niedziela, 2 lutego 2014

Drogi Philipie jestem na ciebie ZŁY

Philip Seymour Hoffman na Sundance 2014
To szokująca wiadomość. W wieku 46 lat zmarł Philip Seymour Hoffman. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj wieczorem oglądałem  "Wojnę Charliego Wilsona" z jego rewelacyjną kreacją. Jeszcze bardziej boląca jest nieoficjalna przyczyna śmierci. Media piszą, że Aktor przedawkował narkotyki, a znaleziono go ze strzykawką wbitą w ramię. I to w całej tej tragedii jest najsmutniejsze. Kłopoty Hoffmana z narkotykami nie były obce mediom, ale sam mówił w zeszłym roku, że od 24 lat "jest czysty".  

Kiedy taki czyn jest udziałem kogoś stosunkowo młodego, można zrzucić to na błędy młodości. Gdy narkotyki zabijają osobę o takiej pozycji i tak szanowanej, można zadać sobie pytanie "o co chodziło temu człowiekowi w życiu?". Zapewne trzeba powstrzymać się od pochopnych komentarzy i osądów, bo przecież ludzie żyjący w blasku fleszy, to ciągle tylko zwykli ludzie, ze swoimi problemami, kłopotami, niespełnionymi marzeniami...

Ja jestem jednak najzwyczajniej zły na Philipa Seymoura Hoffmana, którego ceniłem szczególnie od wielu lat. To jeden z tych Aktorów, który nie zachwycał swoim wyglądem, ale zachwycał talentem Aktorskim i świetnym dorobkiem. Dziś jakoś trudno mi sobie wyobrazić kino bez niego. Podobnie jak wielu innym wielbicielom jego talentu. W Nowym Jorku pod domem, w którym zmarł Aktor zebrały się tłumy ludzi i podobno przychodzi tutaj coraz więcej osób.

Była to kariera Aktorska udowadniająca, że w Hollywood ceni się talent.

Na początku były: "Cudotwórca", "Zapach kobiety", "Twister" oraz polsko-amerykański "Szuler" w reżyserii Adka Drabińskiego. To małe role i było ich znacznie więcej. Na pewno rozgrzewka, ale i tak pamiętałem tego grubaska.

W 1997 roku pojawił się w ważnej roli w "Boogie Nights" i to była już kreacja zauważalna. W tamtych latach gra dużo i w coraz lepszych filmach. Tak właśnie sprawa ma się z "Happinnes" i przede wszystkim z genialną "Magnolią" gdzie wcielił się w pielęgniarza Jasona Robertsa. To wtedy występuje też w filmach "Utalentowany pan Ripley" i w świetnej roli w "U progu sławy". Kariera nabiera rozpędu. Trudno wtedy wyobrazić sobie niezależne kino amerykańskie bez niego.

Potem następuje prawdziwy wysp ról. Różnie to było z filmami, ale tytuły budzą respekt: "Czerwony smok", "25. godzina", "Wzgórze nadziei", "Nadchodzi Polly", "Lewy sercowy", "Hazardzista"...

Wszyscy padliśmy na kolana kiedy zobaczyliśmy jego tytułową rolę w filmie "Capote". To było coś fantastycznego i zdecydowanie Aktor zasłużył na Oscara. Hollywood porwało go chwilę potem by zagrał czarny charakter w "Mission: Impossible III" - i to nie była rola na miarę jego talentu. Potem "Rodzina Savages", "Wojna Charliego Wilsona", "Synekdocha, Nowy Jork", "Wątpliwość", animowany "Max i Mary" oraz wiele innych.

W ostatnich latach cały czas nie daje o sobie zapomnieć. Gra dużo, w lepszych i gorszych filmach. Trudno go jednak nie zauważyć w filmach "Idy marcowe" i "Moneyball", ale chyba najważniejszy z tego okresu jest jego "Mistrz" stworzony w filmie Paula Thomasa Andersona (panowie współpracowali ze sobą wiele razy). W 2010 roku realizuje swój reżyserski debiut ("Jack Goes Boating") a niedawno ogłoszono, że wyreżyseruje kolejny film. I co... Pustka.

W ostatnim roku zagrał w komercyjnym przeboju "Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia" i miał pojawić się w kolejnych częściach. Na niedawnym Sundance pokazano jego nowe filmy "God's Pocket" i "Bardzo poszukiwany człowiek" (w Polsce premiera w czerwcu). IMDB pisze, że był w trakcie pracy nad kolejnymi "Igrzyskami śmierci", ale zapewne niedługo dowiemy się czy zdjęcia z jego udziałem nakręcono w całości.

Sam nie wiem co teraz. Wieczór legł w gruzach, jest mi smutno. Odszedł człowiek, nie kolega, ale postać bliska, bo żaden Hollywoodzki gwiazdor, tylko świetny Aktor, często zbliżający nas do świata. Szkoda...

1 komentarz: