niedziela, 9 lutego 2020

„Boże ciało” z Oscarem? Finałowe odliczanie


W nocy z 9 na 10 lutego w Los Angeles rozdane zostaną Oscary. To 92. edycja nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Wśród nominowanych jest „Boże ciało” Jana Komasy, ale zdobycie Oscara przez polski film będzie uznawane powszechnie za największą sensację tegorocznych nagród. Co nie przeszkadza trzymać kciuki za polski film. Nie takie historie i nie takie niespodzianki miały miejsce podczas oscarowej gali.

Oscary przez lata zapracowały na swoją opinię i wiele razy potrafiły zaskoczyć swoimi wynikami. Do dzisiaj wygraną „Zakochanego Szekspira” nad „Szeregowcem Ryanem” uznaje się za triumf umiejętnie prowadzonej kampanii promocyjnej, a nie rzetelnej oceny obu produkcji. Mało to pamięta film „Miasto gniewu”, które pokonało odważną „Tajemnicę Brokeback Mountain”. I nawet wygrana „Moonlight” nad „La La Land” też wzbudziła mieszane odczucia, podkręcone jeszcze pomyłką z kopertami. Jeszcze więcej sensacji miało miejsce w kategoriach aktorskich czy innych zawodowych, ale film międzynarodowy i wcześniej nieanglojęzyczny, zazwyczaj dość trafnie wyczuwały nastroje i dobrze trafiały ze swoimi wyborami. Przynajmniej w ostatnich latach.

Prześledziłem dziesięć ostatnich edycji Oscarów i popatrzyłem na najbardziej nas interesującą kategorię. Już czterokrotnie w gronie nominowanych były tutaj polskie filmy, co podkreśla silną pozycję naszej kinematografii na arenie międzynarodowej. O jedną więcej nominacji w ostatniej dekadzie mają tylko Duńczycy.

Dawno, dawno temu. Ale nie tak dawno…

Dokładnie przed 10 laty, Oscara 2010 w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny zdobył bardzo przeciętny i dziś niemal zapomniany argentyński film „Sekret w jej oczach”.  Tego Oscara powinien wtedy zdobyć Michael Haneke za „Białą wstążkę”, a dziś faworytem byłoby peruwiańskie, bardzo kobiece i odważne, „Gorzkie mleko”. Wtedy Oscarami rządziły inne prawa, różnymi sposobami wpływano na Akademię i głosujących.

Dziś robi się to inaczej, zasady są ściśle określane i przestrzegane. Akademia już od kilku lat obserwowała, że z kategorią doceniającą filmy nieanglojęzyczne coś nie gra. Były lata, w których odpadały wybitne „Persepolis” czy „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”, ale na zmiany trzeba było jeszcze poczekać.

W 2011 roku Oscara otrzymał film z Danii zatytułowany „W lepszym świecie” w reżyserii Susanne Bier, ponownie dość przeciętne w moim odczuciu filmowe doświadczenie, jakoś nie wpisujące się trwale w historię kina. Lubią ten film krytycy, ale widzowie chyba o nim zapomnieli. 83. edycja Oscarów z finałem w 2011 roku, w kategorii film nieanglojęzyczny przyniosła kilka innych ciekawych nominacji, przede wszystkim te dla „Kła” Yorgosa Lanthimosa oraz „Pogorzeliska” Denisa Villeneuve’a. Oba filmy dziś, stawiane są wyżej od laureata Oscara. Bier, Lanthimos, Villeneuve i czwarty nominowany w tamtym roku Alejandro Gonzalez Inarritu za „Biutiful” to dziś bardzo rozpoznawalni twórcy, pracujący w lub blisko Hollywood. Edycja 2011 to była trampolina do sukcesu dla tych wybitnych zagranicznych twórców.

Rok później sytuacja się zdecydowanie odwróciła. Żaden z pięciu nominowanych twórców nie odniósł trwałego sukcesu w Hollywood i nie kręci dziś tak dużych filmów, jak Inarritu czy Villeneuve. W piątce nominowanych do 84. edycji Oscara nieanglojęzycznego była Agnieszka Holland doceniona za przejmujące „W ciemności”. Polska autorka za oceanem pracowała wcześniej kręcąc kilka ciekawych produkcji, a w ostatnich latach  podpisała głównie kilka znaczących amerykańskich seriali (m.in. „House of Cards”). Holland w kinie podąża swoją drogą, dziś pracuje na naszym kontynencie, ale ciągle dyskretnie patrzy za ocean. Tam już w kwietniu pojawi się jej „Mr. Jones”, z udziałem angielskojęzycznych gwiazd i z poruszającym historycznym tematem.

Agnieszka Holland i jej „W ciemności” w 2012 roku przegrały rywalizację o Oscara z Asgharem Farhadim z Iranu i jego wybitnym „Rozstaniem”. W tamtej edycji nie było najmniejszej wątpliwości, który z filmów nieanglojęzycznych jest najlepszy. Gdyby „Rozstanie” pojawiło się teraz, odegrałoby na Oscarach taką rolę, jak „Roma” czy „Parasite”. To jest taka sama filmowa moc. W 2012 roku nominowane były też inne głośne i wspominane do dziś filmy, jak m.in.: „Głowa byka” Michaëla R. Roskama z Belgii, „Przypis” Josepha Cedara z Izraela i „Pan Lazhar” Philippe’a Falardeau z Kanady.

W 2013 roku sytuacja się powtórzyła i jest podobna do tegorocznej. Najlepszy film nieanglojęzyczny zdobył nominację w kategorii Najlepszy Film. W edycji 85. Oscarów obie tak cenne nominacje otrzymała „Miłość” Michaela Haneke, która o lata świetlne wyprzedziła swoich konkurentów z Norwegii, Chile, Danii i Kanady. Rok później w kategorii nieanglojęzycznej ponownie był jeden i niekwestionowany faworyt, „Wielkie piękno” Paolo Sorrentino.

Teraz Polska!

87. edycja Oscarów z roku 2015 była dla nas szczególna. Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego zdobyła „Ida” Pawła Pawlikowskiego. Czy można było być pewnym zwycięstwa od początku? Nic z tych rzeczy. Do samego końca polski film toczył bój z rosyjskim „Lewiatanem” Andrieja Zwiagincewa i przez cały sezon oba te filmy dzieliły się różnymi laurami. Do samego końca nie można było zakładać wygranej „Idy”, a tam gdzie dwóch się siłuje, tam… z boku czaiły się argentyńskie „Dzikie historie”. „Ida” była zdecydowanie jednym z faworytów, jej wygrana niekwestionowana, ale mogło być różnie. Do dziś żałuję, że Akademia nie podaje dokładnych wyników głosowania, mam takie przeczucie, że byłyby to w tym przypadku różnice minimalne. Wygrał film z Polski. Po raz pierwszy w historii.

Rok później na rynku festiwalowym pojawił się „Syn Szawła” i trzeba byłoby być ślepym, aby nie dostrzec jego wartości. Gdyby Akademia podczas 88. edycji Oscarów nie nagrodziła tego filmu, naraziłaby się na śmieszność. W dodatku tamta konkurencja nie budziła wielkich emocji: „Wojna” z Danii, „Mustang” z Francji, „W objęciach węża” z Kolumbii, zapomniany nieco „Theeb” z Jordanii. Węgierski debiutant zrobił coś niezwykłego, a jego film poraża do dziś. To był bardzo trafny oscarowy wybór.

W edycji z 2017 roku do głosu doszła polityka, pojawił się Donald Trump i miało to przełożenie na wynik Oscara w kategorii nieanglojęzycznej. Pięć lat po „Rozstaniu” pochodzący z Iranu Asghar Farhadi zdobył swojego drugiego Oscara, tym razem za „Klienta”. Czy zasłużenie? Widziałem lepsze filmy tego twórcy, a w stawce nominowanych był jeszcze m.in. „Mężczyzna imieniem Ove” ze Szwecji i „Toni Erdmann” z Niemiec. O wygranej „Klienta” zadecydował rosnący sprzeciw wobec polityki Trumpa, który zabronił  Muzułmanom z kilku krajów wjazdu do USA. Irańczyk Farhadi też się znalazł na tej liście i choć dyplomatycznie załatwiono mu wizytę na gali Oscarów, on odmówił przyjazdu, w mediach przed Oscarami zrobił się spory szum. Głos na „Klienta”, był też głosem sprzeciwu wobec Trumpa. I liberalne Hollywood ma tak do dziś.

Kolejna, 90. edycja przyniosła Oscara filmowi „Fantastyczna kobieta”, odważnej opowieści z Chile. To znaczący głos w dzisiejszych czasach, głos mniejszości chcącej żyć i kochać bez nakazów i zakazów. Rozumiem tę nagrodę Akademii, ale wyżej stawiałem będące w stawce nominowanych „Niemiłość” Andrieja Zwiagincewa czy zdobywcę Złotej Palmy „The Square” ze Szwecji. To różne emocje, różne spojrzenie na życie, inne kino. W tamtym roku, była to zdecydowanie genialna lista nominowanych filmów. Wygrał ten potrzebny światu, zwracający szczególną uwagę na mniejszości, na osoby, które walczą o swoje prawa do szczęścia.

Przed rokiem w oscarowej stawce mieliśmy „Zimną wojnę” Pawła Pawlikowskiego, jeden z najważniejszych, w tamtym sezonie, filmów nieanglojęzycznych. Był to też rok „Romy” w reżyserii Alfonso Cuarona, która zdobyła niemal wszystko, co było do zdobycia. „Roma” znalazła się nie tylko wśród filmów nieanglojęzycznych, ale też w gronie najlepszych filmów roku. Zdobyła tego pierwszego Oscara, była wydarzeniem szeroko komentowanym i mocniej docenianym od polskiego filmu. Kampania Netflixa dla „Romy” była potężna, nie mówiło się o niczym innym. Zeszłoroczna stawka filmów nieanglojęzycznych była znakomita. „Kafarnaum” z Libanu, „Złodziejaszki” z Japonii i „Obrazy bez autora” z Niemczech. „Roma” zdobyła 10 nominacji i obroniła trzy nagrody. „Zimna wojna” otrzymała trzy nominacje, także za reżyserię i zdjęcia i jest to największe oscarowe osiągnięcie w historii polskiego kina.

Filmy nieanglojęzyczne wyraźnie zostały przez Akademię zauważone. To gremium w krótkim czasie przyjęło do swojego grona kilkaset osób, w tym wielu z zagranicy. Ma to wpływ także na Oscary i nominacje. Sukces koreańskiego „Parasite” nie jest przypadkowy.

„Boże ciało” nominowane do Oscara

W tym roku wśród nominowanych pięciu filmów międzynarodowych (kategoria zmieniała nazwę z „nieanglojęzycznej”)  znajdują się: „Kraina miodu” z Macedonii Północnej, „Nędznicy” z Francji, „Ból i blask” z Hiszpanii i po raz pierwszy film z Korei Południowej, „Parasite”. W takim zestawie jest polskie „Boże ciało” w reżyserii Jana Komasy. Wielkie wyróżnienie, druga z rzędu nominacja do Oscara dla polskiego filmu. Konkurenci wybitni.

Faworytem kategorii międzynarodowej jest „Parasite” Joon-ho Bonga i nie ma najmniejszej wątpliwości, że przegrana tego filmu będzie największą niespodzianką Oscarów. W ostatnich latach sensacji tej rangi nie odnotowano, jeśli jakieś mocne zagraniczne filmy odpadały, to już na etapie preselekcji. To właśnie dlatego Akademia zaostrzyła kategorię doceniającą filmy nieanglojęzyczne i od kilku lat nominowane tytuły to rzeczywiście znakomite wybory.

„Parasite” to filmowe zjawisko, wydarzenie, wielki sukces w kinach. 33 milionów dolarów wpływów z amerykańskich kin i 165 milionów dolarów z kin całego świata podkreśla oscarową siłę tego filmu. Pytanie dziś nie brzmi, czy „Parasite” zdobędzie Oscara międzynarodowego, ale ile Oscarów otrzyma w ogóle i czy ma szansę na nagrodę dla najlepszego filmu roku? Byłoby to pierwszy taki przypadek w historii, bo jeszcze nigdy film nieanglojęzyczny nie wygrał głównej kategorii (niemego francuskiego „Artysty” tutaj nie kwalifikuję).

A jeśli nie „Parasite” to kto? Głównym konkurentem też nie jest „Boże ciało”, a „Ból i blask” Almodovara. Wyżej od polskiego filmu stawiani są też francuscy „Nędznicy”. I mimo tej niezbyt pozytywnej oceny, moim zdaniem nie ma powodów do zmartwień. Po pierwsze dlatego, że nie takie cuda miały miejsce na Oscarach, po drugie MAMY POLSKI FILM WŚRÓD NOMINOWANYCH! I tego się trzymajmy.

Warto trzymać kciuki do samego końca, w tym wyścigu nic nie jest przesądzone. Oscarowa noc 10 lutego będzie bardzo gorąca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz