Strony

poniedziałek, 21 czerwca 2021

Gretkowska o filmach z konkursu Młodzi i Film

Manuela Gretkowska była jedną z jurorek w konkursie pełnometrażowych filmów na 40. Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”. Kontrowersyjna pisarka w bardzo fajny sposób opisała niemal wszystkie filmy startujące w tych zmaganiach i bardzo ciekawie przybliżyła ich znaczenie, wagę, zalety.

Manuela Gretkowska w mediach społecznościowych napisała:

Był siwy dym, zanim pojawił się biały po ustaleniu werdyktu jury festiwalu filmów nie starych czyli Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych, Młodzi i Film. Spędzić tydzień z jurorami w kinie i nad morzem, to jak wyjechać na kolonie, intelektualne. A filmy? Jeżeli tak wyglądają debiuty, to polskie kino może być potęgą.

            Chociaż jeden z nich był horrorem, dla mnie osobistym. Nie oglądam horrorów. Wyświetlają się mi na przeczystym ekranie duszy, zamiast wyobraźni. Ale będąc w jury musiałam i to w nocy zobaczyć do końca thriller „1:11”. Rzeczywiście straszne, przegięcie. W tym filmie kobiety to matki psychopatki, kastrujące żony malujące plakaty na „Strajk Kobiet”  i kochanki - zdradzieckie dziwki. Jest jedna porządna. Mimo noszenia spotworniałego płodu bez szans na wyleczenie go, odmawia skrobanki. Opieprza lekarza proponującego jej usunięcie ciąży. Oczywiście lekarz - bohater tego filmu, z czasem zmądrzeje. Dzięki ojcu alkoholikowi i jego bratu alkoholikowi oraz księdzu egzorcyście. Nie będę spoilerować, tego jednak sprawnie zrobionego straszydła. Przedstawia ono świat, nie tylko sprzed ery metoo, ale i czasów sprzed kobiet. Zanim pojawiła się pierwsza z nich więc Ojciec, Syn i Spirytus ( Santcus) mieli tylko męski raj. Współproducentem tego dzieła jest TVP, a powinien dorzucić się Korwin Mikke z Kukizem, oraz Wszechidiotami.

               „Maryjki” są filmem wyjątkowym. Nakręconym w stylistyce campu, pastiszu włoskich filmów, opery. Nie śpiewa w nim, za to głos podkłada pod główną bohaterkę główna terapeutka kraju - Kasia Nosowska. Bez Maryjek nie może żyć sklepowa z Nowej Huty i nie można żyć bez zobaczenia „Maryjek”. Filmu o szaleństwie hormonalno religijnym. Surrealny? A czy nie jest surrealem, że za udział w tym filmowym bezeceństwie zwolniono z teatru odtwórczynię głównej roli  - hipnotyzującą klasą, wdziękiem Grażynę Misiorowską  i to przed emeryturą? Pizdatyj - mówią w Rosji o czymś znakomitym, w przecieiwństwie do chujowego, dyrektora teatru na przykład. Misiorowska dostała nagrodę za rolę kobiecą festiwalu. Rola kobiet jest wielka.

                Jeszcze jednym filmem typu pizdatyj o „niewidzialnych” po 50-tce jest „Każdy ma swoje lato”. Przemiana kościelnej organistki z działaczki oazowej w wyzwoloną seksualnie i artystycznie laskę - brawurowa. Coś jak taniec na stole, ofiarnym. Rola dziadka, niemego świadka buntu córki i własnej tragedii, powalająca, a młodziutka Sandra Drzymalska magnetyczna.

               „Jakoś to będzie”  będzie hitem. Bohaterowie zaczynają w stylu Tarantino - trzech facetów w garniturach i gangsterskich kłopotach. Ale to Łódź, podwodna, docierająca do dna. Dla mnie „Jakoś…” to ani przegięcie, ani groteska. Jestem z tego miasta i wiem, że tak samo zabójcze może być niskie nasycenie krwi tlenem  jak i niskie nasycenie mózgu inteligencją. Przyszywanie przez krawcową odgryzionych członków czy biznesy idiotów są na Bałutach bogato haftowanym tłem społecznym, nie patologią. Film śmieszny jak niektóre łódzkie pogrzeby. Nie wiesz, czy płakać czy śmiać się z radości, że zmarły nie zabrał niechcący w promocji na drugi świat kogoś zupełnie przypadkowego.

                     Wbili mnie w fotel „Amatorzy”. Dawno nie oglądałam czegoś tak świeżego, szczerego i zabawnego. Bez taryfy ulgowej czy szantażowania ułomnością - zderzenie grupy teatralnej niepełnosprawnych intelektualnie  o nazwie „Biura rzeczy osobistych”z profesjonalnym teatrem i sztuką Szekspira.

 Sądzę, że mottem mojego życia jest tekst z tego filmu: Dyrektor teatru goszcząc pierwszy raz aktora niepełnosprawnego intelektualnie mówi do niego z dziaderską naganą : „Pan nie wymawia errrrr”. Na co dostaje odpowiedź „ Ale wymawiam Ssss”.

 Hamletowski Ducha Ojca genialny. Odgrywa go z nieśmiałości i wyczucia postaci przytulony przez cały spektakl do ściany, zakapturzony, niemy aktor. Moment premiery w prawdziwym teatrze szekspirowskim magiczny. Przenosi w dawne czasy nie przez kostium ale ducha i dusze grających. Mary-Marzenę Gajewską, chorą na zespół Downa,  już doceniono nagrodami na zagranicznych festiwalach. Cała obsada „Amatorów” świetna. Solarz i Dymna -  jakby wpuścili kamerę do swojego domu. Cudowny Bonaszewski zawsze umie znaleźć ton, żeby skromnie wybić się na pierwszy plan. Roma Gąsiorowska wibruje zagubieniem i talentem. Amatorami jesteśmy my, a profesjonalistami łamiącymi kody życia społecznego „niepełnosprawni”. Podziw dla aktorów, scenarzystki reżyserki - Iwony Siekierzyńskiej.

            „Safe Inside” w reżyserii Renaty Gabryjelskiej to bardzo kunsztownie, klimatycznie pokazana historia rodem z Matrixa. Profeska na poziomie dobrych produkcji Netfliksa, może dlatego nakręcona od razu po angielsku, z zagraniczną obsadą. Trochę hołd dla genialnego „Ubika” Philipa Dicka, trochę „zapożyczenie”. Nie piszę na czym polegające. Zostawiam tę przyjemność i poznanie Prawdy tym, którzy obejrzą ten film.

 „Safe Inside” , „Zabij to i wyjedź z tego miasta” są traktatami egzystencjalnymi bez wzmianek o Kościele w przeciwieństwie do niemal połowy z festiwalowych debiutów.  

 Jednak najwyraźniej w polskim kinie, gdy mamy rozmawiać o metafizyce, egzystencji, filozofii pokazuje się dialog z księdzem i wiadomo, że jest wzniośle. Metafizyka na poziomie katechizmu.  Miłosz bolał nad tym, uważając Polaków za duchowo-filozoficznych tumanów.

            O zwycięzcy festiwalu i różnych festiwali, również tego - niezwykłym  „Zabij to …” nie będę pisać, bo Wilczyński jest z mojego rocznika, mojego miasta, mieszkał dwie  ulice dalej. Oglądając jego animację drepczę śladami własnego życia, więc nieobiektywnie. Obiektywnie piszą o nim w porządnych recenzjach.

              Na koniec „Biały Potok”. Nagroda publiczności i się nie dziwię. Bezczelnie finezyjna historia ze strzeżonego osiedla. Tyle razy zastanawiałam się, co można wymyślić o sąsiadach zza płotów takich enklaw. Zazdroszczę Grzybowskiemu, twórcy „Białego Potoku”  pomysłu. Stworzył majstersztyk obyczajowej satyry na klasę średnią, może nawet inteligencję - jeden z bohaterów czyta książkę odpoczywając od biznesu! Ten film to komercja podniesiona do rangi sztuki, a średnie życie klasy średniej do poziomu życia dworskiego. Prześmieszna, misterna komedia omyłek w stylu scenek ze spektakli Calderona, gdzie losy łotrów, zazdrosnych żon, szlachetnych mężów i pechowców splatają się koncertowo. Dzięki scenariuszowi, reżyserii   i grze aktorskiej, pań - Julii Wyszyńskiej, Agnieszki Dulęby Kaszy oraz panów Dobromira Dymeckiego i Marcina Dorocińskiego.

 Moim zdaniem Kot i Dorociński ( koszalińska nagroda za diabli urok czyli główną rolę męską) są jedynymi aktorami mówiącymi po polsku. Młode pokolenie aktorów sepleni. Podobnie jak ja, nie wymawia szszsz i czczcz, ale za to….

 PS. W tym roku nasze jury stworzyło nową nagrodę. Nie tylko za rolę męską, czy kobiecą, również za gender. Żeby poszerzyć kategorie o real, nawet jeśli minister Czarnek zabrania uczyć normalności w szkole. Nagrodę dostał Mikołaj Matczak z „Ostatniego komersu”. A za co, zobaczcie sami.

***

Pani Manuela Gretkowska nie opisała tylko jednego filmu, „Hura, wciąż żyjemy!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz