środa, 31 lipca 2019

19. Nowe Horyzonty. Team Spór w kinie #2

Bacurau
Jest ciężko! Pierwsze dni festiwalu Nowe Horyzonty przyniosły wiele trudnych wyzwań – i tego się spodziewałem. Niestety na razie żadna z filmowych propozycji nie rzuciła mnie na kolana, ale było kilka bardzo wartościowych seansów. Krzysztof Spór przybliża kilka z obejrzanych na festiwalu filmów.

Czy to trudne i nietrafione wybory? A może podążanie za Cannes nie jest najlepszym pomysłem? Marka francuskiego festiwalu ma swoją siłę, a wydarzenie dziejące się we Wrocławiu daje szanse obejrzenia wielu z tam pokazywanych filmów. Wielkich odkryć na razie brak, ale sporo jeszcze filmów przede mną. Po pierwszych dwóch dniach na plus zapisać mogę na pewno kilka kinowych spotkań.

„Ból i blask” Pedro Almodovara, wbrew obiegowej opinii, nie jest moim zdaniem filmem wybitnym. Za to na pewno jest najlepszym dokonaniem tego reżysera na przestrzeni ostatnich lat. Gdy Almodovar opowiada osobistą i szczerą historię wtedy na ekranie czuć emocje i filmową moc, za które lubię jego kino. Nie jest to film na poziomie klasyki jego dokonań, ale na pewno „Ból i blask” jest filmem spełnionym, mądrym i na swój sposób przekonującym. Ile Almodovara jest w Almodovarze? Na ile to spowiedź, rozliczenie, nostalgia lat minionych, a na ile umiejętna gra z widzem? Hiszpan bardzo fajnie rozpisał tę historię, stworzył przede wszystkim ciekawych i kolorowych bohaterów, przekonał do swojego świata. Szkoda, że nieco przynudzał, że zabrakło tutaj filmowej magii, jakiejś siły filmowego przekazu. Nie porwał mnie ten Almodovar, ale nagroda w Cannes dla Antonio Bandersa zdecydowanie jest bardzo zasłużona. [Ocena 7,5/10]

Dużo lepiej poradzili sobie autorzy brazylijskiego „Bacurau” Juliano Dornelles i Kleber Mendonça Filho, którzy kilka lat temu dali światu „Aquarius”. Tym razem ich propozycja to western rozgrywający się w niedalekiej przyszłości. Zawiązanie akcji i cała historia ma dość klasyczny szkielet, bo to starcie dwóch światów oraz oczywiście pojedynek dobra ze złem. Im jednak dalej wchodzimy w tę historię, tym reżyserzy raczą nas coraz bardziej oryginalnymi pomysłami i zaskakującymi rozwiązaniami. „Bacurau” wiedzie nas więc przez ten świat i niczego z góry nie można w nim przewidzieć. Lubię nieklasyczne ucieczki od gatunkowych rozwiązań, lubię być zaskakiwany i dostać odrobinę humoru w smutnej opowieści. W dodatku twórcy poszukują swojego języka, świetnie bawią się kinem i umiejętnie cytują klasykę, choć do klasycznej narracji i takiego kina im daleko. No i oczywiście mają tutaj Udo Kiera, od którego trudno oderwać wzrok. [Ocena 7,5/10]

Klasycznym filmem jest za to „Zdrajca”, najnowsza propozycja Marco Bellocchio. Może dlatego tak dobrze się go oglądało? Zaprawionej w bojach nowohoryzontowej widowni, ten akurat film wyda się zbyt prosty i za bardzo oczywisty. I rzeczywiście takie jest to kino. Oto historia najsłynniejszego procesu włoskich przestępców związanych z Cosa Nostra, do którego doszło w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. By do tego doprowadzić, potrzebny był skruszony członek tej przestępczej organizacji. Oto jego historia. Bellocchio bardzo sprawnie opowiada historię swojego bohatera, to film bogaty, spektakularny, pełen filmowej mocy. Świetne kino, w którym nie brakuje fajnych pomysłów inscenizacyjnych, jest czas na oddech w narracji. Jest też mnóstwo mafijnych porachunków, groźnych twarzy, sądowych zmagań i absurdów z tym związanych. Rasowe i mocne kino. [Ocena 8/10]

W świecie gangsterów i policjantów rozgrywa się też akcja rumuńskiego filmu „La Gomera”. Będę go bronił, bo to przykład jak kino artystyczne umiejętnie korzysta z gatunkowych elementów, jak fajnie je przerabia i wykorzystuje na potrzeby stworzenia nietypowej, ale ciekawej historii. Reżyser Corneliu Porumboiu ma na swoim koncie głośne „12:08 na wschód od Bukaresztu” czy „Skarb” więc udowodnił już, że ciekawie potrafi się poruszać we współczesnym kinie. Też odważnie szuka swojej drogi, proponuje coś świeżego i choć nieco się gubi, a jego film jednak traci czasami siłę i wywołuje - chyba - niezamierzony śmiech, to ciągle przykuwa widza do opowieści. [Ocena 7,5/10]

Nieco inaczej sprawa ma się z „Angelo”, bo jest to propozycja bardzo nowohoryzontowa. Historia chłopca (a potem mężczyzny i starca), który porwany został z Afryki gdzieś w XVIII wieku i trafił do arystokratycznego świata europejskich dworów królewskich. Przybysz z innego świata jest oswajany, tresowany, wychowany, a przede wszystkim upodabniany do otaczającej go rzeczywistości. Bardzo szybko staje się zabawką czy maskotką i bardzo szybko wskazane jest mu jego prawdziwe miejsce w tym „szeregu” hierarchicznych wartości życia. Tęsknota za czarnym lądem drzemać w nim będzie do końca życia. To czym Angelo stanie się po śmierci jest przerażające. Bardzo łatwo jest odnieść tę opowieść do naszych czasów, do próby narzucania „innym” swojego obrazu świata. Ten film uwiera, nie jest to przyjemny seans, ale na długo pozostaje w głowie. [Ocena 7/10]

W kolejnych relacjach z festiwalu wspomnę/wspomnimy o m.in.: „Matthias i Maxime”, „Obywatelu Jonesie”, „Dzięki Bogu”, „Mowie ptaków”, „Parasite”, „Portrecie kobiety w ogniu”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz