Strony

piątek, 12 listopada 2021

12. AFF. Tylko dobre kino

Dobiegła moja przygoda z tegoroczną odsłoną American Film Festival. Bardzo cieszą takie wizyty, szczególnie wtedy, gdy jest szansa obejrzenia wielu oczekiwanych tytułów. Oto krótkie podsumowanie 12. AFF.

Spotkania z amerykańskim kinem we Wrocławiu zaczęły się wraz z otwarciem oficjalnym festiwalu i seansem filmu „Kurier Francuski z Liberty. Kansas Evening Sun” Wesa Andersona, o którym pisałem chwilę po pokazie. Minęło nieco czasu, ale zdania nie zmieniłem, twórca ten podąża swoją drogą i ponownie proponuje widzom filmową układankę. Bardzo dużo tutaj treści, wiele smaczków dla wielbicieli „The New Yorkera”, ale mnie zmęczyła ta wielowątkowa opowieść, w środku której niewiele mnie zachwyciło. Wizualne mistrzostwo, ale to tylko opakowanie. Więcej tutaj.

Skłamałem, pierwszym premierowym filmem z programu tegorocznego AFF był seans „Lekcji języka”, zaprezentowany po konferencji prasowej festiwalu i kilkanaście dni wcześniej. Pandemiczne filmy to za chwilę będzie nowy gatunek. Skupione na treści, zrealizowane w minimalnej przestrzeni, za pomocą narzędzi do pandemicznej komunikacji. Niewiele jest takich udanych propozycji, ale „Lekcja języka” wypada w tej konfrontacji bardzo dobrze. Duża w tym zasługa odtwórców głównych ról (wspaniały Mark Duplass) i stojącej za filmem (reżyseria, scenariusz, główna rola) Natalii Morales. Historia skupiona na rozmowie, rozwijająca się w ciekawym kierunku, potrafiąca zaskoczyć i pokrzepiająca opowieść o rodzącej się przyjaźni. Dobry film, na smutny czas izolacji, zamknięcia i powszechnej samotności. Film wejdzie już 18 listopada na rynek VOD w Polsce.

Jednym z najważniejszych filmów, na które czekałem w tym roku na festiwalu było ponowne spotkanie Olivera Stone’a z mitem prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Minęło 30 lat od premiery filmu „JFK”, który był dla mnie jednym z najważniejszych dzieł na drodze świadomego budowania wiedzy i miłości do kina. Oglądany wielokrotnie później, zawsze stawiany był bardzo wysoko jako przykład perfekcyjnie zrealizowanego amerykańskiego filmu. To był Stone w najwyższej formie! 30 lat temu nie miałem problemu z przekazywanymi treściami, bo teoria o spisku na życie prezydenta USA bardzo mnie przekonywała. Mijały lata, perspektywa się zmieniała, zaufanie do Stone’a słabło. Dziś „JFK” to piękne filmowe wspomnienie, ale podchodzę do filmu ostrożnie, bo łatwo jest ulec sile oddziaływania ruchomego obrazu, a Stone lubi manipulować pewnymi faktami, skraca i upraszcza.

Po 30 latach ten zapomniany dziś reżyser zrealizował dokument „JFK: Droga do prawdy”, w którym raz jeszcze analizuje fakty prowadzące go do pewności, że był to zamach zaplanowany przez przedstawicieli władzy i rządu USA. Chyba miałem nadzieję, na szersze rozwinięcie tematu na pokazanie nowych dowodów, zmierzenie się z tamtą historią nieco nowocześniej, oryginalnie i odważnie. Stone jednak niezmiennie stoi na swoim stanowisku, a jego dokument jest niejako powtórzeniem tego wszystkiego, co widziałem w filmie z Kevinem Costnerem 30 lat temu. Małe rozczarowanie, to delikatne podsumowanie tego filmu, ale w warstwie filmowej ogląda się go dobrze i chyba został nakręcony dla nowego pokolenia widzów, którzy nie znają „JFK”. We Wrocławiu pokazano oryginał w dobrej jakości i cieszył się on dużym zainteresowaniem widzów.

Kolejna propozycja to „Odkupienie”, film o przepracowaniu traumy po tragicznym wydarzeniu. Na ekranie jesteśmy świadkami tylko rozmowy czwórki bohaterów, która z każdą chwilę staje się coraz mocniejszą emocjonalną przeprawą i która z każdą chwilę przybliża nas do odpowiedzi na najważniejsze pytania. To nie jest łatwe filmowe doświadczenie, ból bohaterów jest też udziałem widzów, a to czyni to film bardzo wartościowym. „Odkupienie” porusza bardzo ważny i bolesny temat, bardziej czytelny za oceanem, gdzie doszło do niejednej masakry na szkolnych korytarzach. Dla mnie jest to przede wszystkim filmowe doświadczenie poświęcone próbie przepracowania bólu po stracie najbliższej osoby. Czwórka aktorów spisała się w swoich rolach znakomicie. Film pojawi się wkrótce w polskich kinach.

„Dżokej” to jeden z tegorocznych Oscarowych graczy. Zaglądamy do świata wyścigów konnych, a przede wszystkim śledzimy losy dżokeja, którego kariera powoli dobiega końca. Pojawienie się młodego chłopaka podającego się za jego syna, szansa na wielkie zwieńczenie kariery, czająca się gdzieś blisko choroba. „Dżokej” to jeden z tych szczerych i ważnych filmów, które zbliżają widza do ciekawego bohatera i równie interesującego świata. Mnie on szczególnie nie wciągnął, ale dzięki roli Cliftona Collinsa Jr. „Dżokej” jest filmem szczególnie wartościowym.

Prawdziwa filmowa torpeda to czerwona rakieta, czyli „Red Rocket”, najnowsza propozycja bardzo lubianego za „The Florida Project” Seana Bakera. Twórca ponownie z werwą opowiada nam historię bardzo ciekawej postaci i otaczających ją osób. Tym razem głównym bohaterem jest pewien nieudacznik, była gwiazda filmów porno, który powraca na „łono rodziny”. Nie ma on wiele do zaoferowania, pojawia się w progu tylko w brudnym ubraniu i z obitą twarzą, ale ma szczęście. Wszelkie legalne próby poprawienia swojego losu, nie udają się, zostaje więc droga w przeciwnym kierunku. I tutaj pojawia się Truskawka, nastolatka, która sporo namiesza w tej historii. „Red Rocket” to świetne kino różnorodnych charakterów, mieszające aktorów z naturszczykami, głęboko wchodzące w amerykańską prowincję i bardzo krytycznie patrzące na ten świat. Reżyser kocha to miejsce i swoich bohaterów, ale jest z nami bardzo szczery i stąd otrzymujemy tak przekonujący filmowy obraz. Dramat miesza się z komedią, bo grający główną rolę Simon Rex (zaczynał w branży porno) daje prawdziwy koncert balansując na takiej granicy, grając przekonująco i błyskotliwie. Jednak z kina wyszedłem nieco przygnębiony. Niby odległy ten świat, a jednak nie tak daleki.

Klasyczne kino gatunkowe i duży film z Hollywood to „Stillwater” Toma McCarthy’ego, twórcy „Dróżnika” i „Spotlight”. Dobrze się ogląda zmagania amerykańskiego osiłka z europejską mentalnością i jego zabiegi o uwolnienie córki skazanej za morderstwo. Ten film niesie kreacja Matta Damona, który zmieniony fizycznie idealnie wpasowuje się w oba światy. Bardzo to przekonujący obraz samotności ojca, który zrobi wszystko dla swojej córki, ale któremu brakuje narzędzi i za którym ciągnie się trudna przeszłość. Film nie trzyma mocy przez cały czas, ale koniec końców jest filmem udanym i wartościowym. O „C’mon C’mon” pisałem więcej wczoraj i tylko podkreślę ponownie, że to świetne kino, wzruszające i poruszające. Więcej tutaj.

Sporo obejrzałem na AFF dokumentów, ale jakoś specjalnie nie rzuciły mnie one na kolana. Ciekawie było poznać intelektualnych geniuszy w filmie „Jak Bogowie”, intrygujące ale mocno reżyserowane były dokumenty „Zaginieni synowie” i „Wrogowie publiczni”. Ten ostatni jest ciekawy, bo po ponad 1,5 godzinie seansu, twórcy pozostawiają widzów z wiedzą, ale nie rozwiązują sprawy i dają nam możliwość własnej oceny poczynań bohatera i odpowiedzenia na pytanie – gdzie leży prawda?

Emocjonalny charakter miał dokument „Memory Box: echa wydarzeń 11 września”, podsumowanie projektu wideo, w którym przypadkowi ludzie dzielili się swoimi doświadczeniami z tamtego dnia i  życia po 11 września. 20 lat po zamachach pojawiło się wiele mniej lub bardziej udanych dokumentów na ten temat, ale „Memory Box” ma szczególną wartość, bo jest zapisem uczuć tuż po wydarzeniach i próbą powrotu do nich po 20 latach.

Ostatnim seansem na festiwalu było spotkanie z Tedem Kaczynskim, słynnym zamachowcem który przez lata terroryzował swoimi bombami Amerykanów. „Ted K” to intrygujący portret człowieka nie godzącego się na świat go otaczający, ale który walczy z nim w sposób niegodziwy. Twórcy nie usprawiedliwiają jego poczynań, ale próbują go poznać i na swój sposób zrozumieć. Nieprzypadkowo więc cytują Kaczynskiego z zachowanych pamiętników, odkrytych w jego chacie w lasach Montany. To po prostu chory i samotny człowiek, który źle postrzega otaczającą go rzeczywistość, nie godzi się na ekspansję technologii i powolne wyniszczenie środowiska, w którym żyje. Gdzieś u podstaw idee przyświecają mu słuszne, ale droga do realizacji celów przybrała tragiczne rozmiary. „Ted K” zaczyna się świetnie i przez dużą część film ciekawie śledzi historię tego człowieka, żyjącego na swoich warunkach gdzieś w głębi lasu. Jednak z czasem opowieść zaczyna już tylko kręcić się w kółko i traci swoją siłę. Nie zmienia to jednak faktu, że Sharlto Copley w roli tytułowej jest bardzo przekonujący.

Kilka dni, kilkanaście filmów, sporo ciekawych doświadczeń i spotkań. Amerykańskie kino niezależne jest ciągle w świetnej formie. Liczę, że uda mi się nadrobić kilka jeszcze innych propozycji, gdy American Film Festival zawita do internetu.

 

Ranking filmów obejrzanych na 12. AFF.

C'mon C'mon 8,5/10

Red Rocket 8/10

Lekcje języka / Language Lessons 7,5/10

Ted K 7,5/10

Odkupienie / Mass 7,5/10

Dżokej / Jockey 7,5/10

Stillwater 7/10

Memory Box: echa wydarzeń 11 września 7/10

Jak Bogowie / We Are As Gods 7/10

Kurier Francuski z Liberty. Kansas Evening Sun / The French Dispatch 7/10

Zaginieni synowie / The Lost Sons 6,5/10

Wrogowie publiczni / Enemies of the State 6/10

JFK: Droga do prawdy / JFK Revisited 6/10

Mayday 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz