Strony

piątek, 22 września 2023

48. FPFF. To co najlepsze, czyli podsumowanie

Tyle co nic

Po obejrzeniu wszystkich pełnometrażowych filmów z dwóch najważniejszych konkursów 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, przyszedł czas na podsumowanie i zestawienie najlepszych polskich produkcji prezentowanych podczas tegorocznego wydarzenia.

Kilka filmów spełniło pokładane w nich nadzieje i choć na festiwalu każda z propozycji miała swoich zwolenników i przeciwników, poniższa wypowiedź jest przede wszystkim autorska i subiektywna, choć próbuję patrzeć na polskie kino obiektywnie. Poszukuję w nim oryginalności, szukam zaskoczeń, pozytywnych i/lub mocnych emocji, chcę w kinie spędzić ważny czas i co najważniejsze dla mnie, chciałbym, aby film ze mną pozostał i aby wrócił do mojego świata, gdzie będę mógł się nim dzielić na dużym kinowym ekranie. Tego szukam...

Od wielu lat zestaw filmów konkursowych budzi emocje, komentarze i na końcu utyskiwania na słaby poziom festiwalowych prezentacji. Ja widzę to inaczej. Jest tak samo, jak od lat. Dostaliśmy takie, a nie inne propozycje, wypadkową wyboru dokonanego przez organizatorów i dyrekcję festiwalu. Nie jest ani lepiej, ani gorzej i nie mają sensu te porównania, bo każdy mogący sprostać selekcyjnemu wyzwaniu, zapewne inaczej by to widział. Nie idę tą drogą, patrzę na to, co oferuje nowe polskie kino.

To był solidny i różnorodny wybór, nie wszystko do mnie przemówiło. Kilka tytułów, które znalazły się w Konkursie Głównym zdecydowanie na niego nie zasługiwały i były niestety wypadkową różnych wpływów i form nacisków. Jestem też przekonany, że nawet te najmniej udane filmowe propozycje, znalazły w Gdyni swoich obrońców i poparcie. RANKING FILMÓW z Gdyni 2023 znajduje się TUTAJ, widać tam wyraźnie, które z propozycji trafiły do mnie najbardziej, a które... NIE! Pochylam się nad filmami wartościowymi, nad propozycjami, które sprostały opisanym wcześniej założeniom. 

Zaczynam od „Chłopów”, bo to zdecydowany mój faworyt do nagród tegorocznego festiwalu, ale wcale nie jest pewne dziś, czy jury pod przewodnictwem Filipa Bajona dostrzeże siłę tej opowieści. Skład jurorski jest szeroki i zróżnicowany, nie wszyscy tutaj w Gdyni doceniają „Chłopów”, ale zdecydowanie film ten się wyróżnia. Czy jury będzie hojne i przyzna mu Złote Lwy? Zaskoczeniem będzie dla mnie, pominięcie tego filmu w głównych nagrodach, ale nie takie „cuda” zdarzały się w Gdyni na przestrzeni ponad 20 lat, mojej tutaj obecności.

Rzecz najważniejsza, moim zdaniem „Chłopi” to bardzo udany film. Twórcy wykorzystują, co prawda technikę animacji malarskiej znaną z ich wcześniejszego „Twojego Vincenta”, ale służy ona innej opowieści i nie kopiuje ona ślepo tamtego filmu. Nie znam się na malarstwie, dla mnie to ma wielką siłę filmowego przekazu. Sięgnięcie po Noblowskie dzieło Władysława Reymonta to decyzja odważna, przystosowanie historii pod międzynarodowego widza było karkołomnym przedsięwzięciem. Mnie ta polska wieś pochłonęła całkowicie, te kolory, folklor, te emocje w obrazie i muzyce działają w filmie znakomicie. W dziedzinie animacji malarskiej posunięto się dalej, widać tutaj wyraźnie rozwój autorów, w ich myśleniu o kinowej opowieści. Dynamika scen tańca jest imponująca.

Nieco większe wątpliwości mam, co do międzynarodowego potencjału „Chłopów”. Film opowiada oczywiście o sytuacji kobiet, o uniwersalnych tematach, jak zazdrość, miłość, zawiść, pożądanie i walka o ziemię. Z jednej strony mogą one doskonale być zrozumiane poza granicami i pokazy „Chłopów” na festiwalu w Toronto, twórców na pewno w tym utwierdzają. Dla mnie jednak jest to głównie obraz polskiej wsi, oczywiście, że tej sprzed ponad 100 lat, ale jednak polskiej wsi i jej reprezentantów. A będzie to obraz czasami bolesny! To emocjonujące i wciągające kino, pięknie zagrane i namalowane, imponująco zrealizowane, energiczne i pochłaniające. Po prostu wielkie kino i film, który zadziała przede wszystkim na dużym kinowym ekranie. Premiera w kinach w październiku.

Jednak to nie „Chłopi” są dla mnie najlepszym filmem tegorocznego festiwalu w Gdyni, ale inny obraz polskiej wsi, skromny debiut Grzegorza Dębowskiego zatytułowany „Tyle co nic”. Nie ma niestety pewności, że film ten trafi do polskich kin, ale nagrody w Gdyni na pewno by mu pomogły. Wyróżnienie za debiut byłoby bardzo zasłużone. Ja takie festiwalowe niespodzianki lubię najbardziej. Jesteśmy świadkami wydarzeń dziejących się współcześnie na polskiej wsi. Jest historia pewnego rolnika, który walczy o przetrwanie swojej rodziny i całej lokalnej społeczności, w bardzo nierównej walce z polityką i współczesną sytuacją, która rolnikom nie sprzyja. Jest też tajemnicze zaginięcie, a potem film robi przewrotkę i zamienia się w połączenie thrillera, ze społecznym dramatem. I to jest mieszanka wybuchowa, bo dawno nie oglądałem tak trzymającego w napięciu filmu, dotykających tak ważnych (może najważniejszych) dla nas spraw, jak odpowiedzialność, przyjaźń, solidarność, prawda, a przy tym tak świetnie operujący dialogiem i narracją. Samo życie!

W dodatku to jeden z takich filmów, który nie opiera się na rozpoznawalnych twarzach, gdzie nie ma tanich filmowych chwytów, gdzie to wszystko jest nieistotne, bo liczy się świetnie napisana i opowiedziana historia. Znakomity jest w tym filmie, odtwórca głównej roli, Artur Paczesny, dla mnie aktor-złoto, wyrazisty, prawdziwy, o potencjale dramatycznym (hmm) Daniela Day-Lewisa – bo tak wierzę, w jego rolę i postać. Gdybym nie wiedział, pomyślałbym, że to naturszczyk. Pochwały należą się zresztą całej obsadzie „Tyle co nic”, filmu dopracowanego w najmniejszych szczegółach, angażującego i ważnego. To mój numer 1 tegorocznego festiwalu w Gdyni.

Spory mam problem z filmem „Kos” w reżyserii Pawła Maślony, a był to bodajże najbardziej oczekiwany przeze mnie nowy polski obraz tegorocznego festiwalu. Problem mam dlatego, że oczekiwania i nadzieje z nim związane miałem większe. Producenci „Magnezji” połączyli siły z reżyserem „Ataku paniki” i można było mieć nadzieję, że powstanie koktajl łączący obie filmowe wyobraźnie. W takim kierunku zmierzały moje myśli o historii Tadeusza Kościuszki powracającego do kraju, by rozpalić powstańczy zryw. Tymczasem, nie do końca tak się stało. W pewnym momencie opowieści bohaterowie filmu trafiają do pewnego dworu, gdzie rozgrywają pełną napięć grę o wolność i sprawiedliwość, z udziałem rosyjskiego przeciwnika i kilku niespodziewanych gości. Jest w „Kosie” kilka wątków, kilka spraw, spore zamieszanie i finał w bardzo widowiskowym stylu. Jest też w filmie kilka gorzkich słów na temat naszych wad i przywar, kilka mocnych ocen polskich postaw. Bohaterstwo mamy we krwi, bitnym jesteśmy narodem, ale nie jest łatwo się nam porozumieć i na tych podziałach inni budują swoją siłę. Skąd my to znamy? Bardzo fajny w filmie jest Jacek Braciak w roli Kościuszki i grający jego przyjaciela Jason Mitchell. Demoniczny Robert Więckiewicz, nowoczesna Agnieszka Grochowska i wiele większych i mniejszych postaci tego dramatu, także spisuje się ciekawie.

Problem w tym, że „Kos” jest widowiskiem sprowadzonym głównie do jednego miejsca, a inne wątki po prostu tam się z czasem zbiegają. Porównania do sceny piwnicznej w „Bękartach wojny”, same się nasuwają, ale szukanie w „Kosie” kina Tarantina, to brnięcie w interpretacyjne klisze i ułatwienia. Mimo mojego uznania dla dużej klasy tego filmu, nie mogę uznać „Kosa” za film w pełni spełniony, wizjonerski, odważny. Mam po prostu taki kinofilski niedosyt po seansie, choć zdecydowanie był „Kos” jasnym punktem programu tegorocznego festiwalu.

Warto na chwilę zatrzymać się przy kinie gatunkowym, bo tego było w Gdyni sporo i wypadło ono bardzo ciekawie. Wysokie miejsce na mojej liście zajmuje na pewno „Horror Story”, kolejny debiut i rozwinięcie pomysłu z krótkometrażowej „Stancji”. Reżyserem obu filmów jest Adrian Apanel. W „Horror Story” nie chodzi wcale o grozę, twórcy stawiają na komedię i ja bawiłem się świetnie. To opowieść o absolwencie uczelni wyższej, który wynajmuje pokój w dziwnym domu i spotyka tam jeszcze dziwniejszych ludzi. Prawdziwy „dom wariatów” i wiele świetnych scen ze znakomitym w komediowej kreacji Konradem Elerykiem, którego każde pojawienie się na ekranie wnosi tak potrzebną temu filmowi iskrę. „Horror Story” nie jest przesadnie oryginalny, ale jego siła tkwi w świetnych dialogach i pomysłach realizacyjnych, które ze stosunkowo niewielkiej przestrzeni wykrzesały sporo świetnego humoru i celnie uchwyciły pewne społeczne mechanizmy.

Udanym filmem gatunkowym był też „Freesyle”, ale to Netflix, każdy ma dziś ten film na wyciągnięcie ręki, w kinach go nie zobaczymy. Wolę pochylić się nad ciekawym filmem fantastycznonaukowym „W nich cała nadzieja”, bo to dawno nie oglądane bardzo udane polskie kino w tym bardzo trudnym i rzadko realizowanym gatunku. W dodatku nakręcony w modnej dziś estetyce postapokaliptycznej. Tylko dwoje bohaterów – człowiek i jego robot i jeden błąd, który prowadzi do eskalacji kłopotów. Film został zręcznie zrealizowany i starannie wykreowany. „W nich cała nadzieja” to film odrobinę za długi, w którym zabrakło nieco bardziej rozbudowanej opowieści. Jednak odwaga twórców warta jest pochwały i zachęty do realizacji kolejnych polskich filmów fantastycznonaukowych. I podobno ekipa ta ma już konkretne plany!

Kino gatunkowe to także „Doppelganger. Sobowtór” w reżyserii Jana Holoubka, film otwierający tegoroczny festiwal w Gdyni. Jedno wiem na pewno, to jest świetnie nakręcona i wykreowana opowieść dziejąca się w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Po mistrzowsku przywołano klimat tamtych lat, świetnie to wygląda w obrazie, muzyce, kostiumach, które służą opowieści szpiegowskiej w stylu klasycznych historii z okresu zimnej wojny, jest ciekawie budowane napięcie i intryga. Jednak do pełni filmowego szczęścia zabrakło mistrzowskiego dotknięcia, odrobiny iskry, która nieco przyspieszyłaby opowieść. I choć powstał udany polski film gatunkowy, chciałbym po prostu zobaczyć coś jeszcze lepszego, może nawet w stylu genialnego „Szpiega” z Garym Oldmanem, dla mnie wzór do naśladowania dla szpiegowskich filmów. Było blisko…

Szukając filmów udanych na pewno należy spojrzeć na „Lęk” Sławomira Fabickiego. Jego nowa fabuła to bardzo poważnie potraktowana historia dwóch sióstr, z których jedna godzi się z nieuchronną śmiercią i odbywa podróż, aby odejść z tego świata na własnych warunkach. Relacja sióstr w podróży stanowi treść tego przejmującego filmu, w którym udane role zagrały Magdalena Cielecka i Marta Nieradkiewicz.

Dobrze spędzony czas to także nowy film Kingi Dębskiej, która jak sama mówi, robi filmy dla ludzi. Jej „Święto ognia”  jest tego najlepszym przykładem, bo to kino chwytające za serce, niespecjalnie wydumane, nie szarżujące, szanujące widza i jego czas, umiejętnie grające na emocjach, gdzie trzeba ciepłe, z humorem, dramatem, wzruszeniem. Szanuję takie podejście do kina.

Szanuję wypowiedzi twórców, którzy myślą o widzu, o odbiorcy kosztownego filmowego przedsięwzięcia, znajdującego się po drugiej stronie ekranu. Zadaje sobie od lat pytanie, po co to wszystko, dla kogo? Przed rokiem bardzo narzekałem na filmowe rozmijanie się twórców z widownią, w tym roku dostrzegam wyraźną zmianę na lepsze. Dostrzegam też tutaj miejsce na kino bardzo artystyczne i autorskie, bo takie wypowiedzi także poszukiwać powinny przecież swojego odbiorcy. Dobrze, że tak się dzieje, szkoda że w niewielkim wymiarze.

 

TOP 10 filmów z połączonych dwóch pełnometrażowych konkursów tegorocznego festiwalu.

1. „Tyle co nic”, reżyseria i scenariusz: Grzegorz Dębowski

2. „Chłopi”, reżyseria: DK Welchman, Hugh Welchman

3. „Kos”, reżyseria: Paweł Maślona

4. „Horror Story”, reżyseria: Adrian Apanel

5. „Lęk”, reżyseria: Sławomir Fabicki

6. „Święto ognia”, reżyseria: Kinga Dębska

7. „W nich cała nadzieja” (KFM), reżyseria: Piotr Biedroń

8. „Doppelgänger. Sobowtór”, reżyseria: Jan Holoubek

9. „Freestyle”, reżyseria: Maciej Bochniak

10. „Ultima Thule” (KFM), reżyseria: Klaudiusz Chrostowski

 

Oceny wszystkich filmów z obu konkursów filmów pełnometrażowych znajdują się TUTAJ.

2 komentarze: