Strony

czwartek, 18 grudnia 2014

"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" - tam i z powrotem


Trzecia część "Hobbita" uświadamia dobitnie, że zrobienie z tej historii filmowej trylogii było podyktowane względami finansowymi. Mówimy tutaj o 700-800 mln dolarów dodatkowych wypływów z kin całego świata. Obok takich pieniędzy Hollywood nie mogło przejść obojętnie i szansy takiej nie przepuściło, a my widzowie  do kina pójdziemy. Na pocieszenie napiszę, że na film "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" zdecydowanie warto.

Przygoda dobiegła końca. Na prawdziwy rozmach, akcję, niesamowite sceny walki, płomienne mowy, szalone pomysły twórców, super-stwory, efekty godne "Władcy Pierścieni" musieliśmy poczekać do finałowej "Bitwy Pięciu Armii". Peter Jackson zaserwował nam "ostrą jazdę bez trzymanki", upychając do filmu wszystkie pomysły, jakie miał w głowie on i jego zespół twórczy. I trzeba przyznać, że wyobraźnia scenarzystów-wizjonerów nie zna granic. W normalnych warunkach specjalnie bym nie narzekał, ale nagromadzenie tylu atrakcji działa też na niekorzyść filmu. Może i znajdą się tacy, których to specjalnie nie zmęczy, ale trochę szkoda, że dopiero tutaj tych niesamowitych pomysłów jest tak wiele i nie mają one szans w pełni wybrzmieć na ekranie.

"Bitwa Pięciu Armii" cierpi na przeładowanie atrakcji, widać tutaj braki w scenariuszowej narracji, brak pewnych klasycznych i ważnych elementów, które przecież w książce były tak ważne (zapewne znajdą się w wersji rozszerzonej – odsyłam poniżej do Spoilerów). Nie starcza chwili na wyciszenie, uspokojenie opowieści, bo co chwilę mamy pędzącą na oślep scenę akcji. I to właśnie jest mój największy zarzut do wizji Petera Jacksona. Rozciągnięcie opowieści, przerobienie historii z dwóch do trzech produkcji czuć tutaj ewidentnie. Akcenty pomiędzy poszczególnymi filmami nie zostały rozłożone dobrze. Cierpi na tym najbardziej "Pustkowie Smauga", które kończy się w tak drastycznym momencie, a "Niezwykła podróż" staje się przez to jeszcze bardziej ospała w swojej części historii. Nie warto się tutaj specjalnie wymądrzać, że dobrze by zrobiło całości połączenie dwóch pierwszych części i zakończenie ich w innym momencie niż to widzieliśmy. Może właśnie rozprawą ze Smaugiem? Te rozważania prowadzą jednak donikąd, bo oto mamy trzy filmy i to z nimi musimy się zmierzyć (no chyba, że fani po prostu przemontują "Hobbita" na swój sposób i wpuszczą taką wersję do kina).

Wiadomo było, że wraz z "Bitwą Pięciu Armii" twórcy szykują dla nas sporo atrakcji. Finałowa bitwa, rozprawa ze smokiem, Azog, Dain, elfy, Bard, krasnoludy, uwolnienie Gandalfa, Sauron, Galadriela, Thorin, arcyklejnot, Tauriel, Kili i Legolas… a do tego mnóstwo niespodzianek. Nie byłby sobą Peter Jackson, gdyby nie zaproponował kilku kontrowersyjnych pomysłów, które zagorzałym fanom Tolkiena zapewne nie przypadną do gustu. Ta zdecydowana mniejszość może krzywić się, ale tutaj chodzi o widzów, którzy książki przecież nie znają i nie będą narzekać na niezwykłe zwierzęta, spektakularne pojedynki, gonitwy i niesamowite zdolności bohaterów. Liczy się tempo, a to jest zawrotne i ponad dwugodzinny film kończy się błyskawicznie.

Nigdy już nie dam się przekonać do efektów specjalnych w "Hobbicie". Przy takich środkach i możliwościach ciągle wiele z nich widać i psują one odbiór filmów. W "Bitwie…" słabo wypadają zdjęcia plenerowe, nie mają tej siły co we "Władcy Pierścieni". Za to w zbliżeniach postaci generowanych komputerowo czuć mistrzostwo. Azog jest tutaj najlepszym przykładem.

Jest "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" w dużej części zaplanowanym łącznikiem z "Władcą Pierścieni". Wszystkie tropy, tajemnice, bohaterowie, nadciągające wydarzenia zostaną tutaj dosadnie zaakcentowane. Za chwilę można będzie  proponować oglądanie super-maratonu, wielogodzinnego spotkania ze Śródziemiem. Dobrze, że zacznie się on od "Hobbita", który  świetnie wprowadza nas we wciąż niedoścignionego i pod wieloma względami genialnego "Władcę Pierścieni".

SPOILERY: Na co mogę narzekać najbardziej? Nie wykorzystano potencjału Beorna, który w książkowej Bitwie odegrał tak znaczącą rolę. Nie ma wargów w bitwie. Nie ma finałowej wizyty Balina w Bag End oraz w powrotnej drodze odnalezienia przez Bilba skrzyni (choć w filmie ona się pojawia). Sama bitwa nie została przedstawiona należycie, więcej tutaj pojedynczych pojedynków, pogoni po mieście czy górach. Za słabo została zaakcentowana 14 część skarbu krasnoludów, przez to ofiarowanie tego złota ludziom i elfom może być nieczytelne. Zresztą cały ten wątek dobrze rozwinięty, nie wybrzmiał do końca zgodnie z moim oczekiwaniem. Szkoda, że Thorin nie poznał historii swojego ojca (odsyłam do wersji rozszerzonej). Krasnoludowie, tak ważni w poprzednich filmach, tutaj zostali zmarginalizowani (poza kilkoma wyjątkami). Drażnią MNIE zbyt liczne elementy komediowe i zrobienie z Alfrida głównego głupka tej części filmu. Za mało jest ujęć w naturalnych plenerach, ale na to narzekałem przy każdej części "Hobbita". W tej opowieści mam cały czas przed oczami ekipę pracującą w zamkniętej przestrzeni studia filmowego.

Co mi się podobało najbardziej? Uwolnienie Gandalfa, moc Galadrieli, Sauron i upiory Pierścienia, dziewięciu walczących z Elrondem i Sarumanem. Świetny jest Dain, choć jest go zdecydowanie za mało. Oczywiście Smaug jest genialny. Zniszczenie Miasta nad Jeziorem wypada imponująco od strony technicznej. Bardzo fajnie ukazano Tauriel i Killiego, pojedynek Thorina z Azogiem i moment pożegnania z Bilbem. KONIEC SPOILERÓW

PODSUMOWANIE

Jest "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" najlepszą częścią tej trylogii. Film ma zawrotne tempo i mnóstwo niespodzianek. Seans mija niepostrzeżenie i dla kilku scen z pewnością będzie go można z przyjemnością powtórzyć. Moja wersja 3D z napisami wypadła znakomicie, a trójwymiarowe atrakcje nie dominują nad całością. Bardzo dobre fantasy. Ciągle nie ma poza Jacksonem zbyt wielu twórców umiejętnie poruszających się w tym gatunku, a mistrz pokazał się od dobrej strony, bo wie jak budować wciągającą historię. 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz