Powraca temat nakręcenia kolejnego filmu, którego bohaterem będzie Jack Aubrey. Czy będzie szansa zbliżenia się jakością do znakomitego „Pana i władca: Na krańcu świata” w reżyserii Petera Weira? Według zachodnich źródeł planowana jest realizacja prequela.
To kolejny w ostatnim czasie film z udziałem Russella Crowe’a, którego kontynuacja będzie realizowana bez udziału tego aktora. Tak było w przypadku „Gladiatora II”, co było w sumie zrozumiałe, a teraz Crowe nie będzie kontynuował swojej morskiej opowieści w roli Jacka Aubreya. Studio 20th Century Studios planuje nakręcenie prequela „Pana i władcy”, ale przede wszystkim powraca do popularnych książek Jacka O’Briana lub jego następców.
Pierwszy film bazujący na dwóch książkach tego pisarza nakręcił Peter Weir i było to dzieło znakomite, jeden z najpiękniejszych marynistycznych filmów w historii kina. Mimo 10 nominacji do Oscarów, dwóch nagród, niestety „Pan i władca: Na krańcu świata” nie odniósł sukcesu w kinach, a kosztował niemałe pieniądze, bo budżet sięgnął 150 mln dolarów. Studio bardzo chciało nakręcić kolejną część, Crowe był w formie, inwestycja była jednak ryzykowna. Co ciekawe, 20th zakupiło wiele lat temu na własność za 1,5 mln żaglowiec, który zagrał w filmie i miał zagrać w kolejnych. Dwie dekady temu temat upadł.
Według dostępnych źródeł studio 20th Century Studios poszukuje reżysera, który nakręciłby prequel tej historii, a oznacza to opowiedzenie wcześniejszej historii Jacka Aubreya. Książki dają taką możliwość.
Za powstanie pierwszego filmu odpowiadał Steve Asbell, wtedy szef studia Fox. Dobra wiadomość jest taka, że Asbell pracuje obecnie w 20th Century i powraca do swojego projektu marzeń. Peter Weir jest na emeryturze, jest więc potrzeba znalezienia nowego reżysera. Bardzo się staram. To pierwszy film, nad którym pracowałem w Fox dwadzieścia lat temu. Mamy świetny scenariusz. Potrzebuje tylko odpowiedniego reżysera – mówi Asbell.
„Pan i władca” niedawno miał pokaz na Festiwalu Filmowym w Wenecji z okazji 20. rocznicy premiery. The Independent nazwał go „kultowym klasykiem” i zrzucił winę za jego słabe wyniki komercyjne przed dwudziestu lat na fakt, że film ukazał się mniej więcej w tym samym czasie co inna przygodowa opowieść dziejąca się na pełnym morzu („Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły”).
„Pana i władca: Na krańcu świata” ma dziś inną pozycję, uznawany jest za film kultowy. Czy to uzasadnia powrót tej historii na duże ekrany? Czy wszystkie powroty filmowe mają szansę na sukces, bo 20th planuje kolejnego „Obcego”, „Predatora”, „Planety Małp”? Mało tego, Disney ma w planach nakręcenie nowej części „Piratów z Karaibów”, a to przecież teraz korporacyjna rodzina. Będzie potrzeba dobrego zaplanowania kalendarza premier.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz