Strony

wtorek, 9 listopada 2021

Wes Anderson ciągle pięknie opowiada

12. American Film Festival zainaugurowało kilka propozycji, a ja wybrałem polską premier nowego dzieła Wesa Andersona, oczekiwany od ponad roku film „Kurier Francuski z Liberty. Kansas Evening Sun”. Jaki tytuł, taki film, ale coś mi tutaj zgrzyta.

Wes Anderson uprawia swoje kino niezmiennie od lat, ale kilka jego ostatnich filmów ma bardzo podobny styl realizacji. Momentem zwrotnym był według mnie animowany „Fantastyczny Pan Lis”, przepiękna i mądra opowieść o perypetiach pewnej… rodziny. Ten charakterystyczny i symetryczny format (tak postrzegam kino tego twórcy) zastosował Anderson też nieco później w znakomitych „Kochankach z Księżyca” i powtórzył w nagrodzonym Oscarami „Grand Budapest Hotel”. Tam Anderson dopracował do perfekcji swój artystyczny charakter pisma i dziś już każdy aspirujący miłośnik filmów bez problemów rozpoznaje filmowe pismo tego twórcy. Wyżyny takiego stylu oglądać można było w brawurowej „Wyspie psów”, kolejnej animowanej produkcji Wesa Andersona i z lalkami stworzonymi m.in. przez artystów z Łodzi.

Strona techniczna, piękne scenografie, charakterystyczne kadrowanie, podobne zabawy montażowe, narrator z offu, znakomite i nieco teatralne aktorstwo – stały się znakami rozpoznawalnymi filmów Wesa Andersona. Jest w jego twórczości oczywiście jeszcze aspekt intelektualny, który pojawia się w scenariuszach kapitalnie snujących opowieści o losach (ludzkich i zwierzęcych). Wiele tutaj genialnych wątków, inteligentne gry z narracją i przede wszystkim szkatułkowe kompozycje historii, które dają widzom możliwość wzięcia udziału w niezwykłej i absurdalnej przygodzie.

Nie inaczej jest z filmem „Kurier Francuski z Liberty. Kansas Evening Sun”, ale tutaj Wes Anderson dopracował swoją wypowiedź do perfekcji i zdecydowanie postawił bardzo wysoką poprzeczkę dla widzów – tych zaznajomionych z jego nietuzinkową wypowiedzią i tych, którzy po raz pierwszy zetkną się z takim kinem.

Oczywiście dla tych z widzów, którzy regularnie czytują „New Yorkera” przedzieranie się przez meandry filmowej opowieści będzie zapewne czystą przyjemnością, ale dla osoby niezaznajomionej z klasyczną dziennikarską amerykańską prasową wypowiedzią (to o mnie), nie będzie to łatwe doświadczenie. Wes Anderson składa bowiem swoim nowym filmem hołd wielkim publicystom, których prace zachwycały w czasach, kiedy artykuły prasowe dominowały w kontakcie z odbiorcą. Listę tych pisarzy można znaleźć w napisach końcowych filmu. Anderson tęskni za takim klasycznym intelektualnym dziennikarstwem, za takim światem, za przeszłością i za… francuską kulturą. Ten hołd bije z ekranu.

Bo kolejny aspekt tej produkcji to właśnie Francja i wielka miłość Wesa Andersona do tego kraju i tej kultury. Nieprzypadkowo całość filmu toczy się w małym francuskim mieście, na ekranie pojawiają się gwiazdy amerykańskie i francuskie, którym reżyser pozwolił na wspólne harce. Natłok informacji jest ogromny, trudno nadążyć za pędzącą narracją, za tak wieloma bohaterami, ich przygodami i losami. Podzielony na kilka artykułów film jest tak inteligentny i szalony, że zdecydowanie trudno się tutaj odnaleźć. Tak było na pewno ze mną. Po pewnym czasie po prostu poczułem spore zmęczenie i przestały do mnie docierać „mądrości” płynące z ekranu. Przestała mnie ta opowieść bawić, humor gdzieś uleciał.

Mam z kinem Andersona zawsze ten sam problem. Czy lepiej śledzić pomysły scenograficzne, montaż, zdjęcia czy analizować każde słowo padające na ekranie, każdą wypowiedź? Wes Anderson nie ma litości i jeśli na chwilę widz zgubi się w opowieści może ją stracić bezpowrotnie. W „Kurierze…” natłok treści jest ogromny, dokładnie tak jak w dobrym artykule. Tym razem poczułem przesyt treści, a przecież nie było takiej reakcji podczas oglądania „Grand Budapest Hotel”, gdzie akcja postępowała w miarę linearnie, rozwijała się zdecydowanie w jakimś bardziej sensownym kierunku i była zdecydowanie bardziej zabawna. W „Kurierze Francuskim z Liberty” jest inaczej i albo wejdziesz z reżyserem do jego pociągu, albo zostaniesz na peronie w Darjeeling. Kontynuując tę metaforę, długo biegłem za odjeżdżającym składem i chyba jednak nie zdążyłem zabrać się na tę wyprawę. Zdecydowanie muszę spróbować jeszcze raz stanąć na dworcu wyobraźni pana Andersona. Może za drugim razem ta historia stanie się dla mnie bardziej… czytelna?

***

Film wejdzie do kin w Polsce 19 listopada, a ja na American Film Festival niedługo ruszam na poszukiwanie wielkich filmowych odkryć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz