Strony

niedziela, 25 października 2015

"Marsjanin" powraca na szczyt. "Steve Jobs" słabo


Też publikuję wyniki, ale amerykańskiego box office. W sumie niespodzianka. Wyświetlany od czterech tygodni "Marsjanin" Ridleya Scotta powrócił na szczytowe miejsce w amerykańskim box office. Nowości się nie przebiły.

"Marsjanin" już w poprzednim tygodniu był bliski by obronić tytuł lidera, ale nieznacznie przegrał z "Gęsią skórką". W tym tygodniu pomiędzy tymi filmami rozegrał się pojedynek na mniejsze spadki zainteresowania. Przy takiej samej liczbie ekranów "Marsjanin" stracił 25,4 proc. widzów, wpływy to 15,9 mln dolarów i w sumie 166,3 mln dolarów. "Gęsia skórka" straciła też niewiele, bo 34,4 procent widzów. Przełożyło się to na 15,5 mln dolarów w weekend i 43,7 mln po dwóch tygodniach. "Marsjanin" na świecie przekroczył właśnie 200 mln dolarów wpływów i wraz z pieniędzmi z USA ma już 384 mln dolarów.

Na tym tle pochwalić też trzeba postawę najnowszego filmu Stevena Spielberga "Most szpiegów", który stracił jedynie 26,1 procent widzów, w weekend przyniósł 11,4 mln dolarów i w sumie uzbierał już 32,8 mln dolarów. Wraz z wynikami ze świata ogólne wpływy sięgają już 39,7 mln dolarów, przy budżecie  40 mln dolarów. Film Spielberga podążą śladami kilku innych październikowych premier, które zdobywały potem oscarowe uznanie – "Zaginiona dziewczyna", "Social Network", "Kapitan Phillips".

Pierwsza nowość na 4. miejscu, a znalazł się tutaj "Łowca czarownic" z Vinem Dieselem. Na starcie skromne 10,8 mln dolarów, a budżet szacowany jest na 70-80 mln dolarów i było to jednak przedsięwzięcie chybione. Na 6. miejscu nowość z kategorii kina halloweenowego, czyli "Paranormal Activity: The Ghost Dimension". Film na razie pokazywany jest na stosunkowo niewielkiej liczbie 1656 ekranów, co przeniosło się na 8,2 mln dolarów. Jest tutaj jakiś problem na linii studio – właściciele kin, bowiem nie wszyscy mogli zagrać ten film. Film będzie sukcesem mimo wszystko, bo przy niewielkich kosztach, z całego świata przyniósł już 18 mln dolarów. Za tydzień weekend pod znakiem duchów, więc będzie się w kinach działo bo takich propozycji jest mnóstwo. To będzie ostatnia szansa na poprawę sytuacji "Crimson Peak" Guillermo del Toro, które po dwóch weekendach uzbierało skromne 22,4 mln dolarów. Będąc fanem twórczości tego wizjonera, protestuję.

W ten weekend mocniej zaatakował kina "Steve Jobs". To już niemal 2,5 tysiąca ekranów, ale wpływy to niestety tylko 7,3 mln dolarów. Nie jest to wynik imponujący, mogący być efektem niechęci jaką obdarzyła ten film rodzina Jobsa oraz sama firma Apple. Czyżby naruszenie świętości wielkiego Jobsa nie spodobało się w kręgach władzy? Nie bez powodu z udziału w filmie rezygnowali wcześniej  Leonardo DiCaprio oraz Christian Bale i dziś wiadomo, że powodem były naciski Apple'a. A przecież wyszło bardzo dobre kino, które pokazuje Jobsa jako człowieka, a nie maszynę… Widocznie gigant komputerowy to święta krowa podobna do Scjentologów, którzy też używają wpływów, by wprowadzać swego rodzaju cenzurę. Źle się dzieje. Zobaczymy jak się zachowa Amerykańska Akademia Filmowa, bo to będzie wielka walka obu stron o przekonanie do swoich racji. Dla mnie największym sukcesem filmu "Steve Jobs" jest to, że można dziś zapomnieć o koszmarnej produkcji z Ashtonem Kutcherem.

W kinach pojawił się też inny oscarowy kandydat "Rock the Kasbah" z Billem Murrayem, który przyniósł skromne 1,5 mln dolarów. Niestety to trzeci w historii najgorszy debiut filmu granego na ponad 2000 ekranach. Klapą będzie film "Jem i Hologramy" (bez żalu), który w weekend debiutu pojawił się dopiero na 15. miejscu z wpływami 1,3 mln dolarów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz