niedziela, 5 grudnia 2021

„The Bealtes: Get Back” – genialny dokument

Nie mogę przestać myśleć o serialu dokumentalnym Petera Jacksona „The Bealtes: Get Back”, nie tylko dlatego, że do zespołu tego czuję „miętę”, ale też dlatego, że twórca „Władcy Pierścieni” świetnie opowiedział historię zespołu, którego losy na oczach widzów właśnie dobiegają końca. W dziedzinie muzycznych dokumentów (nie tylko serialowych), to jedno ze szczytowych osiągnięć. Głośno biję brawo.

The Bealtes to najważniejszy i najlepszy zespół w historii muzyki, a kto się z tym nie zgadza niech… na drzewo. Nie należę do ultrafanów zespołu, ale słucham ich piosenek od lat, a historia kształtowania się ich muzycznych losów, rozwój umiejętności, poszukiwania dźwięków i późniejsze zakończenie wspólnej działalności to inspirująca opowieść. Gdzieś w drugiej połowie lat sześćdziesiątych na krystalicznym obliczu zespołu zaczęły się pojawiać rysy, które doprowadziły do zakończenia ich działalności w 1970 roku.

Film Petera Jacksona „The Bealtes: Get Back” o tym nie opowiada, choć twórca daje pewne sygnały dla widzów, którzy lepiej znają historię zespołu. Jackson na nowo przejrzał i zrewidował materiały filmowe i dźwiękowe nagrane na początku 1969 roku podczas sesji muzycznej albumy „Let It Be”. Co prawda rok później w kinach pojawił się film dokumentalny, który ukazywał zespół przy pracy oraz słynny koncert na dachu, ale nie przypadł on do gustu widzom. Za to członkom zespołu przyniósł Oscary za muzykę. Panowie nie pojawili się na gali nagród Akademii, ich wspólna historia właśnie dobiegała końca.

„Let It Be” z 1969 roku nie spodobał się niektórym członkom zespołu, nie jest dziś oficjalnie dostępny, a próby wydania go na DVD czy Blu-ray nie powiodły się. W archiwach pozostały zaś źródłowe materiały, ponad 60 godzin filmowych nagrań i 150 godzin dźwiękowych zapisów tamtych zmagań. I to właśnie na nich pracował Peter Jackson. O filmowym „Let It Be” krążą legendy, że pokazuje zespół w nieprzychylnym świetle i dlatego nie ma go oficjalnie na rynku DVD. Peter Jackson zrewidował ten pogląd, a swój film zatytułował „The Bealtes: Get Back” i nazwał go „filmem dokumentalnym o filmie dokumentalnym”.

To co ponad 50 lat temu wydawało się mało ciekawe i nie zmieściło się w filmie, przez Jacksona zostało pokazane jako atut i przyczyniło się do stworzenia jednego z najlepszych dokumentów muzycznych, jakie do tej pory widziałem. Upływ czasu, potrzebny dystans, inne spojrzenie zespołu i spadkobierców na tamten czas, na pewno przyczyniły się do kreatywnej pracy nad filmem, a ostatecznie miniserialem.

Czym więc jest „The Bealtes: Get Back”? Nie jest tajemnicą, że nagrania albumu „Let It Be” przebiegały w napiętej atmosferze, warzyły się wtedy losy zespołu, czuć było spięcia między poszczególnymi indywidualnościami. Praca nad płytą, próba stworzenia programu telewizyjnego, a później filmu, raz interesowała zespół bardziej, raz mniej. I to Peter Jackson pokazał perfekcyjnie, umiejętnie montując materiał nagrany w 1969 roku przez zespół pod kierunkiem  Michaela Lindsay-Hogga. Jackson przygląda się więc pracy ekipy filmowej, która przygląda się pracy The Beatles, czasami wchodząc głębiej w relacje, a czasami pokazując widzom pozornie tylko nieistotne momenty z życia zespołu. Tutaj film Jacksona jest najlepszy, bo po latach bardzo szczerze ukazuje nam prawdziwe relacje panujące w zespole i niczego nie próbuje wybielać. Kto przychodzi pierwszy, a kto nonszalancko się spóźnia, jak rozmawiają ze sobą Lennon i McCartney i gdzie w tym wszystkim jest Yoko Ono, Ringo Starr, a przede wszystkim George Harrison. Film z prawdziwie dokumentalną rzetelnością pokazuje momenty kryzysu, ale też śmiechu i dobrej zabawy, pokazuje nam sukcesy związane z nagraniem tej czy innej piosenki, ale też porażki. Pokazuje muzyków przy pracy, wielkich artystów i multiinstrumentalistów.

Dziś już wiadomo, że historia zespołu dobiegała końca, że rok po tych nagraniach zespół ogłosił rozpad, a każdy z muzyków poszedł swoją drogą. I dlatego na nagrania te patrzymy inaczej, jak na zapis pewnej historii, po części rozkładu, powiększających się różnic i nieporozumień. Bo choć wydaje się, że zespół cały czas ciężko pracuje, to podskórnie czuć już, że koniec jest nieuchronny. Tak to odbieram, choć nie na tym koncentruje się „The Bealtes: Get Back”.

Film Petera Jacksona pokazuje widzom, jak wyglądała praca nad ostatnim (zgodnie z kolejnością wydań) albumem zespołu, jak dochodzono do kształtów poszczególnych piosenek, z których większość to dziś klasyka. To spojrzenie za kulisy pracy lubię najbardziej, te niezobowiązujące rozmowy, pisanie piosenek, wielokrotne próby ich nagrania, finalne wersje i ten niesamowity chaos związany z obecnością osób pożądanych i niepożądanych w studiu nagraniowym.

Jestem pod wielkim wrażeniem miniserialu „The Bealtes: Get Back”, bo pozwolił mi zobaczyć geniusz muzyczny czwórki wielkich artystów, poszczególne indywidualności, ich talent i ich życie w tamtym czasie. Peter Jackson zadbał, aby każda piosenka była w filmie podpisana, aby pojawiały się komentarze do wydarzeń dziejących się w tle, abyśmy mogli lepiej przejść przez całą tą opowieść. Genialna robota reżysera, który przez cztery lata pracował z tymi archiwaliami i wielkie brawa, że nie powstał tylko dwugodzinny film kinowy, a ośmiogodzinny miniserial.

„The Bealtes: Get Back” dał mi możliwość zbliżenia się do członków zespołu. Dominujący Paul McCartney, wtórujący mu choć wyluzowany John Lennon, wyraźnie niezadowolony George Harrison i mocno wycofany Ringo Starr. Ten zapis ze stycznia 1969 roku to świadectwo wielkiej historii, spojrzenie na klasyków, ich podejście do pracy, a przede wszystkim jedyny i niepowtarzalny zapis życia gwiazd, które mają świadomość swojego miejsca w muzycznym świecie. Bezcenny zapis, który fascynuje i wciąga, od którego wzroku i uszu nie można oderwać. Piękne osiem godzin wyprawy do przeszłości, które znacznie wzbogaciło moją wiedzę i moją miłość do zespołu The Bealtes.

Pod koniec filmu pojawia się rejestracja koncertu na dachu studia Apple, ostatniego wspólnego występu zespołu The Beatles. Panowie byli wtedy w fantastycznej formie, świadkowie tamtego koncertu to najwięksi szczęściarze na ziemi. Gdybym miał możliwość podróżować w czasie to…

 

Jestem zachwycony!

1 komentarz: