sobota, 5 października 2024

Nie o takiego „Jokera” walczyliśmy

Pierwszy „Joker” to film bardzo przygnębiający i depresyjny, ale na wielu poziomach zachwycający. Po krótkim zamieszaniu i zapewne długich rozmowach padła propozycja nakręcenia sequela, ale Todd Phillips był już w innym miejscu swojej kariery i postanowił pójść inną drogą. „Joker: Folie a deux” to po prostu inny film, zdecydowana wizja twórcy, który zemścił się za zmuszanie go do powielania schematów w kolejnych częściach „Kac Vegas”. Czy to środkowy palec pokazany wielkiemu studiu? Wielu widzów zapewne tak się właśnie poczuje.

„Joker: Folie a deux” mógł tak po prostu odcinać kupony od sukcesu swojego miliardowego poprzednika, ale twórcy zadecydowali inaczej. Zamiast błahego, powtarzalnego i schematycznego sequela, który nie byłby w stanie zbliżyć się do pierwszego filmu, zaproponowali radykalną zmianę sposobu opowiedzenia historii. Zdecydowali się na dramat więzienno-sądowy z elementami musicalu. W przestrzeni popularnego kina superbohaterskiego, jest to śmiałe połączenie, które niestety na ekranie nie porywa, nie trzyma za gardło i nie ma tych emocji pierwszego „Jokera”.

Bo „Joker: Folie a deux” jest filmem udanym, odważnym i ciekawie rozwijającym historię, ale włączenie w to musicalowych numerów, opartych na wizualnych fajerwerkach wykreowanych w wyobraźni Arthura, na ekranie z czasem zaczyna nieco nudzić. To ciągle piękne kino, wizualnie zachwycające i świetnie zagrane przez dwójkę gwiazd, ale forma przerosła treść, a chęć sięgnięcia po nowe, ale przecież klasyczne środki wyrazu filmowego, w mojej ocenie w tym momencie się nie sprawdziła.

Mam takie nieodparte wrażenie, że więcej do powiedzenia przy „Joker: Folie a deux” mieli Joaquin Pheonix i Lady Gaga, niż reżyser czy producenci. Ci ostatni mogli zaryzykować nieco większym budżetem (z 50 mln koszt wzrósł do 200 mln dolarów) i przyjąć propozycję na realizację takiego śmiałego projektu, pamiętając o miliardzie dolarów poprzedniego film. Bo choć nie odniosą aż takiego sukcesu, z ciekawości wiele osób wybierze się na nowy film, aby posłuchać i zobaczyć szalejących głównych bohaterów. Kasa będzie się zapewne zgadzała.

W warstwie scenariuszowej „Joker: Folie a deux” jest kilka bardzo cennych i udanych momentów. Relacja Arthura Flecka/Jokera i zafascynowanej nim Harleen „Lee” Quinzel (a w przyszłości bardzo niegrzecznej Harley Quinn) rozwijana jest bardzo ciekawie. Kim jest, a kim chce być Arthur, czy naprawdę skazany jest na identyfikację z Jokerem, czy to choroba czy tylko gra? Poznana w więzieniu/szpitalu Lee darzy go specjalnymi względami, ale ma też względem Jokera swoje plany. Kim jest, co tu robi, jaki jest jej cel działania. To wszystko świetnie wybrzmiewa w filmie i prowadzi do przejmującej końcówki, z mocnym finałem.

Czy pomysł, aby z filmu stworzyć musical rozgrywający się w głowie Arthura Flecka był dobry? Czy wykorzystanie klasycznych utworów, rezygnując świadomie z przebojowych coverów, nie było zbyt radykalne? Doceniam bardzo w „Joker: Folie a deux” śmiałe zerwanie z tą okropną manią kręcenia samokopiujących się sequeli. Doceniam odwagę, aby zrobić film, rzucający wyzwanie wszelkim oczekiwaniom. Jednak nie jest to film wybitny, jak jego poprzednik, po prostu nie jest... Trzeciej części nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz