wtorek, 18 listopada 2025

Jak uderzenie młotem. „Hamnet” wybitny

„Hamnet” to nie jest najlepszy film w historii, jak chce producent, ale na pewno film wybitny, poruszający, a przez sposób opowiadania, także niezwykły i mocno wciskający w kinowy fotel. Poza ekranem kinowym takie filmy nie będą działać.

„Hamnet” to bardzo niehollywoodzki film, jeden z wielu jakie spotkałem na swojej drodze, bo nieraz pisałem takie słowa, ale tym razem dzieje się tutaj coś więcej. „Hamnet” to jeden z tych filmów nakręconych przez wielkie studia z Hollywood, które mają „coś” do powiedzenia, nie boją się mocnego i przygnębiającego tematu, całość podają bez pośpiechu, ostrożnie budując narrację, powoli odkrywając przed nami kolejne elementy historii.

Warto pomijać opisy filmu, bo choć wydaje się to od początku oczywiste, nazwisko głównego bohatera w pełni wybrzmiewa dopiero pod koniec filmu. W tej głównej części bohaterką jest jego żona, wychowująca gdzieś na prowincji, ich dzieci. Przyjdzie się jej zmierzyć z niewyobrażalną tragedią, poprzedzoną wieloma trudnymi doświadczeniami i chwilami wielu zwątpień. Agnes blisko do świata natury, lasu, przyrody i zwierząt. Ona próbująca wyrwać się z tej skostniałej, otaczającej ją beznadziei. On nie mogący odnaleźć się w świecie. To Ona pchnie Jego na drogę, która uczyni Go nieśmiertelnym. Tylko, że będzie miało to swoje konsekwencje.

„Hamnet” zachwyca na wielu poziomach. Oprawa plastyczna ze zdjęciami Łukasza Żala, odgrywa bardzo ważną rolę, kolorystyka dobrze współgra z opowieścią. Muzyka Maxa Richtera tworzy trudną do zapomnienia dźwiękową ucztę, a w finale rozbrzmiewa jego klasyczny już „On the Nature of Daylight”, pasujący do filmu perfekcyjnie. Świetni są wszyscy aktorzy, ale zespołowi przewodzą Jessie Buckley i Paul Mescal oraz młodziutki Jocobi Jupe.

Jak napisać o tym dokąd zmierza ta opowieść, tak aby niczego nie zepsuć innym widzom? Tak bardzo chcę opowiedzieć o tym, jak powoli twórcy prowadzili mnie przez swoją opowieść, tak wiele pozostawiając różnych małych śladów. Sporo mówi tytuł filmu, imię, które w życiu rodziny odegra tak znaczącą rolę, odegra ją też w naszych dziejach.

To jak reżyserka Chloe Zhao prowadzi nas do finału jest imponującym dowodem na to, że sztuka filmowa żyje, że filmowcy z talentem potrafią tworzyć dzieła wielkie. Nie należę do fanów jej „Nomadland”, ale czuję, że za „Hamneta” Zhao zdobędzie kolejne Oscary – tym razem bardzo zasłużenie.

Bo to taki film, który widzem porusza, który siedzi w głowie, który chce się zobaczyć ponownie i ponownie prześledzić tę historię. To bolesne doświadczenie, ale bliskie naszemu życiu, pełne przejmującego smutku, ale w sposób szczególny wciągające i wyciskające z widza wszystkie łzy. Zobaczyłem w 2025 roku WIELKIE KINO i mówię dziś: Do zobaczenia w KINACH od 23 stycznia 2026.

***

Na Camerimage sporo się dzieje. Bardzo dobrym, klasycznym w formie i treści filmem jest „Norymberga”, znakomicie opowiedziana, trzymająca bardzo dobre tempo i niosąca bardzo ważne przesłanie dla nas dzisiaj. Zgodnie z oczekiwaniami „Wartość sentymentalna” okazała się filmem znakomitym, ambitnym, poruszającym ważne tematy, ciekawie korzystającym z kina i zabiegów bardzo filmowych. To jeden z najbardziej inteligentnych filmów, jakie widziałem ostatnio. Dużo w nim treści do rozpracowania, a to w kinie bardzo cenne. Jestem pod dużym wrażeniem filmu „Late Shift” (Heldin), który zabiera nas na oddział szpitalny i przygląda się ciężkiej pracy jednej z pielęgniarek. Jej zmiana przynosi wiele wyzwań, a obraz ten jest bezwzględny i dokładnie pokazuje to, z czym wielu z nas ma/miało do czynienia w szpitalach. Tak prawdziwego i rzeczywistego obrazu w kinie nie ogląda się zbyt często, a ja przez większość seansu miałem taką myśl, czy kino potrzebuje takiego fabularnego zapisu... Zbyt prawdziwe i bolesne, ale może po tym filmie na pracę personelu szpitalnego spojrzymy inaczej?

Podzielił publiczność wielu festiwali film „Testament Ann Lee”, ale dla mnie to kino niezwykłych doznań, odważnej formy i treści. Opowiedzieć o religijnej sekcie z XVIII wieku za pomocą musicalu, to krok na pewno oryginalny. Film nie wyczerpuje tematu, nie wszystko w nim działa, ale śpiew i taniec naprawdę porywają. Lubię, gdy kino szuka ciekawej formy wypowiedzi, za tę odwagę bardzo będę ten film chwalił. Bo trudno paść na kolana przed „Frankensteinem”, choć film widziałem w kinie i w naprawdę bardzo dobrej jakości. Po seansie zostają ze mną liczne obrazy, mistrzostwo formy, piękne sceny, muzyka, zdjęcia, efekty wizualne, ale nie zostaje historia. Piękny to film na dużym ekranie, ale co z tego, skoro w kinie w Polsce doświadczyła go tylko garstka odbiorców. Miałem szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz