Strony

piątek, 6 grudnia 2019

Spór o „Pana T.”


Podoba mi się tytuł tego wpisu, ale cała sytuacja budzi niesmak. W tle znakomitego filmu toczy się gorąca walka o pieniądze. Spadkobierca Leopolda Tyrmanda domaga się uiszczenia opłaty za wykorzystanie postaci jego ojca oraz dzienników jego autorstwa w filmie „Pan T.”. Twórcy tej produkcji zdecydowanie zaprzeczają, że coś takiego miało miejsce. I jeszcze PISF zalega z wypłatą przyznanego dofinansowania, argumentując że prawa autorskie do filmu nie zostały uregulowane. Czy sprawa ta zaszkodzi filmowi, czy też zwróci na niego uwagę widzów i pomoże mu w reklamie? Obie strony walczą o swoje prawa. Do premiery pozostały niecałe trzy tygodnie.

„Pan T.” w reżyserii Marcina Krzyształowicza to w moim odczuciu bardzo dobry film. W Gdyni został zauważony przez krytyków i jury. Na niedawnym festiwalu EnergaCamerimage otrzymał nagrodę dla najlepszego polskiego filmu. Za oceanem podobno też się bardzo podoba. Paweł Wilczak i Sebastian Stankiewicz stworzyli znakomite role, strona plastyczna filmu stoi na najwyższym światowym poziomie. Czarno-biały film ogląda się znakomicie, można w nim dostrzec wiele ciekawych odniesień do popkultury, ale przede wszystkim jest to wyprawa do przeszłości, do pogrążonej w szarzyźnie Polski lat pięćdziesiątych.

Oświadczenie w tej sprawie wydali twórcy filmu „Pan T.”:

W odpowiedzi na ostatnie przekazy medialne dotyczące filmu „Pan T.”, w tym artykuł Panów: Kamila Tureckiego i Janusza Schwertnera, opublikowany w serwisie Onet pod tytułem „Bitwa o Pana T.(yrmanda)”, twórcy i producent filmu pragną poinformować, że „Pan T.” został poddany szczegółowemu badaniu i analizie prawnej przez wybitnych specjalistów z zakresu prawa autorskiego i ochrony dóbr osobistych – profesor dr hab. Elżbietę Traple, profesora dr hab. Ryszarda Markiewicza, dr Tomasza Targosza i dr Michała Wyrwińskiego. Z ekspertyz przeprowadzonych przez niezależne, czołowe autorytety wynika, że:

- Film nie zawiera elementów twórczych pochodzących z „Dziennika 1954” L. Tyrmanda i nie może być uznany za jego adaptację. Stanowi on bowiem integralne dzieło autorskie z wymyślonymi postaciami, dialogami, intrygą obyczajową i kryminalną.

- Film nie narusza praw autorskich, majątkowych i osobistych do twórczości L. Tyrmanda. Podobnie jak jego rozpowszechnienie nie narusza prawa osobistego bliskich L. Tyrmanda do kultu pamięci o nim.

- Nie istnieją żadne przesłanki prawne wymuszające konieczność zawarcia jakiejkolwiek umowy, w tym umowy licencyjnej, między twórcami filmu a spadkobiercami spuścizny L. Tyrmanda. W świetle prawa bowiem umowa taka byłaby bezprzedmiotowa.

Przedstawiona diagnoza ekspercka pozostaje w zgodzie z zamysłem artystycznym i intencjami twórców „Pana T.”, którzy w centrum fikcyjnych wydarzeń fabuły umieścili „pisarza-everymana”, którego losy i charakter stanowią kompilację i zbiór najbardziej pożądanych cech zbuntowanego bohatera minionej epoki.

Tworząc tytułową postać autorzy filmu „Pan T.” nie inspirowali się losami jednostki, lecz biografiami kilkunastu barwnych osób z lat 50. minionego wieku. Nie postawiono ciężkości i akcentu na wierność którejkolwiek z nich. Z żadną z nich bohater nie jest też tożsamy. Informacja ta znalazła się zresztą na planszy wprowadzającej emitowanej na początku filmu.

W świetle przytoczonej argumentacji prawnej i artystycznej, niezmiernie dziwią nas i bolą wszelkie oskarżenia wysuwane wobec autorów scenariusza „Pana T.”. Szczególnie, że ich intensyfikacja przypada na okres poprzedzający szeroką dystrybucję filmu. Który – przypomnijmy – swoją festiwalową drogę rozpoczął już we wrześniu bieżącego roku i od tego czasu stał się laureatem licznych prestiżowych nagród krajowej kinematografii.

Walcząc o dobre imię „Pana T.” jesteśmy zobligowani, by wyjść naprzeciw wszelkim nieuzasadnionym prawnie wypowiedziom spadkobierców L. Tyrmanda oraz krzywdzącym, merytorycznie niepełnym i przekłamanym materiałom prasowym niektórych dziennikarzy. Jednocześnie nie zamykamy się na dialog, wierząc głęboko, że w sporze o „Pana T.” wygra to co najważniejsze – czyli prawda i czysta, niczym nie skażona sztuka.

Z poważaniem,
Twórcy i producenci filmu „Pan T.”

***

Nie jest tajemnicą, że syn Leopolda Tyrmanda od dawna zarzuca twórcom kradzież i domaga się zapłaty niemałych pieniędzy za wykorzystanie postaci i dziennika napisanego przez ojca.

Sprawę opisał onet.pl: Twórcy filmu „Pan T.” bez zgody zaczerpnęli motywy, bohaterów i konkretne sceny z książki „Dziennik 1954” Leopolda Tyrmanda. Kilka fragmentów przepisali niemal słowo w słowo. Syn pisarza, właściciel praw autorskich, oskarża ich o kradzież. Oni odpierają zarzuty i sugerują, że Matthew Tyrmand w porozumieniu z szefem PISF próbuje wymusić od nich haracz. Jeśli sprawa trafi do sądu, będzie to największy proces o prawa autorskie w historii polskiej kinematografii. Od wielu miesięcy tą awanturą żyje cała branża filmowa w Polsce.

Dziennikarze onet.pl przeanalizowali historię powstania „Pana T.”.

Jest 2007 rok. Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF) prowadzi konkurs na scenariusz filmu fabularnego o życiu Leopolda Tyrmanda. Zwycięża projekt pt. „Tyrmand 1954” napisany przez Andrzeja Gołdę na podstawie jednego z najważniejszych utworów pisarza – „Dziennika 1954”. Autor otrzymuje nagrodę w wysokości 20 tys. zł.  Mija dziewięć lat. Do PISF wpływa wniosek o dofinansowanie filmu „Pan T.” w reżyserii Marcina Krzyształowicza na podstawie scenariusza Gołdy. Zarówno z wniosku, jak i z późniejszej korespondencji wynika, że ich dzieło opiera się na biografii Leopolda Tyrmanda. Szanse na uzyskanie pieniędzy są duże, bo oczekiwanie na porządny film o jednym z najważniejszych i najbarwniejszych polskich pisarzy XX w. jest olbrzymie. Projekt zapowiada się obiecująco, zwłaszcza że tytułową rolę ma zagrać powracający na wielki ekran Paweł Wilczak. PISF jest gotowy podpisać umowę, ale stawia warunek: skoro twórcy bazują na „Dzienniku 1954”, to muszą uzyskać do niego prawa autorskie. Leopold Tyrmand od dawna nie żyje, więc trzeba zwrócić się do jego syna Matthew Tyrmanda. Dyrektor PISF Radosław Śmigulski: – Dla wszystkich było jasne, że powstaje film o Tyrmandzie bazujący na jego autobiograficznym „Dzienniku 1954”. Dlatego takie żądanie z naszej strony było oczywistością. Wystarczyło dogadać się z jedynym spadkobiercą pisarza, a film otrzymałby od nas kilkumilionową dotację.

Z tym, że producenci filmu utrzymują, że „Pan T.” nie bazuje na twórczości i postaci Tyrmanda. I mają do tego prawo. Producent „Pana T.” pisze, że film „nie dotyczy Leopolda Tyrmanda ani nie wykorzystuje jego twórczości, a w szczególności nie odnosi się do książki »Dziennik 1954«”.

Dziennikarze onet.pl przeanalizowali film i porównali go do „Dzienników 1954”. W ich ocenie podobieństwa obu są bardzo duże.

Łódź Film Commission odmawia przekazania pieniędzy. Dofinansować filmu nie chce także PISF. Obie instytucje mają obawy związane z prawami autorskimi. Onet cytuje dyrektora PISF: Chciałem, żeby ten film powstał. Mediowałem między stronami, liczyłem na to, że się dogadają. Ale wszystko skończyło się fiaskiem. Twórcy nie wykupili praw do „Dziennika 1954”. Czy musieli to robić? Nie mnie to oceniać. Nasi prawnicy ocenili, że jeśli dojdzie do procesu między stronami tego sporu, to może dojść nawet do zablokowania dystrybucji „Pana T.”. Gdybym jako dyrektor podpisał z twórcami umowę i przekazał im środki, a sąd uznałby, że złamali prawo, mógłbym naruszyć ustawę o finansach publicznych. Na coś takiego w sposób oczywisty nie mogłem sobie pozwolić. Onet dodaje: „Poirytowani brakiem finansowania ze strony PISF-u, producenci filmu „Pan T.” interweniują u posłów, w tym partii rządzącej. Śmigulski odbiera to jako próbę politycznego nacisku. W sprawie filmu – na prośbę twórców „Pana T.” – interweniuje wicepremier Piotr Gliński. – Minister kultury zwrócił się do PISF o przekazanie pełnej dokumentacji. Chodziło o wyjaśnienie, czy dyrektor Instytutu działał z należytą starannością”.

Reżyser filmu mówi w artykule Onetu: „Dziennik 1954” to pasjonujący utwór, ale nie wyobrażam sobie filmu zrobionego na jego kanwie. A „Pan T.” to integralne, autorskie dzieło filmowe z trzyaktową konstrukcją i punktami zwrotnymi. Z wymyślonymi postaciami, dialogami, intrygą obyczajową i kryminalną. „Pan T.” w zapisie scenariuszowym jest zrobiony według podręcznikowych zasad. Ta praca zajęła trzy lata i u wszystkich, którzy się znają na kinie i literaturze, nie budzi żadnych wątpliwości co do tego, kto jest jej autorem.

Twórcy filmu uważają, że spadkobierca Leopolda Tyrmanda i dyrektor PISF działają w ścisłym porozumieniu w celu wymuszenia od nich pieniędzy.

Czy „Pan T.” to inspiracja czy adaptacja? I tu zaczynają się schody…

Artykuł onet.pl, który szeroko opisuje sprawę znajduje się TUTAJ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz