Strony

niedziela, 12 listopada 2017

Camerimage 2017. Kenneth Branagh, David Lynch, morderstwo i mali ludzie na otwarcie

Kenneth Branagh uśmiecha się do Kieślowskiego
Kenneth Branagh i David Lynch na scenie Opery Nowej w Bydgoszczy, a na widowni wielu wybitnych twórców kina. Wczoraj rozpoczęła się 25 edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Camerimage. Zagraniczni goście bardzo ładnie składali nam życzenia z okazji rocznicy odzyskania niepodległości. Ze sceny usłyszeć można było też kilka gorzkich uwag na temat sytuacji obecnie panującej w kraju i na świecie, na ekranie obejrzeliśmy z taśmy 65 mm „Morderstwo w Orient Ekspresie”, a chwilę potem w klasycznej formie bardzo udane „Pomniejszenie”. Ja też święto operatorów i kina uważam za otwarte…

Najpierw uwaga do organizatorów. Gala otwarcia była zdecydowanie za długa i chyba warto przemyśleć jej kształt. Co prawda pamiętam gale otwarcia jeszcze wystawniejsze i bardziej rozbudowane, ale tegoroczna wystawiła na próbę cierpliwość wielu gości. Prezentacja wszystkich sekcji konkursowych w takim formacie i niektóre z pomysłów znacząco wydłużyły czas trwania wydarzenia. Poczuć można było to szczególnie w momencie zakończenia oficjalnej gali i rozpoczęcia pierwszego filmu. Obyło się praktycznie bez przerwy, a przydałoby się chociażby kilkuminutowe wytchnienie. Uniknięto by masowej „wędrówki ludów”, którzy już w trakcie trwania filmu kręcili się jeszcze pomiędzy rzędami. Tyle uwag, czas na pochwały.

KENNETH BRANAGH! Możliwość usłyszenia aktora na żywo recytującego Szekspira, to nie lada gratka. Laureat tegorocznej Nagrody im. Krzysztofa Kieślowskiego dla wybitnego aktora oraz współlaureat Nagrody dla Duetu Reżyser-Operator dwukrotnie przemawiał ze sceny i dwukrotnie zrobił to rewelacyjnie – z klasą, skromnością, elementami humoru i zadumy. No po prostu mistrz! Na scenie pojawił się też David Lynch, w trochę takim „występie” dotyczącym czekających nas wystaw artystycznych. Sporo emocji wzbudziła na pewno krótka przemowa Fredericka Wisemana, docenionego za wybitny dorobek w filmie dokumentalnym. Tegoroczny laureat Honorowego Oscara, nazwał prezydenta USA Donalda Trumpa faszystą, „który nawet pewnie nie wie, że jest faszystą”. Grażyna Torbicka mówiła ze sceny o tym, że Polski Instytut Sztuki Filmowej czekają zmiany i oby to była tylko dobra zmiana. Dyrektor Camerimage Marek Żydowicz w charakterystycznym stylu mówił o wolności artystycznej i nadziejach na przyszłość, związanych chociażby z mającymi niedługo zostać wprowadzonymi ulgami dla zagranicznych producentów. Mają być one podobno bardzo konkurencyjne w porównaniu z innymi krajami. Marek Żydowicz wręczył też specjalną nagrodę dla „Przyjaciela festiwalu” i otrzymał ją Volker Schlondorff, który to jak się okazało jest ojcem chrzestnym powołania Camerimage do życia. Nawet dla fanów „Gwiezdnych wojen” coś się znalazło, bowiem zaprezentowano fragmenty tych filmów przy okazji nagrody dla legendarnego montażysty Paula Hirscha.

Haris Zambarloukos i Kenneth Branagh
z Nagrodą dla Duetu Autor Zdjęć - Reżyser,
zdjęcie Paweł Skraba
Przemów, podziękowań i słów uznania dla organizatorów Camerimage było mnóstwo, ale po 25 latach zdecydowanie wiadomo, że im właśnie takie słowa się należą. Przyjeżdżam na to wydarzenie od lat, dostrzegam zmiany, nieustającą walkę ekipy Marka Żydowicza o festiwal, ich pasję i trudną do zaakceptowania dla wielu, nieustępliwość. Camerimage ma charakter i swój niepowtarzalny styl, także dzięki licznie przybywającym tutaj widzom z całego świata. Mam nadzieję, że inni organizatorzy festiwali w Polsce się nie obrażą, ale na Camerimage międzynarodowy charakter wydarzenia czuć najbardziej. Jest ciasno w bydgoskiej przestrzeni, trudno dostać wejściówki do kina, ale impreza rokuje, a marszałek województwa kujawsko-pomorskiego obiecał rozbudować festiwalową przestrzeń.

David Lynch na Gali Otwarcia Camerimage,
zdjęcie Paweł Skraba
Dwa filmy otwarcia bardzo się od siebie różniły. „Morderstwo w Orient Ekspresie” zaprezentowano widzom z taśmy 65mm i była to prawdziwa gratka, dla tych wszystkich „wariatów”, którzy potrafią rozróżnić jakość na ekranie. Zdecydowanie obraz był bardziej przejrzysty, bardziej czytelny i miał spory urok klasycznego kina. Nie mogło być inaczej, skoro oglądaliśmy klasykę literatury na dużym ekranie. To kolejna już filmowa ekranizacja książki Agathy Christie, która z pewnością znacznie lepiej zostanie odebrana przez tych wszystkich, którzy nie znają rozwiązania zagadki morderstwa w Orient Ekspresie. Kenneth Branagh zrobił bardzo wystawne przedsięwzięcie, nie szczędząc środków by zachwycić widzów obrazami odległych miejsc i pięknych gór. Efekty wizualne, które za tym stoją na ekranie dobrze się sprawdzają, ale wiadomo, że sukces filmu leży po stronie aktorów. To wokół nich rozgrywa się cała intryga. Szkoda tylko, że niektórzy z nich wypadli blado i są jedynie wabikiem na plakacie.

Na pewno nie zawiódł Kenneth Branagh w roli legendarnego belgijskiego detektywa Herkulesa Poirot. Trochę bałem się tego wielkiego wąsa, ale w samym filmie nie jest on już tak eksponowany i wygląda na to, że ktoś go „przyciął”. Aktor świetnie bawi się akcentem, uwodzi swoją aparycją i dostojnością, czuć w tej roli klasę i doświadczenie stojące za detektywem. Drugi jasny aktorski występ to Michelle Pfeiffer, w roli pełnej uwodzicielskiego stylu tajemniczej kobiety. No i jeszcze Johnny Depp, który w małej, ale wdzięcznej roli popycha całą akcję do przodu. Niestety nie wykorzystano tutaj w ogóle Judy Dench, Penelope Cruz jest wręcz zbędna, a Willem Dafoe mógłby nieco mocniej tutaj zabrzmieć. Całość filmu to dobra i nostalgiczna podróż do przeszłości, nie bardzo wiem tylko czy młodzi odbiorcy współczesnego kina zechcą wybrać się na seans takiej „starej” opowieści. Znając rozwiązanie zagadki starałem się skupić na obrazach, plenerach, pomysłach realizacyjnych i aktorach. Odczuwam pewien niedosyt, ale kilka scen na pewno godnych jest zapamiętania – pierwsze ujęcia w Jerozolimie, ruszenie pociągu z Istambułu i lawina wypadły bardzo okazale. Kenneth Branagh spełnił zapewne swoje marzenie, Ridley Scott wyprodukował mu bardzo nowoczesną, ale starą w duchu filmową opowieść. Dobre kino, ale książkę proszę przeczytać po filmie… [Ocena 7/10]

Drugim filmem otwarcia było „Pomniejszenie” w reżyserii Alexandra Payne’a ze zdjęciami bywalca Camerimage Phedona Papamichaela. Ten film zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu. To kino fantastycznonaukowe rozgrywające się w raczej w niedalekiej przyszłości, w której możliwe będzie zmniejszanie ludzi do kilkucentymetrowych rozmiarów. Nieść to będzie za sobą dobre i złe strony. I to jest właśnie kino Payne’a, który nie boi się mówić o problemach współczesnego świata tworząc niepowtarzalną na swój sposób opowieść o naszej przyszłości i naszych w niej postawach.

Znakomicie został zainscenizowany ten pomysł za pomocą efektów wizualnych, wiele z rozwiązań fabularnych jest zaskakujących, zabawnych i gorzkich na przemian. Losy bohaterów naprawdę nie są łatwe do odgadnięcia, a Payne zwodzi widzów kilkukrotnie i świetnie się przy tym bawi. To nie jest bardzo zabawny film i na pewno nie jest to klasyczna komedia. Za to jest w nim wiele elementów humorystycznych, w którym prym wiodą Christoph Waltz i Udo Kier. Całość historii spoczywa zaś na barkach Matta Damona, który choć jest tylko poprawny w swojej roli, to na szczęście nie przeszkadza i ma kilka świetnych momentów. Dla mnie liczy się w „Pomniejszeniu” pomysł, jego umiejętne wykorzystanie i mądre przekazanie widzom. Alexander Payne ma dużą umiejętność zadawania trudnych pytań, punktuje nasze zachowania, potrafi wbić szpilę w nasze dobre samopoczucie.

„Pomniejszenie” to nie jest film tej klasy co „Bezdroża”, „Spadkobiercy” czy „Nebraska”, ale to ciągle świetne i bardzo wyróżniające się amerykańskie kino. Lubię główny nurt w Hollywood, który ma odwagę opowiadania trudnych historii w niezwykły i twórczy sposób, a dzięki temu wykracza poza utarte drogi. [Ocena 8/10]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz