Strony

piątek, 18 października 2024

Widzu, gdzie jesteś?

Coś niedobrego dzieje się z polskim filmem w polskich kinach. Obserwuję to z bardzo bliska, prowadząc programowo jedno z kin studyjnych. Publiczność nie jest zainteresowana polskimi filmami, nawet gdy są one tak przystępne, jak „Kulej. Dwie strony medalu”. Jaki jest tego powód i jak to naprawić?

W mojej ocenie „Kulej. Dwie strony medalu” to idealna propozycja dla polskiego widza, który wielokrotnie dowodził, że dobrze przygotowana biografia znanego Polaka/Polki w kinach może odnieść sukces. Różnie z tym bywało, ale warto pamiętać o sukcesach filmów o Zbigniewie Relidze, Michalinie Wisłockiej czy księdzu Kaczkowskim. Dynamiczny, słodko-gorzki i niepozbawiony humoru „Kulej...” w kinach się nie sprzedał. Liczba widzów w weekend premierowy ledwo przekroczyła 30 tysięcy i nie zanosi się na spektakularne odbudowanie frekwencji.

Jest to o tyle zaskakujące, że  „Kulej. Dwie strony medalu” to sprawnie zrealizowany polski film biograficzny, niespecjalnie ustępujący jakością wcześniej wspomnianym opowieściom. Jednak od ich premiery wiele się zmieniło w podejściu widzów do polskiego kina, w czym znaczący udział miała pandemia, rozwój serwisów streamingowych oraz rosnąca inflacja.

Te dwa pierwsze czynniki są ze sobą bardzo połączone, bo zmieniło się znacząco przyzwyczajenie widzów w odbiorze dóbr kulturalnych. Inflacja uderzyła w gospodarstwa domowe, które szukając oszczędności często zapewne rezygnowały z wyjścia do kina. Zmieniające się warunki były też niekorzystne dla polskich producentów i inwestorów filmowych, co skutkowało kierowaniem filmów bardzo szybko na platformy streamingowe lub na rynek VOD, co miało pomóc w ratowaniu biznesowej inwestycji. Te działania, czy bezpośrednio czy pośrednio, odzwyczaiły widzów od chodzenia do kina na polskie filmy.

Oczywiście i od tej reguły były wyjątki, bo przecież i polskie filmy potrafią ściągać widzów do kin. Największym takim przebojem ostatniego roku jest „Akademia Pana Kleksa”, ale widzowie dopisali też na kilku innych nostalgicznych opowieściach (kolejny „Kogel Mogel”, prequel „Samych swoich”, nowi „Chłopi”), na filmach familijnych, kilku komediach, dokumentach o „zjawiskach/postaciach” oraz „Zielonej granicy”, której frekwencyjnie służyła polityczna nagonka.

Są to nieliczne wyjątki, w kontekście kinematografii realizującej około 50-60 filmów fabularnych rocznie. Bronią się jeszcze frekwencyjnie filmy gromadzące 200-300 tysięcy widzów, ale finansowo jest już gorzej. 300 tysięcy widzów w kinach to wpływy około 7 mln złotych, z czego połowa tej kwoty zostaje w kinach. Średni budżet polskiego filmu jest trudny do oszacowania, ale to już nie jest 5 mln złotych, a wspomniana inflacja znacząco podrożyła koszt realizacji filmu. Budżet w okolicach 10 mln złotych to dziś zdecydowanie realniejsza średnia. Pozostaje też do oceny sama jakość polskiej produkcji filmowej, bo ta jest na pewno różnorodna, nie zawsze musi być nastawiona na zysk finansowy, ale ważne, aby znalazła swojego odbiorcę, aby pozostawiła po seansie jakiś ślad, myśl, zachęcała do rozmowy czy przemyśleń. I takiego kina potrzebujemy.

Problem tu poruszany dotyczy filmów z tak zwanego środka, czasami bardziej lub mniej udanych, ale ciągle produkowanych polskich filmów, które trafiają pod ocenę widzów w kinach. Wyniki z ostatnich tygodni nie napawają optymizmem. „Niepewność. Zakochany Mickiewicz” zgromadził 133 tysiące widzów, „Drużyna A(A)” przyciągnęła 106 tysięcy osób, „Idź pod prąd” ściągnął 27 tysięcy widzów, „Rzeczy niezbędne” to jedynie 16 tysięcy widzów, a „Pod wulkanem” 2,5 tysiąca. Nie będzie przebojem „Kulej. Dwie strony medalu”, a przed nami „Wrooklyn Zoo”, „U Pana Boga w Królowym Moście”, „Simona Kossak”, „Diabeł”, „Minghun”. Jedyną nadchodzącą polską premierą, która rokuje na duże zainteresowanie widzów, jest kojarzona doskonale kolejna odsłona „Listów do M.”. W swojej klasie sukcesem może się okazać dokumentalna opowieść o Wandzie Rutkiewicz.

Dlaczego widz nie chodzi na polskie filmy do kin i dlaczego zjawisko to się w mojej ocenie powiększa? Gdy pojawiają się filmy średnie lub nieudane, można to sobie wytłumaczyć. Inaczej powinno się też analizować kino artystyczne, które nie powalczy o masowego widza, ale ma inne zadanie do spełnienia, te o których wspomniałem wyżej. Boli jednak mizerna liczba widzów na filmach udanych lub przystępnych i dobrze w kinie się sprawdzających. Jakby jakaś siła odciągała widzów od takich polskich filmów.

Czy wymienione wcześniej zmieniające się uwarunkowania społeczne i gospodarcze, to jedyna przyczyna problemu? Czy zmiany są nieodwracalne, nie można zmienić tego trendu, a skazani jesteśmy na sukcesy jedynie kolejnych części nostalgicznie nastawionych produkcji masowych? A może potrzebne jest nowe podejście do polskiego filmu i polskiego widza, nowa jakość promocji, jakieś inne formy sprzedaży i dotarcia, przy większym wsparciu instytucji zajmujących się sprawami kultury w naszym kraju?

Poprosiłem Bartka Fukieta, człowieka dobrze poruszającego się po przestrzeni dystrybucji filmowej, o diagnozę problemu i próbę wskazania drogi poprawy tej sytuacji.

„W dobie ogromnej konkurencji ze strony streamingu, średnia frekwencja na mniejsze filmy, produkcje bardziej kameralne, spadła, bo widzowie mają świadomość, że w niedalekiej przyszłości obejrzą je w domu i odpuszczają wizytę w kinie, gdzie wolą oglądać widowiskowe blockbustery, które na domowym ekranie tracą największe walory. To automatycznie ogranicza skalę dystrybucji mniejszych tytułów, szczególnie w multipleksach, bo osoby odpowiedzialne za układanie programów, świadome gustu klientów, nie chcą brać filmów, które „nie pójdą”.

Znak czasów. Dziś wynikiem frekwencyjnym polskiego filmu, który można uznać za sukces, jest 250 000 plus. I jeśli film jest dobry, nie robi widzom krzywdy, a dystrybutor potrafi go opakować, taki wynik osiąga. I nie musi to być wcale lekka, łatwa, przyjemna rozrywka. Przykłady – „Filip” Michała Kwiecińskiego (ponad 260 000), „Kos” Pawła Maślony (blisko 290 000), „Biała odwaga” Marcina Koszałki (blisko 270 000 widzów), „Niebezpieczni dżentelmeni” Macieja Kawalskiego (blisko 300 000).

Leniwe pisanie przestało się opłacać, a traktowanie widza z szacunkiem procentuje. W 2021 świetnie napisanych i zagranych „Teściów” obejrzało w kinach ponad 450 tysięcy ludzi. W 2023 na ekrany kin trafił sequel – „Teściowie 2” i osiągnął widownię na poziomie ponad 630 tysięcy widzów (dlatego we wrześniu 2025 zobaczymy część trzecią). To dowód, że widz kinowy docenia jakość i wraca po więcej, nawet w trudniejszych warunkach rynkowych. Warto robić dobre filmy, bo - parafrazując Wieszcza - „kinoman Polak miąs nieświeżych nie je”. W każdym razie w kinie sięga po nie o wiele rzadziej”.

A jak na to patrzy Marcin Kamiński, specjalista pracujący w przestrzeni VOD? Zapytałem Marcina, czy polskie filmy umierają w kinach i czy wkrótce ich zabraknie?

„Patrząc na wyniki polskiego box office wydaje się, że widzowie chcą płacić w kinach za widowiska, sprawdzone franczyzy (również polskie) oraz przede wszystkim rodzinne spędzenie czasu (kino familijne zawsze się dobrze sprzedawało). Jednak co do pozostałych produkcji, są skłonni poczekać na możliwość obejrzenia filmu gdzie indziej. Tym bardziej, że okna dystrybucyjne stają się coraz krótsze i nawet najgłośniejsze produkcje trafiają do streamingu w kilka miesięcy po premierze kinowej.

Pamiętajmy, że dziś o naszą uwagę walczy znacznie więcej podmiotów niż kino. Szefowie Netflixa jako swojego głównego konkurenta już lata temu przedstawiali grę „Fortnite”. Widzowie masowo konsumują dziś seriale, co jeszcze dekadę temu było domeną telewizji. A tych jest na rynku znacznie więcej niż filmów. No i są jeszcze platformy społecznościowe, gdzie tzw. „rolki” potrafią zająć uwagę na długie godziny. A tych ostatnich doba liczy niezmienne 24.

Czy więc polskie filmy radzą sobie w kinach gorzej dlatego, że są gorsze niż przed pandemią? Nic takiego. Jakość pozostała na podobnym poziomie. Zmieniły się jednak przyzwyczajenia widzów oraz możliwości oferowane przez rynek. A kino, czyli twórcy i dystrybutorzy filmów oraz i właściciele samych obiektów, muszą się dziś mocno nagimnastykować, żeby przekonać do siebie klientów”.

Moi branżowi przyjaciele wiedzą co mówią (piszą). Zmieniły się nawyki widzów, zdecydowanie tort w konsumpcji dóbr kultury jest dziś inny i na nowo trzeba całość pokroić. Kino nie musi stać na przegranej pozycji, potrzebuje tylko świeżego podejścia.

Dla mnie pocieszające jest to, że na razie i w dużej mierze, jakość polskiej filmowej produkcji tworzona dla streamingów, jest słaba lub przeciętna i rzadko dostarcza „filmowej mocy”. Z drugiej strony czasami pojawia się „Napad”, któremu chętnie poświęciłbym czas w kinie. O ile dobrze zostałby opakowany.

I tu dochodzę do sedna. Obserwując polskie premiery kinowe ostatnich tygodni dojść można do wniosku, że wiele z nich promowanych jest średnio lub bardzo przeciętnie, a kierowanie standardowo budżetów reklamowych do przestrzeni internetowych, to dziś zdecydowanie za mało. Trzeba znaleźć nowy sposób dotarcia do widzów, nowy sposób komunikacji, bardzo staranny i przemyślany sposób promocji. Z całym szacunkiem, ale plakat do „Kuleja...” nie zachęca, a plakat „Pod wulkanem” wręcz zniechęca, do wyjścia do kina.

Z nadzieją patrzę też na Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które w dużej części finansują polskie kino. Po pierwsze potrzebne jest nowe przemyślenie całej struktury finansowania polskiej kinematografii, nie tylko z nastawieniem na samą produkcję, ale też na promocję i sprzedaż gotowych filmów, politykę festiwalową, sferę edukacji filmowej i dobrze rozumianego rozwoju polskiego kina. To zagadnienie jest bardzo szerokie, ta przestrzeń jest do zbudowania na nowo lub odbudowania z nowym podejściem i pomysłami. Nie oddawajmy tak łatwo i bez walki przestrzeni kinowej, bo ta magia ciągle działa, a przede wszystkim powinno być to ciągle pierwsze miejsce do oglądania polskich filmów.

 

TOP 10 NAJCHĘTNIEJ OGLĄDANYCH POLSKICH FILMÓW 2024

 

1. AKADEMIA PANA KLEKSA – 2,9 mln widzów

2. SAMI SWOI. POCZĄTEK – 0,8 mln widzów

3. ZA DUŻY NA BAJKI 2 – 0,613 mln widzów

4. BABY BOOM, CZYLI KOGEL MOGEL 5 – 0,609 mln widzów

5. BUDDA. DZIECIAK ’98 – 0,602 mln widzów

6. STREFA INTERESÓW – 0,33 mln widzów

7. FUKS 2 – 0,31 mln widzów

8. KOS – 0,28 mln widzów

9. BIAŁA ODWAGA – 0,26 mln widzów

10. CZERWONE MAKI – 0,2 mln widzów

7 komentarzy:

  1. Moim zdaniem mocno niedomaga "dobry, innowacyjny przekaz na miarę obecnych technologii" - informacja o filmie X (nikoniecznie tylko rodzimej produkcji) np. w kinie MDK. Sorry, papierowe, potargane plakaty (aktualne czy nie?) na betonowych słupach lub "straszących" (czasem dosłownie), zardzewiałych tablicach w przestrzeni miejskiej, to dzisiaj proszenie się o wyniki jakie to miejskie kino ma. Tu też pomijajac "drobny szczegół" - osoby odpowiedzialne za efekty zarabiają tyle samo, gdy miejskie kino ma 7 albo 70 widzów na seansie i różne dochody. Bo oczywiście przytoczone wyżej argumenty (że z polskim filmem, że z kinami studyjnymi, ambitnym kinem, itd. "jest słabo") łatwo zaprezentować włodarzom miasta. Technologie są - trzeba i warto z tego skorzystać. Papier, którego szkoda i - nomen omen - beton, to trochę przeżytek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Filmów w kinach jest za dużo. Ostra konkurencja ze strony amerykańskich blockbusterów, które reklamowane są wszędzie, nawet przy otwarciu lodówki. Przeciętny Kowalski nie nadąża za śledzeniem repertuaru. Politycznie porównując, jeżeli wybory 15.10.23 są nowym otwarciem na wolność jak wybory z 4.06.1989, to teraz wchodzimy w podobny okres stagnacji polskiego kina jak na początku lat 90.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje się, że decyduje tu reklama filmu, czy się przebije w mediach społecznościowych. Kulej nie jest takim filmem. To właśnie infantylne polskie komedie dzięki reklamie odnosiły sukces a po drugie były lepiej eksponowane. Kulej w mniejszych kinach ma pojedyncze emisje a takie Listy do M mają mieć po 2 emisje dziennie. W ogóle to chętnie zobaczyłbym wyniki frekwencyjne w porównaniu z filmami zagranicznymi. Czy widz chodzi w ogóle mniej do kina czy tylko na polskie filmy. A może ucieka nam młode pokolenie wtopione w tik-toka czy you tube ? Chętnie bym zobaczył takie badania, jak się zachowują młodzi, którzy potrafią oglądać film na 6 calowym telefonie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie: "dzięki reklamie odnośily sukces". Mniej ważne co uznamy za tą (dobrą, skuteczną) reklamę, ale to właśnie jest kwestia jak, gdzie, kiedy itd. dany film zostanie zaprezentowany. Papierowy plakat filmowy na betonowym słupie raczej przegra z dynamicznym spotem - zwiastunem (one przewaznie są tak tworzone, że nawet kiepski film ma fajny zachęcający zwiastun). A na dodatek np. tzw. "uciekająca okazja", że "kup teraz, a dostaniesz 25% upusty przy zakupie dwoch biletów". Chyba łatwym do przewidzenia jest efekt. Z pełnym szacunkiem do dobrych (twórców) filmów (polskich) - niestety to jest normalny rynkowy produkt. Właściwe "opakowanie i zaproponowanie", promocja i reklama, itd. to wymóg czasów, zwłaszcza w dobie cyfryzacji i konkurencji nawet filmików na 6" ekraniku.

      Usuń
  4. I jeszcze jeden mój komentarz odnoszący się do frekwencji ogólnie ale nawiązujący do wyrażonej myśli w poprzednim poście. To czy dany film będzie miał dobry wynik zależy od liczby emisji w kinach. Niektóre filmy, te mniej blockbusterowe są pokazywane nieraz w 1 kinie na 4 dostepne kina w okolicy (podaję mój przykład 2 mniejszych miast). A inne mniej ambitne w każdym z nich. Nietrudno zgadnąć który będzie miał lepszy wynik. Niektóre kina wprowadzają też filmy z opóźnieniem 2-3 miesięcy od premiery. Gdy były fizyczne kopie to było to zrozumiałe ale dziś przy cyfrowych kopiach ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Od dwóch dni rozmawiamy o tym w naszym kinie. Dziś kolejny kolega podesłał mi link do tego artykułu i okazuje się, że mam dokładnie takie same spostrzeżenia jak Pan. Niestety. Niestety są to smutne wiadomości dla prowadzących kina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma się czym smucić ("od martwienia się problemem, sam problem się nie rozwiązuje"), tylko może lepiej spróbowac to zmienić ;) Jakieś koncepcje własne do tego mam (proszę o ew. @ na w.gliniak@gmail.com). "Narzędzie" (urządzenia i takie czy inne softowe rozwiązania) to nie żaden kosmos. A "przy okazji" i włodarze miasta moga zyskać, nie tylko wizerunkowo (smart city, eko), ale i w PLN do budżetu (po części "prywatnie" tekże np. chwaląc się osiągnięciami, inwestycjami, itd.).

      Usuń