Strony

niedziela, 13 listopada 2022

30. EnergaCamerimage. Premiera „Imperium światła”

Czuje się najlepiej w teatrze i powraca do niego pomiędzy kolejnymi filmowymi projektami. Jeśli decyduje się na nakręcenie filmu, to świat wstrzymuje oddech. Takie emocje wzbudza kino tworzone przez Sama Mendesa. Reżyser po raz pierwszy przyjechał do Polski, odebrał nagrodę w Toruniu, a na otwarcie 30. EnergaCamerimage pokazano jego „Imperium światła”.

Nie tylko zresztą Sam Mendes był bohaterem gali otwarcia EnergaCamerimage. Za pracę w filmowej awangardzie nagrodę specjalną otrzymała Ulrike Ottinger, a w dziedzinie dokumentów doceniono, bardzo mi znanego, Alexa Gibneya. Organizatorzy festiwalu otrzymali specjalne medale, sami też wręczyli medal swojemu „przyjacielowi”. Ten pierwszy odebrali w imieniu Fundacji Tumult Marek Żydowicz, pomysłodawca festiwalu i jego bliski współpracownik Kazimierz Suwała. Tym drugim obdarowano Łukasza Bielana, który w roli operatora kamery pracuje przy największych filmach w Hollywood.

Gala jak gala. Podziękowania, prezentacje, wspomnienia. 30. edycja to też spory upływ czasu i jak zauważyła prowadząca uroczystość Grażyna Torbicka, znaczące zmiany także w technice robienia zdjęć filmowych. Kino jest dziś w innym miejscu, niż 30 lat temu. Na nowo musi się definiować, ponownie musi walczyć o zachowanie swojego miejsca. Takie jak to, czy inne znaczące wydarzenia, dowodzą, że widzowie nie odwrócili się od takiego sposobu oglądania filmów, że za wcześnie jest zapowiadać zmierzch kina. Magia wielkiego ekranu, magia wspólnego przeżywania filmu, ten niesamowity moment, ciągle działają i wydają się potrzebne. Mówiono o tym kilkukrotnie podczas gali otwarcia, widok tłumu widzów spragnionych takiego doświadczenia, budzi nadzieję.

Pięknie oddał to w swoim nowym filmie Sam Mendes, który akcję „Imperium światła” umieścił w wielkim kinie, gdzieś na południu Anglii, na początku lat osiemdziesiątych XX wieku. To czas formowania się gustu filmowego u tego twórcy i na ekranie dostrzec można te piękne i wielkie filmy z tamtego okresu, które na niego wpłynęły. Okazało się, że gusta mamy podobne. Niech czytelnik też ma  frajdę z odkrywania tych filmów, gdy przyjdzie mu obejrzeć „Imperium światła”.

I mimo tego hołdu dla kina, pięknych wspomnień i smaku klasyki filmowej granej na ekranie, „Imperium światła” nie jest filmem o miłości do kina, tak głębokim jak na przykład „Cinema Paradiso”. Sam Mendes z kina czyni tło, a na pierwszym planie stawia ludzi z problemami, w czasach przesiąkniętych niepokojem i złem. Mamy więc przede wszystkim bohaterkę o imieniu Hilary, w którą genialnie wciela się Olivia Colman (będzie kolejna nominacja do Oscara!). Kobieta po przejściach, „na lekach”, czekająca na miłość. Jest też Stephen, nowicjusz w pracy w kinie, dużo młodszy, przystojny, ale czarnoskóry. Dla Hilary nie ma to znaczenia, ale na ulicach panoszą się skinheadzi, panuje Thatcher, Anglia jest w kryzysie, winni bezrobocia będą ponownie emigranci. Tak wygląda tło filmu Sama Mendesa, a zaczyna się smutna, ale też czasami wzruszająca opowieść o dwójce outsiderów, którzy przynoszą sobie tak potrzebne ciepło, radość, przyjaźń, dotyk, a może i coś więcej…

Hilary ma problemy natury emocjonalnej (żeby nie zdradzić za dużo). Podobna do tej, jakiej doświadczyła matka Sama Mendesa, a którą niejako reżyser sportretował. Nie jest to portret dokładny, ale w warstwie emocjonalnej Mendes chciał przybliżyć widzom i tę część swojej historii. Otwierając się przed nami, stał się nam przez to bliższy. 

To kolejny film cenionego reżysera, bazujący na jego własnej historii. Na Camerimage w tym roku swoje historie opowiedzą jeszcze Alejandro G. Inarritu i Steven Spielberg. Wszystkie te opowieści powstawały w pandemii, kiedy zamknięci twórcy, zaczęli spoglądać na swoją przeszłość, będąc niepewnymi czekającej ich i nas przyszłości. Delikatność z jaką opowiedział o swoim świecie Sam Mendes, na pewno go wyróżnia, ale jeśli miałbym być szczerym, to wolę perspektywę i ujęcie zaproponowane przez Kennetha Branagha w „Belfast”.

Autorem zdjęć do "Imperium słońca" jest, jak zawsze w znakomitej formie, Roger Deakins, który tym razem wyczarował klimat miejsc, w których żył w Anglii. Ta prowincjonalność i ten chłód są bardzo odczuwalne, ale gdy pokazuje ludzi, gdy patrzą na siebie bohaterowie "Imperium światła", wtedy dzieje się magia filmowa. Deakins najlepszy jest w zbliżeniach i pomieszczeniach, wtedy jego światło to szczyt współczesnej sztuki operatorskiej. Obaj panowie współpracowali po raz piąty i widać tutaj szczególną artystyczną relację między nimi. Genialną muzykę do filmu stworzyli Atticus Ross i Trent Reznor, którzy zastąpili Thomasa Newmana na stanowisku etatowych kompozytorów do filmów Sama Mendesa. Ich dźwięki nadały filmowi niezwykły wymiar. To chyba jest na razie najlepsza muzyka filmowa 2022.

Faktem jest, że Sam Mendes odwiedził Polskę po raz pierwszy, a jak powiedział na gali, z naszego kraju w latach 30-tych XX wieku uciekł jego dziadek, który w Anglii zmienił nazwisko i całe życie ukrywał, że jest polskim Żydem. „Dobrze jest powrócić do ojczyzny” – mówił na gali reżyser z polskimi korzeniami. Dobrze, że są twórcy, którzy ciągle robią ważne i wartościowe filmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz