niedziela, 2 września 2018

„Dywizjon 303. Historia prawdziwa”. Polecieli


Dwie moje największe obawy co do filmu „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” na szczęście się nie sprawdziły. Polscy aktorzy spisali się dobrze, a Urbanowicz w wykonaniu Piotra Adamczyka jest lepszy od tej samej postaci wykreowanej przez Marcina Dorocińskiego w „303. Bitwa o Anglię”. W dodatku „Dywizjon 303” ma zdecydowanie lepsze efekty wizualne od wspomnianego brytyjskiego filmu. I to już będzie koniec pochwał, bo dalej „Dywizjon 303” już tak fajnie się nie prezentuje.

Zawiódł w „Dywizjonie 303” przede wszystkim scenariusz, przy którym grzebało chyba za wiele osób i w którym zabrakło jednego konkretnego, ale odważnego i pasjonującego kierunku. To historia skoncentrowana na miłości, przez którą nie przebija siła i doniosłość tamtych wydarzeń. Twórcy nie eksponują trudnych tematów, a jeśli się takowe pojawiają to gdzieś w dalekim tle. Za to wolą opowiadać błahą historyjkę, koncentrując się na wnętrzu baru (w całości scenograficznie przeniesionego z Anglii do Polski), pokazując widzom jakieś miłosne podchody, czyściutkie  mundury, piękne sukienki i niestety nudząc przy tym na całej linii. Więcej w filmie tańców oraz sączenia drinków, niż problemów naprawdę doniosłych. Te drętwe dialogi, te zdawkowe rozmowy, te próby wprowadzenia humoru, to wszystko wygląda zerojedynkowo, jest do bólu czarno-białe. Narracja w filmie jest poszatkowana i dziurawa jak kokpit niemieckiego Messerschmitta. I to czuć bardzo mocno.

„Dywizjon 303. Historia prawdziwa” nie ma filmowego charakteru, wyraźnego stylu, jakby celowo zrealizowany został w prostej manierze telewizyjnej – dla widzów lubiących chociażby „Czas honoru”. Szkoda, że nie skoncentrowano się na walce, na mrocznej stronie wojny, na echach wydarzeń w okupowanym kraju (konkurencja poszła tą drogą). Prawie w ogóle nie ma w „Dywizjonie 303” dramatycznych momentów, pełnych emocji chwil zwątpienia i wielkiego triumfu. Oglądamy tylko jedną sceną śmierci polskiego pilota, ale z pominięciem wielu innych trudnych chwil z udziałem naszych bohaterów. Mam takie wrażenie, że film ten powstał ku pokrzepieniu patriotycznych serc, w duchu dzisiejszej polityki państwa, z myślą o szkolnych wycieczkach, które będą zachęcane do odrabiania takich filmowych lekcji. Mi to doświadczenie przywodzi na myśl filmy zrealizowane w stylu historycznych fresków, jak nieszczęsny „Quo vadis”. „Dywizjon 303” jest podobnie nijaki, a ja zdecydowanie wolę charakterne „Miasto 44” czy „Wołyń”, które nie boją się mówić mocnymi obrazami, które nie pozostawiają obojętnymi i które bolą. „Dywizjon 303” miał nad tymi wspomnianymi tytułami przewagę, bo mówił o polskim triumfie i sukcesie. Niestety opowiedział o nich w sposób nieprzekonujący, zachowawczy i produkcyjnie wykalkulowany. Takie filmy nie przechodzą do historii największych osiągnięć polskiego kina, ale szkoły pewnie film polubią czym przekonają producentów, że opłaca się robić takie kino.

Ale nie wszystko zawiodło w tej propozycji. Najlepsze momenty filmu „Dywizjon 303” to lotnicze walki, których jest w filmie sporo i które nie koncentrują się na scenach w kokpitach, jak to pokazywał poprzedni film na ten temat. Tutaj efekty wizualne w zdecydowanej większości prezentują się dobrze, samoloty mkną po niebie, wymiana ognia jest czytelna, samoloty zostały komputerowo świetnie zrobione. Sceny te mają dynamikę, jest akcja, napięcie i dobry dźwięk. Gorzej lotnicze sceny prezentują się na ziemi, bowiem widać wyraźnie, że twórcy dysponowali jedynie dwoma prawdziwymi Hurricanami i że bardzo mocno starali się to zamaskować w montażu. I trzeba przyznać uczciwie, że wyszło im to całkiem zgrabnie.

Dobrze spisali się polscy aktorzy z Piotrem Adamczykiem i Antonim Królikowskim na czele. Poradził sobie także Maciej Zakościelny, choć miał chyba najtrudniejsze zadanie, bo jego postać wyraźnie gra pierwsze skrzypce (dokładnie!). Szkoda tylko, że są to aktorzy tak bardzo kojarzeni z serialami i że są ciągle tacy wymuskani, czyści, piękni... Jeśli ktoś zawiódł to na pewno aktorzy brytyjscy i niemieccy. Kompletna pomyłka, ale w dużej części wynikająca z miernego scenariusza, który potraktował te postaci niemal karykaturalnie. Zresztą cały scenariusz wydaje się jedynie dodatkiem do produkcji, a wprowadzenie retrospekcji wydaje się zrobione na siłę. Twórcy skoncentrowali się na stronie wizualnej i choć się tutaj obronili, to niczym więcej nie zachwycili. Niestety wypadałoby zadbać o wiarygodność historii i tych postaci. Historia polskich lotników ma dużo więcej do zaoferowania i zasługuje na zdecydowanie lepszy film. [Ocena 5/10]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz