Strony

niedziela, 19 sierpnia 2018

„303: Bitwa o Anglię”. Filmowe nieporozumienie


Pierwszy z zapowiadanych od tygodni filmów o polskich lotnikach walczących w Bitwie o Anglię okazał się propozycją nieudolną, porażająco wręcz słabą, o zerowym niemal potencjale. Taki film, o tak ważniej historii, nie powinien w ogóle powstać. Decyzja o tak nagłym wprowadzeniu „303: Bitwa o Anglię” do polskich kin jest już bardzo czytelna.

„303: Bitwa o Anglię” to produkcja o telewizyjnej jakości wykonania, głównie brytyjska realizacja, ale z polskim udziałem. Może lepiej byłoby się do tego nie przyznawać i w to angażować? W przypadku tego akurat filmu „zbrodnia” największa to dotknięcie wielkiego i chlubnego historycznego tematu w fabularyzowanej produkcji, która zdecydowanie nie dorównuje osiągnięciom polskich lotników z czasów II wojny światowej.

Historia Dywizjonu 303 zasługuje na spektakularne, widowiskowe i pasjonujące kino wojenne, ze świetnie opisanymi postaciami, z bohaterami z krwi i kości, odważnymi, żeby nie napisać „szalonymi” w swoich lotniczych wyczynach. To się samo pisze, a wiele przecież postaci polskich (plus czeski) lotników, to bohaterowie dający scenarzyście możliwość stworzenia efektownej i porywającej opowieści, pełnej sukcesów i dramatów, walk z wrogiem w powietrzu, ale też zmagań z rzeczywistością na ziemi. Niestety „303: Bitwa o Anglię” takiej szansy nie daje. Amerykanie zrobiliby z tego tematu oscarowy film, Czesi poradzili sobie znakomicie („Ciemnoniebieski świat”), ale Brytyjczycy z Polakami polegli na całej linii.

Bohaterowie w filmie są ledwo przybliżeni, próba położenia ciężaru na Janie Zumbachu jest chybiona, bowiem Iwan Rheon grający tę rolę wypada mało przekonująco (podobno nauczył się polskiego, ale mi to wygląda na dubbing) i ciągle gra tę samą rolę, w tych wszystkich głośnych produkcjach. Kilka innych postaci też zostaje ledwie zauważonych, żaden z nich specjalnie nie wzbudza naszej sympatii, nie wywołuje emocji. Syn Mela Gibsona gra na jednym grymasie twarzy i zwyczajnie chałturzy. Praktycznie jedynie Marcin Dorociński próbuje coś pograć, ale scenariusz nie daje mu tutaj praktycznie szans i w pewnym momencie nasz aktor staje się wyraźnie postacią trzeciego planu i powoli schodzi z ekranu. Psychologiczne niuanse kilku postaci zostały przedstawione na poziomie tanich telewizyjnych produkcji, relacje z kobietami, rywalizacja o nie, emigracyjne bolączki, różnice dwóch światów i tak dalej… To wszystko jest złe, złe bardzo, bardzo…

Nie to jest jednak największym problemem filmu „303: Bitwa o Anglię”. Za taki uznać należy poziom efektów wizualnych i całą stronę widowiskową tej produkcji. Już kiedyś o tym pisałem, bo na zwiastunie było to widać. Efekty z udziałem samolotów, walki lotnicze, żenujące sceny w kokpitach są na poziomie starych gier komputerowych i lotniczych symulatorów. Efekty wizualne nieco tylko przewyższają te z „Wiedźmina” i zdecydowanie widać tutaj nie kinową, ale telewizyjną jakość wykonania. Oglądając film o tak ważnej historii, w tak marnym wykonaniu to wielki ból.

To był ból odczuwany wraz z 13-letnim synem, któremu warto przecież zwizualizować wielką polską historię. Niestety efekt jest odwrotny do zamierzonego i Patryk zdecydowanie negatywnie odebrał całą tą historię. Te cięcia, te przeskoki w scenariuszu, te żenujące efekty wizualne, mało znaczące postaci, których nie da się polubić, nabrać do nich szacunku i nawet zrozumieć – to wszystko zadziałało przeciwko filmowej historii Dywizjonu 303. Szkoda, bo ten film nie ma też szans wzbudzić większego zainteresowania wśród widowni zagranicznej, która mogłaby poznać nasze wielkie osiągnięcia. Oczywiście przy dużej promocji kilka osób rzuci na niego okiem, ale w dobie technologicznej filmowej doskonałości, taki obraz zwyczajnie wzbudzi śmiech na sali. Bardzo zmarnowany potencjał.

Za dwa tygodnie czeka nas premiera drugiego filmu na ten temat. Tym razem, przy dużych nakładach pracy, za historię wzięli się sami Polacy. „Dywizjon 303” zaprezentowano na zwiastunie w kinie przed seansem „303: Bitwa o Anglię” i efekty na tym etapie promocji i prezentacji wyglądają zdecydowanie lepiej. Niestety, tutaj mam największe obawy o aktorów, którzy pociągnąć mają tę opowieść. O ich scenariuszowe role, wiarygodność postaci i ich emocje na ekranie. [Ocena: 4/10]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz