Strony

czwartek, 7 kwietnia 2016

"Marsjanin" [RECENZJA BLU-RAY]


Żeby nie wiem jak zawiódł, Ridley Scott to niezmiennie jeden z najważniejszych reżyserów na świecie, na którego kolejne projekty czeka się niecierpliwie i szeroko dyskutuje po premierze. Przyszedł czas na „Marsjanina”, pozycję znaczącą w literaturze science-fiction i trzeba byłoby sporej nieudolności by to filmowo zepsuć. Efekt końcowy? Scott stworzył swój najlepszy film od lat, a wielka w tym zasługa scenariusza, Matta Damona i efektów wizualnych. Wydanie Blu-ray filmu nie zawodzi.

„Marsjanin” napisany przez Andy’ego Weira powstał z potrzeby podzielenia się z czytelnikami historią wyprawy ludzi na Marsa. Pracując zawodowo autor tworzył kolejne rozdziały i publikował je na blogu. Po chwili jako e-book „Marsjanin” znalazł się w Amazonie, potem w formie papierowej w księgarniach, a chwilę później zainteresowało się tą publikacją Hollywood. Całość wydarzyła się w ekspresowym tempie i dziś podziwiamy film nakręcony na podstawie cyfrowej książki. Co tu dużo pisać, literatura to znakomita, jedna z lepszych pozycji science-fiction w ostatnich latach. Nie zdarza się bowiem zbyt często, by ciekawa historia szła w parze ze świetna narracją, która w naukowy ale humorystyczny sposób zbliża czytelnika do opisywanego świata. W wielkim skrócie chodzi tutaj o wyprawę ludzi na Marsa, a choć takich historii było wcześniej mnóstwo, to żadna nie przyniosła tylu oryginalnych rozwiązań, nie zbliżyła czytelników/widzów do tego miejsca, nie opowiadała o tym w tak przystępny sposób, posługując się często naukowym żargonem.

Scenarzysta Drew Goddard nie miał łatwego zadania, wiedząc, że książka zdominowana jest przez naukowe rozważania, ale przeplatane niewybrednym humorem i dramatycznymi momentami. Mimo wielu ograniczeń oraz koniecznych skrótów udało się scenarzyście oddać charakterystyczny klimat tej pozycji. I oto w wielkim skrócie: Mark Watney pozostawiony na Marsie musi przetrwać korzystając ze swojej naukowej wiedzy. To na nim skupia się niemal cała opowieść. Bohater to ciekawa osoba, na pierwszy rzut oka przeciętny gość, ale za tą maską skrywający nieprzeciętną osobowość. Łatwo będzie go polubić za umiejętność myślenia, kreatywność, wszelakie zdolności manualno-techniczne, a przede wszystkim wiedzę. I co najważniejsze, on też popełnia błędy!

Matt Damon w roli tytułowej wypada bardzo dobrze. Granie tak sympatycznej postaci było zapewne sporą przyjemnością, choć nieco zbyt często na myśl przychodzi tutaj inna jego niedawna rola kosmicznego naukowca stworzona w „Interstellar”. Różnica to oczywiście poczucie humoru i wysokość temperatury na obu planetach. Pochwalić należy także pozostałych aktorów „Marsjanina” występujących w rolach drugoplanowych. Mnóstwo gwiazd, nie wszystkie miały wiele do zagrania, ale świetnie uzupełniały dramatyczną opowieść i na szczęście nie przeszkadzały w kreśleniu całej opowieści.

Nominowany do 7 Oscarów „Marsjanin” to hollywoodzka robota na najwyższym poziomie technicznym. Ridley Scott doskonale zna swój fach i nie pozwoli sobie na spalenie takiego potencjału. Mars jest w jego opowieści piękny, groźny, ale przede wszystkim niezwykle pociągający. To efekty wizualne wpłynęły tutaj głównie na charakter opowieści i trzeba przyznać, że twórcy spisali się znakomicie. Kreacja światów za pomocą efektów tym bardziej się udaje, im mniej widać je na ekranie. W „Marsjaninie” świetnie wypadła też scenografia (z elementami budowanymi w Polsce) oraz praca operatora Dariusza Wolskiego. Do tego duży plus za muzykę, kostiumy, montaż.

„Marsjanin” nie jest komedią, jak chcieliby tego producenci zgłaszający film do Złotych Globów, ale na pewno elementy humorystyczne wyróżniają tę pozycję na tle wielu innych realizacji science-fiction. Dbałość o realia, ciekawie pokazana planeta, walka człowieka o przetrwanie, wysiłek ludzkości w celu go uratowania, to elementy budujące udany film. Jeśli coś drażni mnie w filmie, to zbytnia sterylność przedstawionych światów. Planeta, statki kosmiczne, centra dowodzenia, ludzie w nieskazitelnych ubraniach – trochę to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Nie marudzę jednak, bo przecież dostałem kawałek dobrego kina, do którego będę zapewne od czasu do czasu powracał z wielką przyjemnością.

Wydanie Blu-ray

Wydanie idealne. Dźwięk i obraz perfekcyjnie zgrane i wykorzystane w przestrzeni kina domowego. Do tego dobry zestaw dodatków, które uzupełniają udaną produkcję.

Pierwszy z dodatków to „Sygnał nawiązany: scenariusz i reżyseria”, który poświęcony jest pierwszemu aspektowi przygotowania do produkcji. Andy Weir osobiści opowiada o swojej pracy nad historią, a potem błyskawicznej akcji ze sprzedażą jej wydawnictwu oraz studiu Fox. To też historia o tym, jak scenariusz i reżyserię otrzymał Drew Goddard i jak po chwili stanowisko dowódcy filmu przejął Ridley Scott. Wszyscy są zgodni, co do jednego, od początku wiadomo było, że materiał Andy’ego Weira to świetny temat na film. Nie zdarza się to zbyt często w Hollywood. I wszyscy mieli rację. Wyszło świetne kino.

„Na Marsie: casting i kostiumy” to na początku opowieść o doborze obsady. Wiadomo, że twórcy wychwalają przede wszystkim Matta Damona, ale tym razem zdecydowanie aktor na to zasłużył. Nie każdy wnosi do filmu tak wiele różnych ludzkich osobowości i tak dobrze przedstawia je na ekranie. Damonowi udało się to znakomicie, a Ridley Scott podkreśla, że to dzięki usposobieniu samego aktora. Udało się też twórcom zatrudnić wszystkich wykonawców ze swojej wstępnej listy aktorskich życzeń. Matt Damon żałuje tylko, że nie było mu dane zbyt wiele z nimi zagrać. Druga część materiału poświęcona jest kostiumom do filmu, a tutaj nie byłoby sukcesu bez współpracy z NASA. Kolejna zaś to głos całej plejady aktorskich sław na drugim planie i wszyscy są pracą oczywiście zachwyceni. W sumie 14 minut.

„Gagów” z filmu jest aż 7 minut, ale nie są to tylko zabawne wpadki z planu, ale też humorystyczne materiały pokazujące pracę ekipy. I trzeba przyznać, że Matt Damon to prawdziwy wesołek.

„Ares III: pożegnanie” trwa 17 minut i jest to fikcyjny dokument przybliżający wydarzenia związane z akcją ratowania Marka Watneya. W dokumencie wypowiadają się wszyscy bohaterowie filmu, a całość stworzona została bardzo umiejętnie i świetnie nawiązuje do historii pokazanej w „Marsjaninie”.

Wideo zatytułowane „Silny charakter” to fikcyjny materiał, który pokazywać ma przygotowania astronautów do wyprawy na Marsa. Każdy z nich opowiada w charakterystyczny sposób o sobie, po 10 dniach w izolacji. W sumie tylko 3 minuty, ale klimat jest fajny.


„Ares: nasza największa przygoda” to krótki materiał, który stworzony został we współpracy z polską firmą Juice. Gospodarzem tego filmiku jest Neil DeGrasse Tyson, naukowiec znany z serialu „Kosmos”. I w takim też stylu zrealizowano ten materiał, który służył promocji filmu, a przybliża wyprawę Aresa III na Marsa.

„Pozostaw swój znak” to fikcyjna reklamówka programu Ares, w której Mark Watney trenuje do wyprawy na Marsa. Tylko 1 minuta, ale robota wykonana została znakomicie.

„Sprowadźcie go do domu” to propagandowy materiał, którego zadaniem jest podtrzymanie nadziei w ludzkości na uratowanie Watneya. I jeszcze jedna fikcyjna produkcja, która świetnie służyła promocji filmu.


Na końcu dodatków mamy zwiastun oraz produkcyjną galerie zdjęć, którą można samemu sterować dzięki nawigacji. To w większości szkice koncepcyjne, a są tutaj i takie, które nie zostały wykorzystane w filmie. Galeria obszerna, ale często w szczegółach przybliża poszczególne elementy wykorzystane w filmie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz