piątek, 24 września 2021

46. FPFF. Powrót do przeszłości

16 filmów startowało w Konkursie Głównym 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych i aż 11 z nich opowiadało o naszej przeszłości. Wiele sięgało po nostalgię, inne toczyły się na tle historycznych zdarzeń, kilka tylko delikatnie zahaczając o przeszłość. Polscy twórcy spoglądają za siebie i bardzo rzadko umiejętnie opowiadają o tym, co tutaj i teraz. Inaczej było w mikrobudżetach, gdzie twórcy opowiadali o świecie im najbliższym, a czasami odważnie patrzyli w przyszłość. Najlepszy film na festiwalu w Gdyni w mojej ocenie? Proszę bardzo, oto podsumowanie.

Jest tak na festiwalach, że to co podoba się jednym, nie do końca trafia do innych – i na odwrót. Oglądamy filmy przez różną wrażliwość, oczekiwania, czytanie kina, świat w którym żyjemy. Było kilka takich problematycznych filmów, które różniły widzów w ocenie.  Nic na to nie poradzę, że nie przekonał mnie bardzo oczywisty i wielokrotnie wykorzystywany w kinie obraz kobiety duszącej się w małżeństwie i zawodowych zobowiązaniach („Moje wspaniałe życie”), nie kupiłem obrazu młodego chłopaka próbującego wykrzyczeć swoje racje na żywo w telewizji („Prime Time”), nie poruszył jakoś specjalnie los (skądinąd bardzo ciekawy) Zygielbojma, kolejna wojenna opowieść o ratowaniu tych najbardziej skrzywdzonych („Ciotka Hitlera”), czy bardzo poetycka podróż na granicy śmierci („Przejście”).

Doceniam, ale nie do końca przekonał mnie „Powrót do Legolandu”, który w międzyczasie zmienił tytuł na „Powrót do tamtych dni”. I nie chodzi o to, że nie jest to, jak oczekiwałem, łzawa wyprawa do przeszłości reżysera i jego rozliczenie z ojcem-alkoholikiem, ale dlatego, że w tej filmowej historii za bardzo czuć… film, pewną sztuczność, umowność i ciągłe cierpienie, upodlenie i upadek w wykonaniu Macieja Stuhra. Nie potrafiłem wejść w film, choć to przecież bardzo moja historia, z mojego pokolenia, z moimi zabawkami. Może za bardzo blisko mojego świata? Przyznać muszę jednak, że to piekielnie mocny obraz alkoholizmu, jeden z mocniejszych w polskim kinie. W tej kategorii filmów nie do końca udanych jest też „Lokatorka”, która przybliża historię „dzikiej reprywatyzacji” i stojącą za nią tragedię wielu ludzi. Bardzo to klasycznie kino, może nawet za bardzo, a na pewno skrótowo traktujące ten temat. Nie do końca to zarzut, bo przecież „Lokatorka” jest filmem ważnym. Niestety niedosyt pozostawił po sobie, w moim odczuciu, filmowy obraz Kaliny Jędrusik, choć jest w filmie „Bo we mnie jest seks” wiele bardzo ciekawych fabularnych rozwiązań, świetnych cytatów, poruszających spotkań z legendarnymi postaciami życia artystycznego w Polsce początku lat sześćdziesiątych.  Film ten wydaje się być zrealizowany w bardzo bliskiej współpracy z rodziną artystki, co z założenia nie daje zbyt wielu możliwości zbliżyć się do tych zdecydowanie trudniejszych fragmentów życia Kaliny Jędrusik (ale Maria Dębska wspaniała!).

Co ciekawe, każdy z tych filmów na festiwalu w Gdyni znalazł swoich widzów. Trafiam co chwilę na entuzjastyczne oceny „Powrotu do tamtych dni” czy „Bo we mnie jest seks”. I bardzo się cieszę! Fajnie, żeby podobnie było z odbiorem tych filmów przez widzów, aby każda z tych propozycji znalazła swoją drogę na duży ekran i aby poruszyła odpowiednie struny u publiczności. Czy widownia skusi się na „Mosquito State”, film pod wieloma względami oryginalny i pomysłowy? Za to już wiadomo, że cieszy się sporym powodzeniem „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”. To w mojej ocenie najlepiej zrealizowany film tegorocznego Konkursu Głównego, kaskada pomysłów, kinowej zabawy filmowymi fajerwerkami. Świetnie opowiedziany, trochę scenariuszowo kulejący, ale jak rzadko kiedy dostarczający widzom znakomitej zabawy.

Kolejna grupa filmów to stojące o stopień wyżej doświadczenia, które rzucają widzom wyzwanie, ale też mówią coś ważnego. Takie połączenie nie zawsze się udaje. „Wszystkie nasze strachy” to historia, która mogłaby podbić Oscary w przyszłym roku (dzięki za ten trop), bo połączenie głębokiej wiary w Boga z życiem homoseksualisty to temat, który może poruszyć widzów nie tylko w Polsce. A mam nadzieję, że pozwoli naszych odbiorcom spojrzeć na ten świat inaczej, nieco przejrzeć na oczy. Bardzo ważny film, w którym obie strefy się przenikają, gdzie dochodzi do głosu także świat artystyczny, zmieszany z tym prowincjonalnym. Mocne i bardzo ważne filmowe doświadczenie.

Jednym z nielicznych współczesnych filmów, który w ciekawy i ważny sposób mówił na festiwalu o naszym świecie byli „Inni ludzie”, zrealizowani na podstawie prozy Doroty Masłowskiej. Bałem się o ten tekst w kinie, ale były to obawy niepotrzebne. Reżyserka znalazła oryginalną, twórczą, śmiałą wizję tej historii, powiedziała więcej i ciekawiej o tym co „tu i dziś”, niż wielu wyjadaczy. Nie poszła na łatwiznę, rzuciła wyzwanie widzom i ja jej propozycję kupiłem na 100 procent. Dawno nic mnie tak w kinie polskim nie zaskoczyło. Taka odwaga powinna być nagradzana.

Nieco łatwiej było przedrzeć się przez filmowe historie opowiedziane w „Hiacyncie”, „Zupie nic” i „Żeby nie było śladów”. To te przykłady filmów, które oczywiście stanowią wyżynę polskiej produkcji, są pod każdym względem perfekcyjnie przygotowane, świetnie zrealizowane i autentycznie poruszają. Każdy na swój sposób bardzo udany, każdy z nich to filmowa uczta. Kryminalny thriller + domowe wspomnienia + historia Polski. Zestawiam obok siebie te tytuły, bo pod wieloma względami mocno odstawały od pozostałych propozycji. Zatopiłem się w te poszczególne światy, poczułem się potraktowany poważnie, każda z tych propozycji warta jest czasu spędzonego w kinie i każda pozostawia po sobie filmowy ślad. W tym przypadku dołączam po prostu do głosu entuzjastów.

Jednak to nie te „wielkie” filmy, a skromna i na swój sposób bardzo prosta „Sonata” debiutującego w reżyserii Bartosza Blaschke skradła moje serce i dostarczyła podczas festiwalu największych filmowych emocji, wrażeń, wzruszeń, ciepła i zwykłej kinofilskiej radości z oglądania filmu, z poznawania tej historii. Już tak ze mną jest, że zdecydowanie najbardziej cenię te filmy, które mogę poczuć, które docierają do każdego zakamarka mojego ciała, od których nie mogę oderwać wzroku przez cały seans, którym wierzę i w całości są stworzone z myślą o odbiorcy po drugiej stronie ekranu. Tak jest właśnie z „Sonatą”, gdzie jako widz staję się wręcz częścią rodziny głównego bohatera. Jak w żadnym innym filmie to właśnie bohaterom „Sonaty” kibicowałem najbardziej, to z każdą kolejną chwilą ten właśnie film pokazywał mi, jak ważna jest umiejętność opowiadania mądrych historii i jak potrzebujemy takich właśnie filmów, pełnych pasji, pomysłów, wybitnego aktorstwa, mądrego opowiadania. „Sonata” to mój numer 1 tegorocznej Gdyni, film który pokochałem całym sercem, bo do serca przemawia i który  powinni pokochać widzowie w całym kraju, bo to taki film, który wystawia polskiemu kinu świadectwo wysokiej jakości. I jeśli jutro młody chłopak o nazwisku Michał Sikorski nie otrzyma aktorskiej nagrody na festiwalu w Gdyni, to będziemy mieli do czynienia z werdyktem bardzo niesprawiedliwym.

W konkursie filmów mikrobudżetowych podobał mi się najbardziej film „Magdalena”, bodajże najbardziej realistyczny film, jaki zobaczyłem na festiwalu w Gdyni w tym roku. Szczerość wypowiedzi robi porażające wrażenie. I ja także lubię „Piosenki o miłości”, mądry, prosty i czarno-biały film o spotkaniu dwóch światów. Doceniam odwagę twórców nieco fantastycznego „Dzień, w którym znalazłem w śmieciach dziewczynę”, bo w zaproponowanej przestrzeni opowiedzieli coś swoim własnym głosem i zrobili to bez kompromisów.

Nie było mi w tym roku po drodze z krótkimi metrażami, ale z filmów które poznałem wcześniej bardzo lubię „Stancję” i dostrzegam tutaj narodziny twórcy, który świetnie może sprawdzić się w kinie gatunkowym.

To był bardzo dobry festiwal, Gdynia raz jeszcze udowodniła, że w polskim kinie pracuje wiele bardzo utalentowanych osób, że polskie kino dostarczać może wielu niezapomnianych wrażeń, że warto polskie kino tworzyć i warto je oglądać. Ja je oglądać i promować będę na pewno.

 

10 NAJLEPSZYCH FILMÓW OBEJRZANYCH NA FESTIWALU W GDYNI

 

1. „Sonata”, reżyseria: Bartosz Blaschke

2. „Żeby nie było śladów”, reżyseria: Jan P. Matuszyński

3. „Zupa nic”, reżyseria: Kinga Dębska

4. „Inni ludzie”, reżyseria: Aleksandra Terpińska

5. „Hiacynt”, reżyseria: Piotr Domalewski

6. „Magdalena”, reżyseria: Filip Gieldon (mikrobudżet)

7. „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”, reżyseria: Mateusz Rakowicz

8. „Wszystkie nasze strachy”, reżyseria: Łukasz Ronduda i Łukasz Gutt

9. „Piosenki o miłości”, reżyseria: Tomasz Habowski (mikrobudżet)

10. „Lamb”, reżyseria: Valdimir Johannsson (Polonica)

 

WSZYSTKIE OCENY FILMÓW OBEJRZANYCH PODCZAS FESTIWALU W GDYNI ZNAJDUJĄ SIĘ TUTAJ.

 

W poszczególnych kategoriach:

 

NAJLEPSZA REŻYSERIA

Jan P. Matuszyński – Żeby nie było śladów

Mateusz Rakowicz – Najmro. Kocha, kradnie, szanuje

 

NAJLEPSZA AKTORKA

Maria Dębska – Bo we mnie jest seks

 

NAJLEPSZY AKTOR

Michał Sikorski – Sonata

 

NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA

Małgorzata Foremniak - Sonata

 

NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY

Tomasz Schuchardt - Hiacynt

 

DEBIUT AKTORSKI

Michał Sikorski – Sonata

 

DEBIUT REŻYSERSKI / FILM DRUGI

Aleksandra Terpińska – Inni ludzie

 

NAJLEPSZY SCENARIUSZ

Bartosz Blaschke – Sonata

 

NAJLEPSZE ZDJĘCIA

Kacper Fertacz – Żeby nie było śladów

 

NAJLEPSZA MUZYKA

Piotr Waglewski – Moje wspaniałe życie

 

NAJLEPSZA SCENOGRAFIA

Paweł Jarzębski – Żeby nie było śladów

 

NAJLEPSZE KOSTIUMY

Marta Ostrowicz – Najmro. Kocha, kradnie, szanuje

 

NAJLEPSZY MONTAŻ

Sebastian Mialik – Najmro. Kocha, kradnie, szanuje

 

NAJLEPSZY CASTING

Dawid Nickel, Marta Kownacka – Wszystkie nasze strachy

 

DUET NA EKRANIE

Tomasz Ziętek i Hubert Miłkowski – Hiacynt

 

WIELE RAZY NA EKRANIE I ZAWSZE ŚWIETNI

Lech Dyblik – Sonata, 1:11, Przejście, Inni ludzie

Marek Kalita – Hiacynt, Inni ludzie, Lokatorka, Dzień, w którym znalazłem w śmieciach dziewczynę

 

NOSTALGIA NA EKRANIE

Zupa nic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz