wtorek, 10 grudnia 2019

W starym kinie. Czyli nieme filmy w Krakowie

Imigrant
W niedzielę w Krakowie zakończył się 20. Festiwal Filmu Niemego. W poszukiwaniu klasyki na dużym ekranie wybrałem się więc do tego zacnego grodu i miałem okazję wziąć udział w kilku znakomitych pokazach. Klasyka kina inspiruje do dzisiaj!

Tegoroczna jubileuszowa edycja Festiwalu Filmu Niemego stała pod znakiem komedii. To bardzo bezpieczny i oczywisty programowy chwyt, ale pamiętajmy że jest komedia tym gatunkiem filmowym, który ukształtował kino i odgrywał główną rolę w czasach kina niemego. Z jednej więc strony sięgnięto po klasykę klasyki, z drugiej po tych wszystkich mistrzów, którzy sto i więcej lat temu budzili zachwyt widzów na całym świecie i pomagali im przetrwać w trudnych czasach. Lata mijają, a oni ciągle bawią, wzruszają i inspirują.

Z bardzo bogatego programu 20. Festiwalu Filmu Niemego wybrałem trzy bloki. Pierwszym z nich było spotkanie z nieśmiertelnym i wciąż wybitnie zabawnym Charlie Chaplinem. W piątkowy wieczór widzowie mogli obejrzeć dwie komedie jego autorstwa, dwa małe arcydzieła. Oba z muzyką graną na żywo, bo też większość prezentacji festiwalowych taki właśnie ma charakter.

Chaplin się nie starzeje. Dowodzi tego na przykład film „Imigrant”, w którym wieczny włóczęga na pokładzie parowca odbywa podróż z Europy do Ameryki, a potem trafia na ulice tego kraju w poszukiwaniu szczęścia. Ten kilkunastominutowy zestaw gagów, to popis wirtuozerii Chaplina, za i przed kamerą. W czasach współczesnych losy emigrantów na pokładzie filmowego statku, a później na lądzie nabierają innego i znacznie poważniejszego charakteru. Chaplin w komediowym ujęciu powiedział więcej o ludzkich przywarach niż ktokolwiek wcześniej przed nim i niewielu po nim. I co niezwykłe „Imigrant” to po 102 latach od premiery ciągle bardzo zabawny i pomysłowy film. W związku z niejasnościami dotyczącymi praw autorskich, film ten dostępny jest w domenie publicznej. Szukajcie…

Drugi z filmów Chaplina zaprezentowany w tym samym bloku to „Pielgrzym” z 1923 roku, film o czasie trwania 45 minut, a więc wymagający znacznie więcej pracy od Chaplina. I jak się okazało ponownie powstało perfekcyjne dzieło, pełne zaskakujących zwrotów akcji i pomysłów, które inspirują twórców do dziś. „Pielgrzym” to historia uciekiniera z więzienia, który w przebraniu księdza/pastora trafia na prowincję i wzięty zostaje na prawdziwego duchownego. Charlie bardzo stara się wzbudzić zaufanie wiernych, ale pewnego dnia w przebraniu rozpoznaje go kolega z celi. Charlie zrobi wszystko, aby uchronić ich przed przestępczymi zakusami byłego współwięźnia, który zdecydowanie ma nieczyste zamiary.

Czy opowieść ta wydaje się państwu znajoma? Ależ oczywiście! Oglądając „Pielgrzyma” zdecydowanie dostrzec można tutaj bliskość „Bożego ciała” Jana Komasy ze scenariuszem Mateusza Pacewicza. Nie odważę się posądzać polskich twórców o plagiat i kopię, bo też nastrój obu filmów jest bardzo różny, ale nie ulega wątpliwości że obie historie są w wielu miejscach bardzo podobne. Potraktować to więc należy jako niezamierzoną lub przypadkową inspirację, a polskim twórcom pogratulować bardzo umiejętnego przeniesienia tej historii w nasze realia. Chaplin był geniuszem!

Na 20. Festiwalu Filmu Niemego zaprezentowano też polską komedię „Tajemnica pokoju nr 100” z 1914 roku, która przez dekady była uznawana za zaginioną, a w 2000 roku odnaleziono ją w archiwach filmowych w Amsterdamie. Sprawcami tego odkrycia byli Jerzy Maśnicki i Kamil Stepan, którzy przed seansem w krakowskim Kinie Pod Baranami spotkali się z publicznością i opowiedzieli widzom o tej przygodzie. O tej i innych. Moją wyobraźnię pobudziła opowieść o archiwum filmowym w Moskwie, w którym – mam takie przeczucie – skrywane są do dziś zapomniane i przez wielu uznane za zaginione, dzieła filmowe. A sam film „Tajemnica pokoju nr 100”? No cóż, klasie Chaplina on nie zagraża, ale i tak ma wielka wartość historyczną. Nie ukrywam, że hotelowa intryga była dość zawiła, bohaterowie mogą się pomylić, a całość jest mocno wydumana. Nie o to jednak chodzi. Oto jeden z najstarszych zachowanych polskich filmów, z którymi czas obszedł się dość brutalnie, ale który dowodzi, że i nasze kino próbowało bawić widzów i na swój sposób odnosiło sukcesy.

Ostatniego dnia wizyty na Festiwalu Filmów Niemych w Krakowie wybrałem się na doskonale kojarzone przez widzów „Piętro wyżej” z Haroldem Lloydem w głównej roli. Oczywiście sceny z zegarem i kaskaderskie popisy okularnika zwisającego z wieżowca są znane i ciągle przypominane. Ale ilu z czytelników widziało film w całości? Dla mnie był to pierwszy pełny seans tego filmu i w końcu wiem już: co, dlaczego i po co… Harold Lloyd, konkurent Chaplina i Bustera Keatona, miał swój niepowtarzalny styl, wygląd i oczywiście swoje podejście do sztuki filmowej. Lloyd skupił się bowiem na fizyczności swoich pomysłów i na gagach wynikających z licznych przeciwności losu. Bardzo też często Harold Lloyd wykonywał sam niebezpieczne sceny kaskaderskie, czym budził podziw współczesnych mu widzów. Jak ogląda się „Piętro wyżej” po niemal stu latach od premiery? Odpowiem wymijająco: z szacunkiem dla klasyków amerykańskiej komedii.

20. Festiwal Filmu Niemego w Krakowie skrywał jeszcze wiele innych filmowych rarytasów i bardzo żałuję, że nie udało mi się obejrzeć wszystkich propozycji przygotowanych przez ekipę z Kina Pod Baranami. Bardzo w tym miejscu dziękuję za ciepłe przyjęcie. Zaryzykuję taką myśl, że znalazłem kolejny fajny festiwal, na którym zamierzam od teraz pojawiać się corocznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz