Strony

piątek, 3 maja 2024

„Kaskader”, czyli jak zmarnować potencjał

David Leitch jest byłym kaskaderem, a teraz swoim koleżankom i kolegom poświęcił film „Kaskader”. Od kaskaderskiej strony jest to znakomita wizytówka zawodu, któremu Akademia Filmowa odmawia Oscarów. Gorzej niestety ze scenariuszem, którego nie ratują nawet największe gwiazdy.

Leitch po latach pracy w środowisku kaskaderskim pokazał światu swoje reżyserskiej umiejętności w „Atomic Blonde”, gdzie Charlize Theron robiła fajną rozwałkę. Debiut reżyserski poprzedzała produkcja „Johna Wicka”, znakomitego i kanonicznego dziś kina akcji. Ta seria trzyma poziom, a Leitch ma już wyrobioną pozycję w branży, którą potwierdza produkując świetny film akcji z nietypowym bohaterem zatytułowany „Nikt”, reżyserując świetną drugą część „Deadpoola”, a potem kiepski spin-off „Szybkich i wściekłych” („Hobbs i Shaw”) i w końcu przed dwoma laty szalony, widowiskowy, zabawny i fajnie przerysowany „Bullet Train” z Bradem Pittem. Takiego kina spodziewałem się po „Kaskaderze”, ale wyszła tylko mizerna kopia.

„Kaskader” to hołd dla kaskaderów i na te popisy w filmie położono głównie nacisk. Historyjka jest pretekstowa, co nie pozwala w pełni wykorzystać aktorskich umiejętności Ryana Goslinga i Emily Blunt. Oboje dwoją i się troją, na różne sposoby ukazują swoje aktorskie komediowe umiejętności, ale co z tego, skoro w przydługich i nudnych dialogach między nimi, nie ma iskry. Jakby na siłę chciano im dać więcej scen, w których można było docenić chemię między nimi. I coś tam skrzy, ale niestety tylko w kilku momentach.

Bo „Kaskader” ma kilka fajnych momentów, wiele świetnych scen akcji, kaskaderskich pomysłów, dobrego dystansu do Hollywood, ale jako ponad dwugodzinne doświadczenie, zwyczajnie nudzi. Zabrakło dobrze opracowanego scenariusza, pełnego oryginalnych pomysłów, zaskakujących i interesujących zwrotów akcji. Twórcy „Kaskadera” skupili się na stronie wizualnej, przerywanej licznymi scenami mającymi ukazać urodę i piękno Ryana Goslinga i Emily Blunt. Oboje spisali się dobrze, ale z lepszym scenariuszem, mogliby od siebie dać więcej.

Powstał film, o którym zapomniałem kilka chwil po wyjściu z kina, a który w weekend majowy mógłby być fajną i bezpretensjonalną rozrywką. Niestety „Kaskader” jest tylko mierną kopią najlepszych filmów Leitcha i chyba powstał tylko po to, aby przypomnieć jak ważną robotę wykonują kaskaderzy. Pod tym względem, film spełnił swoje zadanie. Czy po tej długiej reklamówce Akademia się ugnie i po latach starań, uhonoruje kaskaderów regulaminowym Oscarem? Podobno są oni obecnie na szczycie kandydatów do własnej kategorii. I na nią zasługują!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz