Strony

środa, 10 czerwca 2020

Polskie kino niejedno ma imię. „365 dni” hitem w USA


Bardzo zły polski film zatytułowany „365 dni” jest jedną z najczęściej oglądanych produkcji na amerykańskim Netfliksie. Wywołuje on też szerokie dyskusje w mediach tradycyjnych i społecznościowych. Całe to kontrolowane zamieszanie wpływa na promocję i popularność filmu, ale nie służy niestety promocji polskiego kina.

Polska kinematografia od wielu lat pracuje na to, aby zostać zauważona na świecie, także w USA. W ciągu ostatniej dekady nasze filmy zdobyły kilka nominacji do Oscara, w tym dwie z rzędu w ostatnich latach w kategorii Film Nieanglojęzyczny/Film Międzynarodowy. „Sala samobójców. Hejter” zdobyła niedawno nagrodę na festiwalu Tribeca w Nowym Jorku, mamy film na liście „Cannes 2020”. Liczne sukcesy polskiego kina bledną w USA w konfrontacji z popularnością polskiego filmu „erotycznego”, promowanego hasłem „polskie 50 twarzy Greya”. To działa na wyobraźnię widzów.

„365 dni” to bardzo nieudany film, ale zyskujący ogromną popularność wśród widzów. Tylko w polskich kinach na początku roku zobaczyło go blisko 1,5 miliona widzów, co przyniosło 9 milionów dolarów wpływów do kas kin. W czasach koronawirusa film dość sprawnie pojawił się na polskim Netfliksie i tam także zdobył dużą popularność. Teraz przyszedł czas na podbój USA. Misja się powiodła, film zajmuje czołowe miejsca na liście najpopularniejszych pozycji na Netfliksie.

Polski film posiada na pewno piękne plenery i urodziwych głównych wykonawców, ma też liczne piękne widoczki, zwiewne stroje, umięśnionych macho i teledyskowy charakter. Ma też kilka scen, które mogą uchodzić od biedy za nieco odważniejsze. To one właśnie wzbudziły największe zainteresowanie widzów za oceanem i są dziś tak bardzo mocno komentowane w tamtejszych mediach różnego rodzaju. Czy coś tam rzeczywiście widać? Zapewniam, że zdecydowanie niewiele, ale jakie to ma znaczenie. Wyobraźnia działa…

Jest jednak druga strona tego medalu. „365 dni” jest w USA coraz mocniej krytykowany z różnych stron. Konserwatywny FoxNews, zapewne dość stronniczo, przytacza słowa widzów, którzy w filmie widzą przyzwolenie na porwanie, gwałt oraz pochwałę „syndromu sztokholmskiego” (ofiara wiąże się z oprawcą). Dla niektórych widzów film ten to nie „erotyk”, ale „horror”, w dodatku z głupim scenariuszem. Uważni widzowie dostrzegają mizerny charakter filmu i jego szkodliwe działania w czasach #metoo, w czasach walki o godność kobiet niszczonych przez wpływowych i bogatych mężczyzn.

Polski film chcąco/niechcąco włącza się więc w dyskusję o przemocy istniejącej w relacjach międzyludzkich, co niestety nie przynosi chluby polskiemu kinu i wizerunkowi naszego kraju (główny oprawca pochodzi na szczęście z Sycylii) i wystawia nam tym samym jakiś rodzaj świadectwa. I tak nie jest łatwo za oceanem walczyć ze stereotypami opisującymi Polaków, a teraz dodatkowo mamy te marne polskie filmidło, które niestety robi swoje.

Media w USA w różny sposób analizują „365 dni” i raczej nie są to pozytywne głosy. Obserwowane jest zachowanie widzów, którzy oglądają jedynie kilka gorących scen z filmu, kilka jego minut (całość zdecydowanie trudna jest do zniesienia). Na przykład umiejętnie prowadzona narracja w mediach społecznościowych wytworzyła sztuczne pytanie o to, czy seks oralny tam ukazany był symulowany czy niesymulowany. Spryciarze od promocji filmu wykorzystali więc nadarzającą się okazję i podkręcili zainteresowanie polską produkcją, a widzowie w poszukiwaniu sensacji oglądają udawaną sekwencję. Do ciekawego zjawiska doszło na TikToku, gdzie widzowie zamieszczają własne krótkie filmiki z oglądania „365 dni”, co napędza zainteresowanie filmem na Netfliksie. Hasztag #365Days ma obecnie 146,6 miliona wyświetleń i stale rośnie. I choć jest to robione głównie dla zgrywy i żartu, to Netflix zaciera ręce licząc kolejne odsłony.

Trochę szkoda, że tak marny polski film jest dziś wizytówką naszej kinematografii za oceanem. Można mieć tylko nadzieje, że jak wszystko na Netfliksie, zainteresowanie i tym filmem minie szybko. Warto dziś podkreślać polski wkład w powstanie „Wiedźmina” i piątkową premierę drugiego polskiego serialu na Netfliksie, czyli „W głębi lasu”. Mam taką nadzieję, że produkcja ta odniesie sukces, który podkreśli talent polskich twórców do opowiadania zajmujących historii, a nie tworzenia „filmików” zbudowanych na taniej sensacji i kilku scenach, które niewiele mają wspólnego z erotyzmem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz