poniedziałek, 11 stycznia 2021

Oto dlaczego nie dostaniemy nominacji do Oscara

Wysłanie filmu „Śniegu już nigdy nie będzie” jako polskiego kandydata do Oscara w kategorii Film Międzynarodowy to w mojej ocenie błąd. Po obejrzeniu wszystkich rodzimych filmów zgłoszonych do tego wyścigu, widzę co najmniej trzech lepszych kandydatów. Niestety, zadecydowano inaczej.

Będę „odszczekiwał” ten tekst, jeśli „Śniegu już nigdy nie będzie” Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta zdobędzie nominację do Oscara. Mało tego, będę bił głośno brawo i sypał głowę popiołem, jeśli film dostanie się na skróconą listę kandydatów. Coś mi jednak podpowiada, że tak się nie wydarzy. Film co prawda pojawia się na listach kandydatów, ale nie występuje w gronie faworytów. Promocja filmu za oceanem dopiero rusza, film będzie pokazywany członkom Akademii. Dziś jednak na czele wyścigu w tej kategorii znajduje się wiele innych i zdecydowanie głośniejszych międzynarodowych produkcji. O nich za chwilę.

Przez dwa lata z rzędu w 2019 i 2020 roku polska kinematografia otrzymywała nominacje do Oscara w kategorii Film Międzynarodowy (wcześniej Nieanglojęzyczny). „Zimna wojna” zdobyła w sumie trzy nominacje, w tym za reżyserię Pawła Pawlikowskiego, co było historycznym osiągnięciem i największym oscarowym sukcesem w historii polskiego kina. Przegrana z „Romą” nie była zaskoczeniem, bo też meksykański film to było wydarzenie dużej rangi. Rok później Akademia doceniła „Boże Ciało” Jana Komasy, co pokazało też, że organizację tę stać dziś na śmiałe wybory i nominacje dla młodych i wrażliwych twórców światowego kina. Jak bardzo zmieniło się postrzeganie filmów międzynarodowych pokazał gigantyczny triumf koreańskiego „Parasite”.

Czy wrażliwość Akademii jest już tak duża, że są w stanie poznać się na metafizycznym filmie Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta? Według polskiej Komisji Oscarowej „Śniegu już nigdy nie będzie” to obraz "spełniony w każdej płaszczyźnie, dojrzały formalnie i technicznie, nasycony treścią, emocjami, pełen wielokulturowych wrażeń, tak bardzo poszukiwanych przez światową widownię". "Poprzez dekonstrukcję odizolowanej od świata enklawy Szumowska opowiada o esencji dzisiejszego życia społecznego, która w szerszej optyce jest alegorią dla współczesnego świata". Zgadza się, ale polski film to nie „Parasite”, z którym ma pewne elementy styczne (zamknięta przestrzeń, podział społeczny, obcy). To co zachwyciło polską komisję, za oceanem może wydać się przykładem kina mocno przeintelektualizowanego.

Jak napisano także w komunikacie o wyborze polskiego kandydata, to obraz "spełniony w każdej płaszczyźnie, dojrzały formalnie i technicznie, nasycony treścią, emocjami, pełen wielokulturowych wrażeń, tak bardzo poszukiwanych przez światową widownię". I ponownie za przykład może posłużyć „Parasite”, który dokładnie takim filmem był i zapewne był punktem odniesienia dla polskiej Komisji. Jednak w koreańskim filmie całość podana została inaczej i w sposób bardziej przystępny, z innym tempem i w innej estetyce, a przede wszystkim bezpośrednio korespondując ze współczesnymi rozterkami rozwarstwiającego się społeczeństwa. Te różnice u Szumowskiej zostały inaczej zaakcentowane, wniesiono ją na wysoki poziom intelektualnego odbioru, co czyni film propozycją głównie dla widzów wybranych, podobnie uwrażliwionych.

Polska komisja określa „Śniegu…”, jako „obraz ponadgatunkowy, który umiejętnie czerpie z różnorodnych mitów, jak np. mitu superbohatera(...)”, ale Małgorzata Szumowska inaczej niż chociażby Joon-ho Bong postrzega kino i jeśli rzeczywiście poszła w tym kierunku, to nadała swojemu „superbohaterowi” wymiar bardzo niejednoznaczny, mocno skryty pod metafizyczną warstwą. Można i tak, ale niekoniecznie bijąc się o Oscara. Polski film nie ma w mojej ocenie takiego potencjału, nie porywa, nie zachwyca, nie wywraca kina do góry nogami. Jest na pewno propozycją ciekawą, pięknie zrealizowaną, zagraną i wykreowaną, ale to za mało aby skupić na sobie uwagę członków i członkiń Akademii. Sam udział w konkursie w Wenecji tutaj nie wystarczy, a porażka na festiwalu w Gdyni, jest jakby potwierdzeniem tezy, że „Śniegu…” to kino dla wąskiego i wybranego grona odbiorców. Dwa zacne gremia jurorskie nie dostrzegły tego filmu, co jest jednak sygnałem niepokojącym.

Jeśli więc nie „Śniegu już nigdy nie będzie” to jaki inny polski film miałby większe szanse na nominację do Oscara? Pisałem już wcześniej, że doceniony w Nowym Jorku na Tribeca Film Festival kolejny obraz Jana Komasy „Sala Samobójców. Hejter” lepiej byłby odebrany przez Akademię. Także ze względu na nazwisko reżysera i jego scenarzysty, którzy z „Bożym Ciałem” tak świetnie spisali się podczas ostatniej edycji Oscarów. „Hejter” jest też lepszym kandydatem ze względu na temat, bezpośrednie odniesienia do zagrożeń współczesnego świata, a w kontekście obecnej sytuacji w USA, wydarzeń na Kapitolu i wszechobecnej manipulacji, siła „Hejtera” jest dziś jeszcze większa. „Hejter” miał mocną bazę do budowy Oscarowego zainteresowania. Odpowiednia kampania promocyjna i skierowanie uwagi na pewne aspekty ukazane w filmie, byłby pożywką dla amerykańskich mediów. Stracona szansa! Takiego backgroundu brakuje niestety „Śniegu już nigdy nie będzie”.

Przy odpowiednim podejściu większą szansę na nominację miałby też „Sweat” Magnusa von Horna, który dotyka tematu „samotności w sieci”, w sposób wrażliwy i bezpośredni. Ten obraz influencerki za oceanem byłby bardzo czytelny, bo tam kult takich osób jest gigantyczny. Na zasadzie zaskoczenia, zachwytu, jakiejś estetycznej nowości i oryginalności do Oscara mógłby przebić się też animowany „Zabij to i wyjedź z tego miasta” Mariusza Wilczyńskiego. To szczególny przykład kina autorskiego, dotykającego wybranych. Akademia będzie miała szansę poznać się na tym filmie, bo „Zabij…” ma ubiegać się o nominację w kategorii doceniającej pełnometrażowe animacje. Tam dominują bajki i baśnie więc polski film jest w trudnym położeniu. Z kategorią Międzynarodową jest inaczej, bo tam „inność” jest dziś w cenie. Trzeba ją tylko dodatkowo obudować i wypromować…

W tym roku o nominacje Amerykańskiej Akademii Filmowej zabiega około 95 międzynarodowych filmów i jeśli tylko potwierdzą się ciągle nieoficjalne informacje, to w kategorii Film Międzynarodowy odnotowany zostanie rekord wszech czasów. Pandemia więc nie wpłynęła na ograniczenie zgłoszonych tytułów, choć zapewne wpłynęła na ich jakość.

Przeglądając listę kandydatów do kategorii Film Międzynarodowy można dojść do wniosku, że nie ma w tym roku, tak silnych kandydatów, jak „Roma” (Złoty Lew w Wenecji) czy „Parasite” (Złota Palma w Cannes) w latach poprzednich. W 2020 roku Lwa otrzymał film amerykański „Nomadland” w reżyserii Chloe Zhao i jest on dziś faworytem głównych kategorii. Festiwal w Cannes w ogóle się nie odbył, choć zaprezentowano listę około 50 tytułów i organizatorzy nadali im markę „Cannes Selection”. W dodatku laureat zeszłorocznego Berlinale, irańskie „Zło nie istnieje” Mohammada Rasoulofa, został przez władze swoje kraju zastąpiony filmem „A Sun” Majida Majidiego.

Poważnych kandydatów do skróconej listy, a potem nominacji w kategorii Film Międzynarodowy, nie brakuje. Na szczycie tego zestawienia znajduje się duńskie „Na rauszu” w reżyserii Thomasa Vinterberga, bodajże najgłośniejszy międzynarodowy film z 2020 roku, laureat Europejskich Nagród Filmowych, któremu ciągle towarzyszy pozytywny odbiór. Udział Madsa Mikkelsena, który w Hollywood ma już mocną pozycję, na pewno pomoże w promocji filmu. Wysokie oceny zbiera też „Aida” Jasmili Zbanić, która reprezentuje Bośnię i Herzegowinę, a koprodukowana była między innymi przez polską kinematografię i wśród producentów widnieje nazwisko Ewy Puszczyńskiej („Ida”, „Zimna wojna”!). Mocnym kandydatem jest rumuński dokument „Kolektyw”, o korupcji w tym kraju, a za produkcją którego stoi HBO. Jednym z moich ulubionych międzynarodowych kandydatów jest rosyjski „Drodzy towarzysze!” w reżyserii Andrieja Konczałowskiego i mam nadzieję, że polityczna niechęć do Rosji nie stanie na przeszkodzie nominacji dla tego filmu.

Do gry mogą włączyć się też filmy o Holocauście – ze Słowacji ("The Auschwitz Report" Petera Bebjaka z polskim udziałem i Wojciechem Mecwaldowskim w obsadzie) i Serbii ("Dara in Jasenovac"). Spore nadzieje wiązane są z Czechami i nakręconym w polskiej koprodukcji „Szarlatanem” w reżyserii Agnieszki Holland. Na liście znaczących kandydatów są też: „Nadzieja” z Norwegii, „My dwie” z Francji, „Wieczny okop” z Hiszpanii, "Już mnie tu nie ma" z Meksyku, "Umrzesz w wieku 20 lat" z Sudanu, „La Llorona” z Gwatemali, „Notturno” z Włoch, „Noc Królów” z Wybrzeża Kości Słoniowej, „Niepamięć” z Grecji (także polska koprodukcja), „Moja młodsza siostra” ze Szwajcarii, „A Sun” z Tajwanu i jeszcze kilka innych tytułów.

Skrócona lista kandydatów do Oscarów zostanie zaprezentowana 9 lutego 2021 roku. Nominacje poznamy 15 marca, a gala odbędzie się 25 kwietnia 2021 roku. Mimo wszystko trzymam mocno kciuki za polskiego kandydata i liczne grono polskich koprodukcji.

1 komentarz:

  1. Moim zdaniem duże szanse miałby "Hejter". To jest film na obecne czasy.

    OdpowiedzUsuń