Strony

niedziela, 4 sierpnia 2019

19. NH #6. Najlepsze filmy festiwalu


I to już koniec tegorocznego festiwalu Nowe Horyzonty. W ostatniej publikacji znajdzie się lista najlepszych festiwalowych filmów oraz gorące przemyślenia po seansach z ostatnich dni. Będzie o nowym Tarantino, filmie Żuławskiego, zdobywcy Złotej Palmy z Cannes, Able Ferrarze oraz filmie, który mnie autentycznie zachwycił. Nie będzie spoilerów. Festiwal podsumowuje Krzysztof Spór.

Nowy Tarantino to rozczarowanie. „Pewnego razu w… Hollywood” to bardzo długi i mocno przegadany, ale nic nie wnoszący film w karierze tego twórcy. Jest tutaj kilka świetnych momentów, dobrych aktorów, polski akcent, ale generalnie mistrz przynudza i skleca swoją opowieść z dość charakterystycznych elementów. Kocham jego kino, ale dwie ostatnie produkcje więcej obiecują niż dają. W najnowszej Tarantino zabiera widzów do Los Angeles z końca lat 60-tych XX wieku. Te wszystkie odniesienia do popkultury, słynnych stacji radiowych, zapomnianych gwiazd, gorących kobiet, niebezpiecznych mężczyzn, są bardzo czytelne. Całość skupia się na historii gwiazdora telewizyjnych westernów, który próbuje odnieść sukces w Hollywood i na jego relacji/przyjaźni z dublerem. I wszystko fajnie, ale filmowi brakuje w wielu momentach tempa, Tarantino snuje swoją historię kopiując spaghetti-westerny, ale wychodzi mu to przeciętnie. Po co te wszystkie dłużyzny? Gdzie ten błysk w oku (kinie!), gdzie genialne dialogi czy zapadające w pamięci postaci? Ja tego wszystkiego nie dostrzegłem i z każdą chwilą tego filmu czułem rosnące rozczarowanie.

Oczywiście Tarantino wie, jak przykuć uwagę i w kluczowych momentach daje nam popis swoich umiejętności. Nic nie napiszę, bo to będą momenty bardzo rozpoznawalne. Na ekranie dobrze radzą sobie Leonardo DiCaprio i Brad Pitt, ale nie są to role wybitne. Rafał Zawierucha ma swoje pięć minut, ale Margot Robbie i jej Sharon Tate to zmarnowany potencjał. Tarantino mówił w wywiadach, że chciał zabrać nas do Los Angeles tamtych upalnych dni, ale niestety mnie ta wyprawa nie usatysfakcjonowała. Może będę w mniejszości, ale od takiego reżysera wymagam zdecydowanie więcej. [Ocena 7/10]

Mój najlepszy film tegorocznego festiwalu Nowe Horyzonty to małe arcydzieło z Palestyny zatytułowane „Tam gdzieś musi być niebo”. Jego autorem jest Elia Suleiman, który lata temu dał światu film „Boska interwencja” (2002). To zdecydowanie inna propozycja i bardzo się wyróżniający film, na tle tych wszystkich trudnych opowieści, których doświadczyłem na NH. Z jednej strony czegoś takiego potrzebowałem, z drugiej uwielbiam taki niewymuszony autorski charakter filmowego pisma.

„Tam gdzieś musi być niebo” to moje kino: epizodyczne, oparte o humor absurdalny, czasami groteskę. Piękna wyprawa do świata cenionego twórcy, który w autotematycznym obrazie więcej mówi o swoim świecie niż niejeden reżyser silący się, aby pokazać widzom swoje wnętrze. Kino Suleimana zrobione jest bez wysiłku i czuć w nim lekką ręką bardzo utalentowanego człowieka. W tym obrazie bohater podróżuje przez kilka kontynentów, obserwuje różne nacje, różne społeczeństwa i niemal nie wypowiada słowa. Ja w tej podróży widzę wielką miłość do kina, do niemej klasyki, to filmowego slapsticku i geniuszy uprawiających ten zapomniany rodzaj artystycznej wypowiedzi. Nieprzypadkowo sam reżyser gra tutaj główną rolę, jego twarz ma kamienny wyraz i nie okazuje emocji – no może tylko zdziwienie czy zaskoczenie. Jak w życiu! Wokół niego dzieją się dziwne rzeczy, których bohaterami są zwykli ludzi w niezwykłych momentach. Suleiman jest w swoim filmie tylko niemym obserwatorem i co najfajniejsze nie jest katalizatorem wydarzeń. „Tam gdzieś musi być niebo” to genialny, ale bardzo skromny film. Jeden z tych dowodów, że kino nie potrzebuje fajerwerków, by bawić i uczyć, by dzielić się intrygującym spojrzeniem na świat. Jestem zauroczony i zachwycony! [Ocena 8,5/10]

Film Suleimana przegrał w tym roku w Cannes rywalizację o Złotą Palmę z filmem „Parasite” z Korei Południowej. Ja to zdecydowanie rozumiem. Propozycja Palestyńczyka była skromna i klasyczna, a Joon-ho Bong zdecydowanie zaproponował coś oryginalnego, dalekiego od współczesnych artystycznych wypowiedzi. Nie mogę zdradzić za dużo, ale napiszę tylko, że te wszystkie dobre opinie są zasłużone, a analizować film można długo i na różnych poziomach. Czy stworzył nowy język kina? Nie mam podstaw, by to ocenić, za to mogę napisać, że „Parasite” uwodzi, świetnie gra z oczekiwaniami widzów i zaskakuje. [Ocena 8/10]

W czołówce moich ulubionych tegorocznych filmów z Nowych Horyzontów jest też „Tommaso” w reżyserii Abla Ferrary. Ostatnie propozycje tego twórcy generalnie rozczarowywały i potrzebna była właśnie taka autorska i bardzo osobista wypowiedź, by Ferrara pokazał mistrzostwo w tworzeniu filmowej historii. To opowieść o amerykańskim reżyserze żyjącym w Rzymie, o jego codzienności, ale przede wszystkim ciekawe spojrzenie na samotność w związku dwójki dorosłych osób. Bohater nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale w interpretacji Willema Dafoe jest coś szczególnie pociągającego. Lubię tę normalność na ekranie, jakąś trudną do opisania szczerość, naturalność. Reżyser zaprasza mnie do swojego świata, a ja czuję że oglądam coś prawdziwego. I to jest świetne kino. [Ocena 8/10]

Wypada napisać dwa zdania o „Mowie ptaków” Xawerego Żuławskiego. To film, któremu nie mam odwagi wystawić oceny, bo jak ocenić taką filmową „spowiedź”? Trzeba kino Andrzeja Żuławskiego i jego świat znać dobrze lub doskonale, z powagą poruszać się po sztuce, czytać wyraźnie te wszystkie odniesienia do świata obu twórców i otaczającej nas wszystkich rzeczywistości. Mnie ani forma, ani treść nie przekonały. Lubię odwagę na ekranie, ale lubię też historie i emocje– jestem dość prostym odbiorcą. „Mowa ptaków” to już nie jest film, przynajmniej w takiej klasycznej ocenie tej formy sztuki. Przypisanie tej propozycji do czegoś na kształt eseju, jest mu bliższe. Jedno trzeba przyznać na pewno. O „Mowie ptaków” można długo i burzliwie dyskutować i jeśli taki był też cel powstania tego przedsięwzięcia, to można pisać śmiało o sukcesie.

I już w dużym skrócie. Do udanych filmów tegorocznego festiwalu, w mojej ocenie, na pewno zaliczyć należy: „Wysoką dziewczynę”, „Zdrajcę”, „Dzięki Bogu”, „Biały, biały dzień”. Mam mieszane odczucia względem „Portretu kobiety w ogniu”, bo oczekiwania miałem większe, a poza genialnym finałem opowieść ta nie przyniosła mi niczego przesadnie oryginalnego. Bracia Dardenne w „Młodym Ahmedzie” bez fajerwerków, ale sprawnie weszli w świat młodego człowieka, przechodzącego na radykalny odłam Islamu. Dobrze oglądało się nowy film Xaviera Dolana, choć opowiada on niemal cały czas tę samą historię. Do udanych propozycji na pewno należy brazylijski „Bacurau”, taki western dziejący się w przyszłości.

Nowe Horyzonty to ciągle wybitne polskie festiwalowe wydarzenie.

10 moich najważniejszych filmów obejrzanych podczas tegorocznej edycji to:

1. Tam gdzieś musi być niebo / It Must By Heaven
2. Parasite
3. Tommaso
4. Zdrajca / The Traitor
5. Wysoka dziewczyna / Dylda
6. Bacurau
7. Dzięki Bogu / By the Grace of God 
8. Matthias i Maxime
9. La Gomera
10. Młody Ahmed / Young Ahmed

Team Spór w kinie na tegorocznych Nowych Horyzontach tworzyli Krzysztof i Jagoda Spór.

Wszystkie obejrzane przeze mnie filmy na Nowych Horyzontach i ich oceny, znajdują się na blogu w dziale Obejrzałem/Oceniłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz