sobota, 19 października 2024

Netflix kontra kina, czyli „model biznesowy”

Coraz więcej znaczących twórców dostrzega, że polityka Netfliksa, który unika dystrybucji kinowej, jest złym pomysłem. Firma ta przedstawia jednak liczby, które utwierdzają ją w tym „modelu biznesowym”. I choć mogliby zarabiać lepsze pieniądze, nie chcą filmów pokazywać w kinach, a na pewno nie w szerokiej dystrybucji i z oknem pomiędzy premierami. Ten „model biznesowy” działa przeciwko kinom, ale zaczynają dostrzegać to sami twórcy. Tylko, czy miliony dolarów na koncie, mogą ich powstrzymać przed wejściem w „model biznesowy” Netfliksa?

Ted Sarandos, współdyrektor generalny Netfliksa, przedstawił  inwestorom wyniki za III kwartał i utwierdzają one właścicieli firmy w słuszność swoich wyborów. Tylko streaming! Duże ekrany będą wykorzystywane przez Netflix, jeśli wybrane filmy będą potrzebować na przykład Oscarowej klasyfikacji.

„Uważamy, że mamy właściwy model i nie zamierzamy go zmieniać” – powiedział Sarandos. „Powtórzę tylko: działamy w branży rozrywki abonamentowej i widać po naszych wynikach, że to całkiem niezły biznes. Odpowiada bardzo dużej grupie konsumentów i fanów” — powiedział Sarandos. „Nasze 10 najlepszych filmów, które mają premierę na Netfliksie, ma ponad 100 milionów wyświetleń, co czyni je jednymi z najczęściej oglądanych filmów na świecie. Chcemy nadal dodawać naszym konsumentom wartości za ich dolary z subskrypcji. Wierzymy, że nie każemy im czekać miesiącami na obejrzenie filmu, o którym wszyscy mówią”.

Nie zgadzają się z tym znaczący twórcy pracujący w Hollywood. Głośno jest o wypowiedzi Daniela Craiga, któremu nie podobało się ograniczone wprowadzenie do kin drugiej części „Na noże”. Craig miał powiedzieć do Sarandosa, że „pieprzy jego model biznesowy”. A szacuje się, że sequel „Na noże” mógł w kinach zarobić jakieś 600 mln dolarów. Netflix nie ma z tym problemu, bo „model...”. I tak dalej.

Ten film, ale też wiele innych, niestety otrzymały niewielką szansę na spotkanie z widzami, ale to moim zdaniem szerszy temat. Te filmy po prostu dziś nie istnieją, zaginęły w wielkiej bibliotece platformy N, nie przejdą do historii, nie będzie się do nich powracać na festiwalach, na spotkaniach z klasyką, z dobrym filmem. Wielki wysiłek twórców, aby dać nam takie znakomite filmy, jak „Roma”, „Historia małżeńska”, „Mank”, „Śnieżne bractwo”, „Na Zachodzie bez zmian”, „The Ballad of Buster Scruggs”, „Dolemite Is My Name”, „Irlandczyk”, „Maestro”, „Psie pazury”, „Tick, Tick...Boom!”, „Proces 7 z Chicago”, „Dwóch papieży”, nie będzie doceniony, rzadko będzie się do niego powracać. Cel ich powstania to były albo Oscary, albo promocja i budowa marki N przy pomocy wielkich nazwisk. Ten model się sprawdził, wielcy twórcy skusili się na współpracę z N, bo dostali warunki, jakich nie dostaliby gdzie indziej. To była kusząca propozycja, ale krótkowzroczna. Tych filmów praktycznie nie ma, nie budują one historii kina, a mogłyby, bo wiele z nich to po prostu świetne kino.

Skoro liczby Netfliksa rosną, to oczywiście nie ma szans na zmianę nastawienia takiego człowieka jak Sarandos, który dziś trzyma się swojego „modelu biznesowego”, a jak przestanie działać, to rzuci kinom po prostu kolejne swoje produkcje. Mam tylko nadzieję, że do tego czasu wybitni twórcy, będą już inaczej myśleli o tej współpracy. Trochę to naiwne, bo wiem, że kasa rządzi, ale są już pierwsze przesłanki, aby dostrzegać jakąś nadzieję na zmiany.

Ten „model biznesowy” N nie podoba się na przykład Grecie Gerwig i Emerald Fennell. Pierwsza z reżyserek pracuje nad nowymi „Opowieściami z Narnii” i chciałaby je pokazać w kinach. Fennell z Margot Robbie robi nową wersję „Wichrowych wzgórz”, ale obie panie odmówiły przyjęcia 150 mln dolarów za prawa do tego projektu. Obie chciałyby bardziej tradycyjnego spotkania z kinową widownią. Tylko jak długo będą opierać się tym dolarom, jeśli na rynku nie ma innego gracza z takim zapleczem finansowym? Trudno wyobrazić sobie współpracę z N, takich gigantów jak Christopher Nolan, Steven Spielberg czy Denis Villeneuve, którzy na szczęście ciągle wierzą w kinowe doświadczenie i dla kin kręcą swoje filmy. Mam nadzieję, że wkrótce dołączą do nich także inni znaczący twórcy, że wspólnym wysiłkiem, odbudowane zostanie znaczenie dużego ekranu kinowego.

Niestety, potrzeba na to lat, a wielkie studia nie są na razie specjalnie zainteresowane wsparciem kin i bardzo sprawnie wrzucają do streamingu, świetnie radzące sobie w kinach takie filmy, jak m.in.: „Dziki robot”, „Beetlejuice Beetlejuice”, a wkrótce zapewne też „Joker: Folie a Deux”.

Bardzo smutne jest niestety to, że Ted Sarandos uważa, że ​​filmy Netfliksa, które nie są wyświetlane w kinach, i tak przyciągają największą na świecie widownię” i dodaje, że pomógł czołowym filmowcom nakręcić najlepsze filmy w ich życiu. Niestety giganci tacy, jak David Fincher zdają się wierzyć w ten bełkot. Szkoda. [artykuł inspirowany newsem na World of Reel]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz