poniedziałek, 25 lutego 2019

Oscary 2019. Fajne nagrody, nudna gala

Green Book
[KOMENTARZ DO OSCARÓW 2019] Oscary, Oscary i po Oscarach. Rok czekania, dziesiątki artykułów, oczekiwań, spekulacji, fajne nominacje, niezły zestaw najlepszych filmów, historyczny sukces polskiego filmu, a na koniec pozostaje jednak pewien niedosyt i jakiś rodzaj rozczarowania. Nie chodzi tutaj o laureatów (zdarzyło się Akademii kilka potknięć), bardziej o samą galę, wielki finał Oscarów, który przynieść miał zmiany w podejściu do uroczystości, a dostarczył ponad trzy godziny potwornej nudy. Zaznaczę od razu i dowody tego znaleźć można na blogu w archiwalnych tekstach, że na poprzednich finałach Oscarów bawiłem się znakomicie i prawie czterogodzinne gale serwowały mi lepszą rozrywkę. Coś nie wypaliło w tym roku, coś się nie udało, koncepcja planowanych zmian zawiodła. Do wielu wpadek związanych z Oscarami 2019, Akademia dołożyć może kolejną – zepsucie fajnej ceremonii wręczenia nagród.

Co zawiodło? Po kolei. Upieranie się, by gala trwała trzy godziny i z sekundnikiem wyliczanie czasu na odbiór i przemowy oscarowych laureatów sprowadziło się do tego, że na scenie działy się dziwne rzeczy. Zdobywcy Oscarów nawet czytając z kartek podziękowania, zestresowani robili to w żenujący sposób (charakteryzacja), ci nieco bardziej znani przekomarzali się z czasomierzem i Akademią i nie dawali się ściągnąć ze sceny, ale w niektórych przypadkach brutalnie wyłączano mikrofon. Brak głównego prowadzącego i przede wszystkim kogoś, kto potrafi "wyluzować" widzów w sposób naturalny, to zdecydowany niewypał i historyczny błąd Akademii (jeden z wielu). Ja rozumiem, że Kevin Hart sam zrezygnował, ale Akademia powinna stanąć na głowie, aby gospodarz czy gospodyni na Oscarach się pojawił/pojawiła. Zaproponowano za to na otwarcie minikoncert zespołu Queen, kolorowy i fajny, ale bardzo krótki. Publiczność na gali na stojąco klaskała i podrygiwała, nawet Paweł Pawlikowski. Czy miało to nadać luźniejszy charakter samej gali? Z każdą kolejną chwilę było coraz gorzej.

Nuda Oscarów to także brak – mniej lub bardziej – zabawnych momentów i dobrze wyreżyserowanej spontaniczności. Brakowało filmowych krótkich montaży z historii Oscarów, jakiś przerywników pomiędzy kategoriami. Piosenki wykonane na żywo niewiele wniosły, bo praktycznie tylko Lady Gaga i Bradley Cooper wywołali jakieś fajne emocje. Oscary w tym roku nie miały żadnego pomysłu, żadnej fajnej myśli, jakiegoś „nerwa” czy dynamiki. Było nudno, kategorie toczyły się od jednej do drugiej i co rusz pokazywały, że Akademii się zmienia, poważnieje i pod każdym względem dba o poprawność polityczną. Ja głosowanie Akademii przyjmuję, jako znak czasów w jakich żyjemy, wypadkową sympatii i antypatii, a przede wszystkim znajomości filmowych propozycji zabiegających o Oscary. 

Nominowana do trzech Oscarów „Zimna wojna” nie zdobyła żadnej nagrody i nie jestem zaskoczony. Same nominacje dla polskiego filmu w tak wielu kategoriach i przede wszystkim dla Pawła Pawlikowskiego za reżyserię, to historyczne wydarzenie i wielkie osiągnięcie polskiego kina. Zadbajmy o to, aby polska kinematografia się rozwijała, aby filmów tak udanych, jak "Zimna wojna" było coraz więcej i oglądała je publiczność całego świata.


Meksykańska „Roma” , siła oddziaływania tego filmu w Los Angeles i regionie, który do sąsiadów z południa ma bardzo blisko, nie jest żadnym zaskoczeniem. „Roma” była faworytem i jeśli jestem zaskoczony, to na pewno tym, że nie zdobyła najważniejszego z Oscarów. Liczyłem jednak na historyczne wydarzenie i pierwszy w historii triumf filmu nieanglojęzycznego w głównej kategorii. Jak się jednak okazuje, na rewolucję w Hollywood jest jeszcze za wcześnie. Netflix musi poczekać, choć to tylko kwestia czasu i zapewne dzięki swojemu uporowi i pieniądzom, wkrótce ich film wygra główną kategorię. Na promocję oscarową "Romy" wydano podobno 25 milionów dolarów. Zmiany w Hollywood następują więc powoli, ale są bardzo widoczne.

Sześć Oscarów zdobyli twórcy afro-amerykańscy i to jest absolutny rekord w dziejach tych nagród.  Po raz pierwszy w historii doceniono czarną autorkę scenografii i czarną autorkę kostiumów, trzy Oscary otrzymał film o czarnym superbohaterze, w najlepszej animacji superbohater też ma ciemną karnację, Mahershala Ali jako drugi w historii afro-amerykański aktor jest zdobywcą dwóch Oscarów, Spike Lee otrzymał po kilku dekadach pracy pierwszego regulaminowego Oscara (wcześniej doceniono go Oscarem za całokształt), a Regina King zdobyła nagrodę dla aktorki drugoplanowej i była najpiękniej ubraną gwiazdą podczas gali (nagroda ode mnie wspólnie z Lady Gaga :). Jeśli do afro-amerykańskich twórców dodamy gwiazdy, których rodzinnych korzeni szukać należy w Egipcie (Rami Malek) i Włoszech (Lady Gaga), to robi się nam bardzo międzynarodowo. Podkreśla to przede wszystkim jednak meksykańska „Roma” z trzema Oscarami, z Alfonso Cuaronem mówiącym ze sceny najczęściej po hiszpańsku. Jak nigdy wcześniej Oscary nie zamknęły się w swojej magicznej szklanej hollywoodzkiej kuli. Ogłoszone kilka lat temu zmiany w Akademii przyniosły efekty. Warto też pamiętać, że podczas sześciu ostatnich edycji Oscarów, aż pięć razy w kategorii Najlepsza Reżyseria triumfował twórca pochodzący z Meksyku (Alfonso Cuaron w 2014, Alejandro Inarritu w 2015 i 2016, Guillermo del Toro w 2018 i ponownie Cuaron w 2019).


Widać to także w liczbie kobiet docenionych w tym roku Oscarami. Zdobyły one w sumie 15 nagród i choć mężczyźni są ciągle w przewadze (doliczyłem się 41 zdobywców Oscarów), to wiatr zmian już czuć. Na razie kobiety dominują w dziedzinie filmów krótkometrażowych i kilku zawodowych. Na pewno potrzeba jeszcze czasu, by podział ten był nieco inny i bardziej wyrównany. To tylko kwestia czasu. Faktem jest jednak, że liczba zdobytych Oscarów przez kobiety, to w tym roku historyczny rekord. Za to zdecydowanie kobiety cieszą się z Oscarów fajniej niż faceci. Szczególnie gdy na scenie pojawiają się sympatyczne autorki krótkiego dokumentu „Okresowa rewolucja” podkreślające wygraną filmu o kobiecej miesiączce i podpaskach, czy długiego dokumentu „Free Solo” i krótkiej animacji „Bao”. Miło było zobaczyć, jak wielką radość dają im te nagrody.

Wygrana filmu „Green Book” w głównej kategorii nie jest niespodzianką. Przede wszystkim ponownie swoją siłę i znaczenie pokazał festiwal w Toronto, który wypromował niejako ten właśnie film. Chwile po wygranej, na najlepszą produkcję 2018 roku spadła spora fala krytyki. Na przykład „Los Angeles Times” napisał o najgorszym laureacie najważniejszego Oscara od dekady. „Green Book” nie jest lubiany także przez rodzinę Dona Shirleya, która zarzuca filmowi niedokładność i mówi o nim „symfonia kłamstwa”. Niezadowolony Spike Lee po wygranej „Green Book” poczuł się dotknięty i chciał opuścić galę, ale mu się to podobno nie udało. Dla mnie ten film to przykład znakomitego kina, które świetnie sprawdza się na poziomie filmowego doświadczenia dla szerokiej widowni. Mądra i wzruszająca opowieść o spotkaniu dwóch światów. Żadna filmowa rewolucja, ale świetne kino, przynoszące widzom sporo satysfakcji (ponad 400 tysięcy sprzedanych biletów w polskich kinach). Trzy Oscary dla „Green Book” to liczba skromna, ale zasłużona, tym bardziej że doceniono bardzo dobrą rolę drugoplanową i świetnie napisany scenariusz. Liczba tylko trzech lub kilku zdobytych Oscarów przez najlepszy film roku staje się normą i raczej Akademia będzie szła w tym kierunku.

Oczywiście, że cztery Oscary dla „Bohemian Rhapsody” i rekordowa w tym roku ich liczba nie jest odzwierciedleniem klasy tego filmowego przedsięwzięcia. To najsłabszy w mojej ocenie film spośród ośmiu najlepszych, ale doceniono go przecież za „techniczne” elementy dźwiękowe oraz montaż. Sensacji nie było, ale liczba czterech w sumie Oscarów nieco zaburza spojrzenie na tegoroczny wynik Nagród Akademii. W ten sposób zdecydowanie przypodobać chciała się ona publiczności, która tłumnie oglądała historię zespołu Queen i jego lidera. Mimo wszystko nieczysta wydaje mi się zagrywka mediów amerykańskich, które piszą, że film ten zdobył więcej Oscarów niż "Ojciec chrzestny". Co to za porównanie? Takie zestawienie nie ma najmniejszego sensu i jest nie fair, a raczej chodzi o szukanie sposobu na wygenerowanie większej liczby kliknięć w artykuł.


Trzy Oscary zdobyła „Roma”, w tym prestiżowy tytuł najlepiej wyreżyserowanego filmu. Alfonso Cuaron odebrał w tym roku trzy statuetki pokonując w tych kategoriach naszą „Zimną wojnę”. Meksyk po raz pierwszy w historii zdobył Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, Alfonso Cuaron jest pierwszym w historii reżyserem swojego filmu nagrodzonym Oscarem za zdjęcia. Na oscarową promocję filmu Netflix wydał 25 milionów dolarów i chyba jednak przegrał, bo wora z nagrodami nie było (Amazon na „Zimnej wojnie” nie oszczędzał, ale nie ma mowy, aby promocja kosztowała choć zbliżone, tak duże pieniądze). Dodatkowo Netflix zdobył Oscara za krótki dokument. Trzy Oscary dla „Czarnej Pantery” to wielki ukłon dla czarnego superbohatera i filmowego świata komiksowego, a docenienie kostiumów i scenografii w tym fantastycznym filmie dowodzi także pewnej otwartości Akademii na futurystyczne prace współczesnych mistrzów tych dziedzin.


Wszystkie produkcje nominowane w kategorii Najlepszy Film zdobyły Oscary. Czasami po jednym, ale to nie zmienia faktu, że Akademia podzieliła swoje wyróżnienia w miarę sprawiedliwie i w miarę swoich możliwości. „Faworyta” mimo dziesięciu nominacji obroniła jednego tylko Oscara, ale dla najlepszej aktorki i wygrana Olivii Colman nad Glenn Close bardzo mnie cieszy. Colman zrobił zdecydowanie lepszą aktorską robotę. „Czarne bractwo. BlacKkKlansman” nagrodzono za scenariusz adaptowany i jest to pierwszy w historii Oscar regulaminowy dla wojującego od zawsze Spike’a Lee. „Narodziny gwiazdy” doceniono za piosenkę, co skutkowało bardzo zasłużonym Oscarem dla Lady Gaga i jej kolegów. I w końcu „Vice” wyróżniony za charakteryzację, z najgorszym w historii podziękowaniem za nagrodę. Po Oscarze otrzymały też „Gdyby ulica Beale umiała mówić” (znakomita Regina King w roli drugoplanowej) i „Pierwszy człowiek” doceniony za nieoczywiste efekty wizualne, w dodatku wyżej oceniony od „Avengers” czy „Gwiezdnych wojen”. Zgodnie z oczekiwaniami i bardzo zasłużenie nagrody dla pełnometrażowej animacji i dokumentu zdobyły odpowiednio „Spider-Man Uniwersum” i „Free Solo”. Oba filmy w swoich dziedzinach znakomite. Jednak wygrana animacji o klasycznym superbohaterze to znak dzisiejszych czasów, gdzie opowieści takie cieszą się wielkim zainteresowaniem widzów.

Kilka przemówień podczas Oscarów warto zapisać w historii. Rami Malek odbierając nagrodę wspomniał, że jest dzieckiem egipskich emigrantów, a jego doświadczenie z innością przypominały niektóre elementy z życia Freddy’ego Mercury’ego. Olivia Colman pokonała Glenn Close i ze sceny pozdrowiła swoją zacną koleżankę ("Nie tak to miało wyglądać"), jednocześnie wygłaszając najfajniejszą przemowę podczas Oscarów. Regina King odbierając Oscara za rolę w „Gdyby ulica Beale umiała mówić” płakała, dziękowała pisarzowi Jamesowi Baldwinowi i matce. „Jestem przykładem tego, jak wygląda życie człowieka kiedy otrzymuje wsparcie i miłość. Bóg jest dobry cały czas” – mówiła. Alfonso Cuaron odbierając Oscara za film nieanglojęzyczny powiedział: "Dorastałem oglądając filmy obcojęzyczne, takie jak Obywatel Kane, Szczęki, Rashamon, Ojciec chrzestny" i był to jednoznaczny przytyk meksykańskiego reżysera do polityki emigracyjnej prezydenta USA. Cuaron zacytował też francuskiego reżysera Claude’a Chabrola: „Nie ma fal, jest tylko ocean” i dodał „nominowani udowodnili dziś, że jesteśmy częścią tego samego oceanu”. Z drugiej strony najgorsza przemowa była udziałem zdobywców Oscarów dla najlepszego filmu roku.

Jeśli zaś chodzi o media społecznościowe to wygrała je Lady Gaga, bo wykonanie na żywo piosenki „Shallow” z Bradleyem Cooperem to jeden z historycznych oscarowych momentów. Billy Porter wywołał wielkie poruszenie na czerwonym dywanie prezentując się w miksie smokingu z suknią. Spike Lee odbierając nagrodę za scenariusz wskoczył na swojego przyjaciela Samuela L. Jacksona. W trakcie gali służby medyczne musiały udzielić pomocy Ramiemu Malikowi, który zasłabł. W transmisji telewizyjnej tego nie pokazano, aktor doszedł do siebie i wziął nawet udział w party po gali Oscarów. Bardzo ładnie prezentowała się scenografia oscarowego wydarzenia, którą niektórzy porównywali do „Gry o tron”, a ci nieco bardziej złośliwi do włosów Donalda Trumpa. Na scenie pojawiły się największe gwiazdy Hollywood, ale najfajniej zaprezentowała się Melissa McCarthy ubrana w strój z królików. Wiele osób widzi tę aktorkę, jako gospodynię Oscarów za rok. Amerykańska Akademia Filmowa wspomniała też zmarłego niedawno Witolda Sobocińskiego.


Polityka nie zdominowała Oscarów i przebieg gali był mniej polityczny, niż w latach poprzednich. Ani razu ze sceny nie padło nazwisko prezydenta USA, ale kilkukrotnie dawano do zrozumienia, że mur z Meksykiem to problem. Javier Bardem po hiszpańsku mówił, że „nie ma granic ani murów, które mogłyby powstrzymać talent”. Ceniony działacz społeczny Jose Andres na scenie mówił o wkładzie emigrantów i kobiet, w „rozwój ludzkości”. Spike Lee był zdecydowanie najbardziej bezpośredni w swojej kwiecistej przemowie, przypominając że wybory prezydenckie są w 2020 roku, że „trzeba się zmobilizować” i „dokonać moralnego wyboru między miłością a nienawiścią”. Donald Trump oczywiście zareagował nieco później na wypowiedź Spike’a Lee i wytknął mu, że czytał swoją wypowiedz z kartki.

W Hollywood nastał czas znaczących zmian. Filmowe przedsięwzięcia internetowe odgrywają coraz większą rolę. Dochodzi do fuzji i konsolidacji wielkich firm medialnych, które doprowadzą do znaczących zmian na rynku produkcji i dystrybucji (Disney i Fox razem). Z jednej strony tysiące ludzi straci prace, a z drugiej przejdzie do Netflixa czy Amazona, które są obecnie w fazie wielkich inwestycji.

A jeśli chodzi o oglądalność Oscarów w amerykańskiej telewizji, to w porównaniu z zeszłoroczną galą zainteresowanie tym wydarzenie podobno nieznacznie wzrosło. Nuda na Oscarach nie ma więc większego znaczenia… Sama gala trwała zaś 3 godziny i 20 minut, a nie jak planowano 3 godziny i była tylko o 20 minut krótsza od tej z roku 2018.

92. ceremonia wręczenia Oscarów odbędzie się 9 lutego 2020 roku.

PEŁNA LISTA NAGRODZONYCH PODCZAS OSCARÓW 2019

1 komentarz:

  1. karasek na kanapie26 lutego 2019 20:37

    Mnie jest żal Żala. Naprawdę wierzyłam, że ten Oskar jest do zdobycia. Jeśli chodzi o Olivię Colman - była wspaniała w filmie (tak jak jej przemowa na gali), ale smutno mi, bo Glenn CLose była wyśmienita i fajnie byłoby ją nagrodzić...

    OdpowiedzUsuń