Strony

środa, 24 października 2018

„Narodziny gwiazdy” – Oscary, Oscary!


„Narodziny gwiazdy” oficjalnie otworzyły American Film Festival i autentycznie mnie zachwyciły, poruszyły i porwały. Wszystko zagrało w tym filmie idealnie, a Lady Gaga i przede wszystkim Bradley Cooper spisali się w swoich rolach wybitnie. Na dzień dzisiejszy dla mnie to zdecydowany faworyt przyszłorocznych Oscarów. Recenzja bez spoilerów!

Dobre opinie o „Narodzinach gwiazdy” nie są przesadzone, a zachwyty widzów za oceanem i na festiwalach w Europie są prawdziwe. Ten film spełnia wszystkie oczekiwania względem seansu dostarczającego prawdziwych kinowych doznań. Hollywood ponownie to zrobiło i ponownie udowodniło, że potrafi opowiadać poruszające historie, w sposób niezwykle wciągający i zachwycający, świetnie radząc sobie z emocjonalnym wymiarem opowieści. „Narodziny gwiazdy” to ponad dwugodzinne spotkanie z filmem, po którym nie ma się ochoty wychodzić z sali kinowej. W tle pobrzmiewają jeszcze piosenki, w pamięci powracają echa wielu świetnych scen, w głowie seans trwa dalej, choć minęło od jego zakończenia kilka godzin. Dla mnie to dowód na to, że obejrzałem bardzo dobry film.

„Narodziny gwiazdy” to remake kilku poprzednich, klasycznych dziś, amerykańskich filmów opowiadających o spotkaniu cenionego muzyka z początkującą piosenkarką. Całość zaś to oczywiście ukłon w kierunku klasycznych literackich źródeł. Wiele osób ma ciągle w pamięci drętwy dziś bardzo film z Barbrą Streisand i Krisem Kristoffersonem z 1976 roku i jak ja bardzo nieufnie podchodziło do pomysłu, aby przenieść ponownie na ekran tę historię. W dodatku Bradley Cooper wymyślił sobie, że zadebiutuje tym filmem jako reżyser. Kolejny aktor chce się sprawdzić w tej trudnej roli. Ilu ich już było… Redford, Beatty, Gibson, Eastwood, Costner i wielu innych, którzy to lepiej, to gorzej radzili sobie po drugiej (lub obu) stronie kamery. Bradley Cooper dołączył do ścisłego grona twórców obdarzonych reżyserskim talentem. Składa się na to filmowa skromność opowiadanej przez niego historii, świetne operowanie filmową materią, dobre cięcia, zbliżenia, plany ogólne i te wielkie koncertowe sceny. Cooper znakomicie panuje nie tylko nad tłumem, samą opowieścią i dobrze dobranymi aktorami każdego planu, ale przede wszystkim potrafi wycisnąć z prostej dość historii pokłady emocjonalnej prawdy, jakich dawno w kinie nie widziałem. Jest napięcie, śmiech, łzy, jest historia która wciąga i prowadzi w sposób nie silący się na wielkie dzieło czy dobrze wykalkulowany oscarowy film. Nic z tych rzeczy, to po prostu świetne amerykańskie kino, które przy dobrych wiatrach kiedyś będzie klasykiem.

Sukces bardzo dużo zawdzięcza Lady Gaga, której dokonania muzyczne i ekstrawagancki styl mijały się z moją wrażliwością. Niedawno obejrzałem dokument o artystce i kobieta ta zyskała mój szacunek. W „Narodzinach gwiazdy” stworzyła oscarową kreację, przekonując mnie totalnie do swojego talentu.

I na koniec rzecz najważniejsza – PIOSENKI. Jutro lecę szukać płyty ze ścieżką dźwiękową, będą mi te utwory towarzyszyły przez najbliższe miesiące. I nie ma innej opcji, „Shallow” to murowany Oscar za piosenkę… [Ocena 8,5/10]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz