wtorek, 29 maja 2018

58. KFF. W drodze


58. Krakowski Festiwal Filmowy trwa od niedzieli, czas na pierwsze krótkie notki dotyczące obejrzanych filmów. I jak to miało miejsce w latach poprzednich, koncentruje się na polskim kinie, bo jest mi ono najbliższe. Sporo moich pierwszych seansów przypadkowo opowiedziało o drodze bohaterów. Moje pierwsze odkrycie i zachwyt na festiwalu to krótki "1410".

Wśród filmów, które zrobiły na mnie największe wrażenie jest na pewno „Ostatnia lekcja”, którą do dokumentu powraca Grzegorz Zariczny. I ponownie mam wrażenie, że twórca ten pokazał to, w czym czuje się najlepiej. Jego zmysł obserwacji jest znakomity, umiejętność wyboru materiału, ułożenie całości w poruszającą i cenną obserwację, niezmiennie budzą mój podziw. Znajduję tutaj to, co tak bardzo sprawdziło się w jego dokumentach „Marysina polana” czy „Gwizdek”, a czego nie udało się przenieść do fabularnego debiutu, filmu „Fale”. Ja po prostu ponownie poczułem tę uczciwość i prawdę na ekranie. W „Ostatniej lekcji” obserwujemy głównie szkolne zmagania maturzystów, przygotowujących się do pierwszego tak ważnego testu dojrzałości. Portret jest ciepły, ale nie pozbawiony wyczuwalnych trosk o przyszłość. Zariczny podsłuchuje i obserwuje „normalność” młodych ludzi, ich obawy, radości, smutki, miłości, czyli dokładnie to wszystko, co czyni ich przeciętnymi przedstawicielami swojego pokolenia, w tak ważnym dla nich okresie. Lubię być gościem takich filmowych spotkań, niemym świadkiem prawdziwych i naturalnych zachowań.

Śmierć himalaisty Macieja Berbeki na Broad Peak przed pięciu laty i tragedia związana z tą wyprawą będą za jakieś czas tematem filmu fabularnego Leszka Dawida. W Krakowie zaprezentowano dokumentalny „Dreamland”, który wyreżyserował syn zmarłego himalaisty Stanisław Berbeka. I oczywiście ma to swoje plusy i minusy, bo choć film stara się obiektywnie patrzeć na temat, to wiadomo że nie o to tutaj chodzi. I zdecydowanie nie musi. Stanisław Berbeka nie jest filmowcem i nie wiem czy aspiruje do takiego statusu, ale mam wrażenie, że swoim „Dreamland” zachować chciał przede wszystkim pamięć o ojcu i jego wybitnych osiągnięciach. Laurką tego nie nazwę, ale jest to bliskie takiemu opowiadaniu. Nie jest to specjalnie wybitny przykład filmowej roboty, ale nie tego nawet powinno się po nim oczekiwać. To co udało się reżyserowi najlepiej zrobić  w filmie, to dotknięcie żalu i smutku po stracie najbliższego członka rodziny. Mi postać Macieja Berbeki i jego rodziny nie była znana więc film świetnie spełnił swoją kronikarską robotę. I najważniejsze dla mnie jest to, że „Dreamland” bardzo ciekawie przygotowuje widza na fabularną opowieść przygotowywaną przez Leszka Dawida.

O sportowej karierze opowiada też całkiem sprawnie film dokumentalny „Mistrz świata” w reżyserii Kacpra Lisowskiego. Bohaterem jest tutaj Jerzy Górski, słynny ironman sportretowany niedawno w filmie fabularnym „Najlepszy” przez Łukasza Palkowskiego. Oba filmy dzieli oczywiście gigantyczna przepaść. Po obejrzeniu dokumentu, fabuła jawi się jako coś mocno odrealnionego, sfabularyzowanego, mocno wykraczającego poza rzeczywisty obraz Górskiego. Tak to bywa z fabularnymi biografiami. Jednocześnie „Mistrz świata” bardzo ciekawie uzupełnia i dopowiada historię Górskiego. Kacper Lisowski miał na Górskiego swój własny pomysł. Mimo chęci przybliżenia jego losów, reżyser skupił się na jego dzisiejszej pracy, kolejnych zmaganiach, codziennej walce i ciekawej wyprawie do przeszłości. Całość sfilmowana została bardzo starannie, z nieco przesadzoną nawet dbałością o bohatera. Po obejrzeniu filmu dokumentalnego wiem więcej, ale czy wiem wszystko? Niewiele tutaj rodziny, trudnych relacji z najbliższymi, w których także jest przecież historia. „Mistrz świata” to szlachetny filmowy pomnik, ale szkoda, że nie boli i nie gryzie rzeczywistości mocniej.

„Notatki z życia. Edward Żebrowski” Marii Zmarz-Koczanowicz, „Koncert we dwoje” Tomasza Drozdowicza i „Kichka. Life Is a Cartoon” Delfiny Jałowik to dość przeciętne filmowe dokumenty o artystach. Bardzo klasyczne w formie, które nie wychodzą poza poprawną jakość tego typu opowiadanych historii. W zetknięciu z filmami „Love Express” Kuby Mikurdy (z festiwalu Docs Against Gravity) czy „Książę i dybuk” wypadają one niestety bardzo blado. Pocieszające jest jednak to, że na swój sposób, każdy z autorów dobrze i ciekawie przybliżył swojego bohatera. W „Koncercie we dwoje” to nie Jerzy Maksymiuk, ale jego żona jest dla mnie postacią najciekawszą. Opowieść o Edwardzie Żebrowskim przypomina widzom twórcę, o którego dorobku i wpłynie na polskie kino nie wolno nam zapominać. Ostatni zaś z filmów portretuje belgijskiego twórcę komiksów i jego ojca, żyjącego traumą wywołaną przez doświadczenie holocaustu. Wszystkie te pozycje z szacunkiem i oddaniem ukazują swoich bohaterów, ale filmowo po prostu nie wnoszą niczego świeżego. Ktoś powie, że nie muszą i nie taka ich rola, ale z drugiej strony chodzi jednak też o to, by kino dokumentalne nie zjadało własnego ogona, by nawet najbardziej oczywista z historii ukazana została z odrobiną niebanalnego, oczywistego i nudnego podejścia do sztuki filmowej. Tu mi tego zabrakło.

Wiele pozytywnych doświadczeń wywołało spotkanie z kinem krótkometrażowym. Tutaj najlepiej poradził sobie Damian Kocur w swoim prześmiewczym i niezwykle trafnie opowiedzianym filmie „1410”. W opisie katalogowym jest to kino fabularne, ale z łatwością może być ono oglądane także jako dokument. Oto rycerz i jego giermek odbywają podróż, by wziąć udział w słynnej bitwie z Krzyżakami, a po drodze rozmawiają o życiu i świecie, spierają się i przygotowują do wielkiego starcia. To, jak to robią jest fantastycznie zabawne i bardzo trafnie ocenia także naszą rzeczywistość. Obsadzeni w rolach głównych naturszczycy spisują się doskonale, bo są kapitalnie szczerzy na ekranie. Pokochałem ten prosto pomyślany, świetnie opowiedziany i bardzo dobrze zrealizowany film. Ciekawe, czy taka opowieść sprawdziłaby się w pełnometrażowym filmie fabularnym.

Bardzo dobrze, bo inteligentnie i zabawnie, wypadł film „Atlas” Macieja Kawalskiego, w którym Tomasz Kot bardzo stara się utrzymać świat w należytym porządku. To taka opowieść, która ciekawie flirtuje z naszymi oczekiwaniami, bawi się tematem i dostarcza mądrej puenty. Podobnie udanym filmem jest animacja „Chrystus Narodu” Ewy Drzewieckiej, która za pomocą prostej kreski komentuje sytuację we współczesnej Polsce. Bo czy autorka tego chce czy nie, jej film jest takim właśnie manifestem-ostrzeżeniem i trochę też oskarżeniem. Sporo tutaj udanych dowcipów, sporo gorzkich obserwacji, a wszystko opowiedziane z niesamowitą werwą, humorem i piekielną inteligencją. Tak lubię!

Wśród animacji świetnie wypadł „Masterclass” (reżyseria: ponownie Ewa Drzewicka oraz Dominika Fedko, Weronika Kuc, Małgorzata Jachna, Małgorzata Jędrzejec, Aleksandra Rylewicz i Grażyna Trela), w którym wraz z rysunkowym Romanem Polańskim odbywamy podróż przez centrum Łodzi i spotykamy bohaterów filmów mistrza. Klasą na poziomie artystycznym jest animacja „Na zdrowie!”, której interpretacja dostarczy widzom sporo satysfakcji (a ja muszę zmierzyć się z tematem jeszcze raz). O Stanisławie Radwanie opowiada dokument „Radwan” Teresy Czepiec, który nie ma na szczęście biograficznego charakteru, a mówi on o tym twórcy dużo więcej niż pełnometrażowy dokument. „Tama” Natalii Koniarz i Stanisława Cuske jest dokumentem o wyprawie w Bieszczady syna z ojcem alkoholikiem, ale nie wiem dokąd zaprowadziła ich ta podróż, a mnie ta historia. Czy jest tutaj obraz zbliżenia, a może jakaś forma wybaczenia? Za to na pewno nie przekonał mnie krótki „Play” Piotra Sułkowskiego z Adamem Woronowiczem, choć autor bardzo starał się zaskoczyć widza i zaproponować, jakąś oryginalną formę filmową. Nie przebiłem się niestety przez tę opowieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz