Strony

sobota, 4 sierpnia 2018

Nowe Horyzonty bardzo gorące

Na wojnie

Próba zmierzenia się z ogromem programu festiwalu Nowe Horyzonty jest niemożliwa. Każdy, kto bywa/bywał wie, jak trudne podejmować trzeba decyzje każdego poranka. Siedząc od rana do nocy w kinie szukałem niezmiennie emocji, prawdy, jakiegoś kontaktu na linii twórca-widz, nowych doświadczeń i ciekawych odkryć. Upał temu sprzyjał. Oto moje podsumowanie festiwalu, sporządzone gdzieś na trasie pociągu relacji Wrocław-Szczecin.

Najlepszy dla mnie film festiwalu to i dla mnie spore zaskoczenie. „Na wojnie” w reżyserii Stephane Brize było bowiem jednym z najsłabiej obleganych seansów na Nowych Horyzontach, a sala wyraźnie świeciła pustkami. Dla mnie to było wielkie spotkanie z kinem prawdy i od kilku dni próbuje sobie je w głowie ułożyć. Oto zrealizowana niemal w dokumentalnym stylu dokładna relacja z walki o zachowanie pracy przez 1100 osób zatrudnionych w fabryce produkującej części samochodowe. Miejsce akcji to Francja, region zagrożony bezrobociem, firma jest z Niemiec, zysk 17 miliardów euro jest dla niej niewystarczający, interes trzeba przenieść do Rumunii. Zaczyna się walka o utrzymanie miejsc pracy. Brzmi mało zachęcająco, wiem, ale „Na wojnie” skrywa wielkie emocje i bardzo prawdziwe obserwacje postaw ludzi po obu stronach barykady. Twórca oczywiście stoi po stronie robotników, ale i na nich patrzy krytycznie. Idealny instruktarz pokazujący, jak przebiega strajk, jak prowadzone są rozmowy i negocjacje, jak buduje się solidarność pomiędzy robotnikami, a potem następuje rozłam wśród nich i poznajemy kolejne elementy walki… I to jest taki właśnie film, pełen napięcia, krzyków, przepychanek, wzajemnych oskarżeń, w którym przede wszystkim liczy się słowo i działanie. Dawno nie obejrzałem tak dobrze skonstruowanego i przemyślanego filmu o ważnych sprawach, który trzymałby za gardło tak mocno. To kino zaangażowane społecznie, ważny zapis, jakieś świadectwo. Do bólu prawdziwe i autentycznie poruszające.

Prawdziwy festiwalowy przebój to „Czarne bractwo. BlacKkKlansman” Spike’a Lee. Ostrze satyry tego twórcy skierowane jest w stronę rasistów, a amerykański reżyser z humorem i wielką filmową mądrością punktuje ich wady. Jak dobrze, że nie powstał kolejny moralitet w tym temacie, bo tylko tak przystępne i lekkie kino ma szansę otworzyć oczy na szerzący się nacjonalizm nie tylko w USA, ale też i na naszym podwórku. Ostrze satyry ma tutaj wielką siłę i działa z podwójną mocą. Fantastyczna zabawa, świetnie wymyślone postaci, kapitalne pomysły i ciekawe zwroty akcji. Cała przyjemność po stronie oglądającego.

Trzecie miejsce dla filmu dokumentalnego, który przybliża postać Orsona Wellesa. Od razu napiszę, że Mark Cousins robi to w charakterystyczny dla siebie sposób, który znamy z wieloczęściowej „Odysei filmowej”. Reżyser, ale przecież i ceniony krytyk, napisał tym razem list do nieżyjącego Wellesa i jest to korespondencja fascynująca. Dokumentów o kinie i jego historii powstało wiele, ale „Oczy Orsona Wellesa” z pewnością należy do czołówki.

Jestem pod wielkim wrażeniem także rosyjskiego „Lata”, choć rockowa muzyka z tego kraju kompletnie nie była i nie jest mi znana i nigdy nie słyszałem o legendarnych muzykach, o których opowiada film. I nie ma to żadnego znaczenia, bo z ekranu czuć wielką moc, słychać świetną muzykę przywołującą na myśl i polskie początki rocka. W dodatku „Lato” zawiera kilka genialnych interpretacji klasyki rocka, jest pomysłowo czarno-biały i posiada świetne wstawki inscenizacyjne. Świetna robota reżysera Kirilla Serebrennikova, Na festiwalu w Cannes rosyjski film przegrał z japońskim „Shoplifters” i można dyskutować o zasadności tego werdyktu. Z pewnością doceniona Złotą Palmą propozycja Hirokazu Koreedy jest pięknym kinowym doświadczeniem, choć mi podobał się bardziej wcześniejszy film tego twórcy zatytułowany „Jak ojciec i syn”. Z „Shopliters” sprawa jest jednak zaskakująca, bo początkowa prosta i dość oczywista historia pod koniec seansu zmienia się w piękny humanitarny dramat o miłości i przywiązaniu. Niezwykły zabieg, który czyni film tak ważnym i tak słusznie docenionym Złotą Palmą.

Najwyżej sklasyfikowany polski film wśród obejrzanych przeze mnie na Nowych Horyzontach znajduje się na wysokim szóstym miejscu i to także jest niezwykłe doświadczenie. „Via Carpatia” w reżyserii Klary Kochańskiej-Bajon i Kaspra Bajona wśród polskich filmów bardzo się wyróżnia. To film, w którym zrezygnowano niemal całkowicie z charakterystycznych kinowych rozwiązań, koncentrując się na samej opowieści dotykającej problemu współczesnej emigracji. Dwójka młodych Polaków rusza na południe Europy, aby odnaleźć ojca chłopaka. Oto kino drogi, w którym nie znajdziemy kolorowych obrazków, a które twórcy dodatkowo a może przede wszystkim obdarli z wszelkich filmowych upiększeń. Tylko oni i kamera, pomysł na historię i podróż w nieznane.  Bardzo radykalnie przemyślany film, który zabiera głos w ważnej sprawie. Mnie takie dotknięcie „filmowego jądra” bardzo przekonało, bowiem już dawno nikt nie odważył się przemówić w tak inny i przede wszystkim swój własny sposób. Podobnie sprawa ma się z „Fugą” Agnieszki Smoczyńskiej i „Niną” Olgi Chajdas, bo to także mocne rodzime propozycje, których autorki przemawiają odważnym głosem. W każdym z tych trzech filmów główne role grają kobiety, w dwóch wystąpiła Julia Kijowska, a gwiazdą „Fugi” jest fantastyczna Gabriela Muskała. „Nina” mówi o relacjach dwóch kobiet, ale twórcy nie chcą aby film zyskał określenie „kino lesbijskie”, bo rzeczywiście nie o to tutaj chodzi. „Fuga” mierzy się z problemem niepamięci, ale też miłości i przywiązania. Bardzo to wartościowe kinowe doświadczenia, bardzo różne, ale mocno poruszające. Będzie jeszcze okazja powrócić do obu tych filmów.

Wyżej na mojej liście znalazły się dwa filmy, które reprezentują na swój sposób kino popularne. „Arktyka” to survival movie z Madsem Mikkelsenem w śnieżnych plenerach. Bardzo fajnie opowiedziany film o przetrwaniu i walce z naturą. Bez pośpiechu, celebrując chwilę, mnożąc zagrożenia i filmowe pomysły. Niby wszystko już było, ale świetnie trzyma w napięciu. „Searching” to Hollywood, ale dość oryginalnie bawiące się strukturą thrillera i filmowym obrazem. Cała bowiem historia rozgrywa się na ekranie komputera lub innych ekranów mobilnych czy telewizyjnych. Bardzo ciekawe, świeże i przede wszystkim niegłupie kino dla wszystkich.

W drugiej dziesiątce znalazło się kilka dużych filmów z Cannes, które mnie jakoś przesadnie nie porwały. Tak było na przykład z „Dogmanem”, przygnebiającym obrazem uzależnienia… od drugiej osoby i o cenie, jaką trzeba za to ponieść. Dobrze w mojej ocenie spisał się Asghar Farhadi w filmie „Wszyscy wiedzą”, którzy zaproponował porządny film łączący zagadkę sensacyjną z tajemnicą rodzinną. Niezwykłym doświadczeniem było na pewno spotkanie ze „Szczęśliwym Lazzaro”, który mocno wymyka się prostej kinowej interpretacji i jakoś dziwnie siedzi w głowie. Lubię na pewno film Terry’ego Gilliama o Don Kichocie, bo choć pełno w nim wad, to też niepozbawiony jest pięknych fantastycznych pomysłów, typowych dla tego twórcy.

Jeśli zaś chodzi o porażki, to zdecydowanie taką był rodzimy „Autsajder” w reżyserii Adama Sikory. Niestety opowiadanie o doświadczeniach stanu wojennego w tak nieprzystający do współczesnego kina sposób, skazane jest na totalne niezrozumienie (i nie chcę tutaj używać mocniejszych słów). Twórcy na spotkaniu mówili, że chcą, aby młody człowiek zrozumiał jak łatwo jest stracić wolność, jak to wyglądało na początku lat osiemdziesiątych i co nam grozi dzisiaj... Niestety film ten działa zdecydowanie w odwrotny sposób, odpycha młodego odbiorcę od kina i od historii. Żadna to przestroga tylko zwyczajna nuda, a całość zrealizowana na bardzo przeciętnym poziomie. „Autsajder” ma większe znaczenie dla samych twórców, bo scenariusz inspirowany jest losami reżysera. Jeśli opowiadać o polskiej historii, to zdecydowanie nie w taki sposób. Nie rozumiem, co film ten robi w Konkursie Głównym festiwalu w Gdyni, a dlaczego w programie nie ma „Via Carpatia”.

I jeszcze uwaga o najdziwniejszym filmie festiwalu, czyli „Touch Me Not”. Zdobywca Złotego Niedźwiedzia w tym roku w Berlinie próbuje powiedzieć coś o ludzkiej cielesności, może o ukrytych pragnieniach człowieka, ale w mojej prostej głowie to już nie jest kino. Najciekawsze jest to, że nie wiadomo czy mamy do czynienia z dokumentem czy z fabułą. To zatarcie się czyni tę propozycję szczególnie ciekawą, ale niestety chyba do niej jeszcze nie dojrzałem. To kino eksperymentalne, jakieś filmowe doświadczenie, poszukiwanie nowego języka. Powstrzymam się więc z oceną tego filmu.

Zestawienie filmów obejrzanych przeze mnie na Nowych Horyzontach wygląda następująco:

1. Na wojnie / At War
2. Czarne bractwo. BlacKkKlansman
3. Oczy Orsona Wellesa
4. Lato
5. Shoplifters
6. Via Carpatia
7. Arktyka / Arctic
8. Searching
9. Fuga
10. Nina

11. Szczęśliwy Lazzaro
12. Wszyscy wiedzą
13. Dogman
14. Człowiek, który zabił Don Kichota
15. Tajemnica Silver Lake
16. Wieś pływających krów
17. Trzy twarze
18. Żona / Wife

Największe rozczarowanie: Atlas zła
Ostatnie miejsce dla filmu: Autsajder
Poza rankingiem: Touch Me Not

[myśli spisane na trasie pociągu Wrocław-Szczecin]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz