Trzecia część "Hobbita"
uświadamia dobitnie, że zrobienie z tej historii filmowej trylogii było
podyktowane względami finansowymi. Mówimy tutaj o 700-800 mln dolarów
dodatkowych wypływów z kin całego świata. Obok takich pieniędzy Hollywood nie
mogło przejść obojętnie i szansy takiej nie przepuściło, a my widzowie do kina pójdziemy. Na pocieszenie napiszę, że na film
"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" zdecydowanie warto.
Przygoda dobiegła końca. Na
prawdziwy rozmach, akcję, niesamowite sceny walki, płomienne mowy, szalone
pomysły twórców, super-stwory, efekty godne "Władcy Pierścieni"
musieliśmy poczekać do finałowej "Bitwy Pięciu Armii". Peter Jackson
zaserwował nam "ostrą jazdę bez trzymanki", upychając do filmu wszystkie
pomysły, jakie miał w głowie on i jego zespół twórczy. I trzeba przyznać, że
wyobraźnia scenarzystów-wizjonerów nie zna granic. W normalnych warunkach
specjalnie bym nie narzekał, ale nagromadzenie tylu atrakcji działa też na
niekorzyść filmu. Może i znajdą się tacy, których to specjalnie nie zmęczy, ale
trochę szkoda, że dopiero tutaj tych niesamowitych pomysłów jest tak wiele i
nie mają one szans w pełni wybrzmieć na ekranie.
"Bitwa Pięciu Armii"
cierpi na przeładowanie atrakcji, widać tutaj braki w scenariuszowej narracji,
brak pewnych klasycznych i ważnych elementów, które przecież w książce były tak
ważne (zapewne znajdą się w wersji rozszerzonej – odsyłam poniżej do Spoilerów).
Nie starcza chwili na wyciszenie, uspokojenie opowieści, bo co chwilę mamy
pędzącą na oślep scenę akcji. I to właśnie jest mój największy zarzut do wizji
Petera Jacksona. Rozciągnięcie opowieści, przerobienie historii z dwóch do
trzech produkcji czuć tutaj ewidentnie. Akcenty pomiędzy poszczególnymi filmami
nie zostały rozłożone dobrze. Cierpi na tym najbardziej "Pustkowie
Smauga", które kończy się w tak drastycznym momencie, a "Niezwykła
podróż" staje się przez to jeszcze bardziej ospała w swojej części
historii. Nie warto się tutaj specjalnie wymądrzać, że dobrze by zrobiło całości
połączenie dwóch pierwszych części i zakończenie ich w innym momencie niż to
widzieliśmy. Może właśnie rozprawą ze Smaugiem? Te rozważania prowadzą jednak
donikąd, bo oto mamy trzy filmy i to z nimi musimy się zmierzyć (no chyba, że
fani po prostu przemontują "Hobbita" na swój sposób i wpuszczą taką
wersję do kina).
Wiadomo było, że wraz z
"Bitwą Pięciu Armii" twórcy szykują dla nas sporo atrakcji. Finałowa
bitwa, rozprawa ze smokiem, Azog, Dain, elfy, Bard, krasnoludy, uwolnienie
Gandalfa, Sauron, Galadriela, Thorin, arcyklejnot, Tauriel, Kili i Legolas… a
do tego mnóstwo niespodzianek. Nie byłby sobą Peter Jackson, gdyby nie
zaproponował kilku kontrowersyjnych pomysłów, które zagorzałym fanom Tolkiena
zapewne nie przypadną do gustu. Ta zdecydowana mniejszość może krzywić się, ale
tutaj chodzi o widzów, którzy książki przecież nie znają i nie będą narzekać na
niezwykłe zwierzęta, spektakularne pojedynki, gonitwy i niesamowite zdolności
bohaterów. Liczy się tempo, a to jest zawrotne i ponad dwugodzinny film kończy
się błyskawicznie.
Nigdy już nie dam się przekonać do
efektów specjalnych w "Hobbicie". Przy takich środkach i
możliwościach ciągle wiele z nich widać i psują one odbiór filmów. W
"Bitwie…" słabo wypadają zdjęcia plenerowe, nie mają tej siły co we
"Władcy Pierścieni". Za to w zbliżeniach postaci generowanych
komputerowo czuć mistrzostwo. Azog jest tutaj najlepszym przykładem.
Jest "Hobbit: Bitwa Pięciu
Armii" w dużej części zaplanowanym łącznikiem z "Władcą Pierścieni".
Wszystkie tropy, tajemnice, bohaterowie, nadciągające wydarzenia zostaną tutaj dosadnie
zaakcentowane. Za chwilę można będzie proponować
oglądanie super-maratonu, wielogodzinnego spotkania ze Śródziemiem. Dobrze, że
zacznie się on od "Hobbita", który świetnie wprowadza nas we wciąż
niedoścignionego i pod wieloma względami genialnego "Władcę
Pierścieni".
SPOILERY: Na co mogę narzekać
najbardziej? Nie wykorzystano potencjału Beorna, który w książkowej Bitwie
odegrał tak znaczącą rolę. Nie ma wargów w bitwie. Nie ma finałowej wizyty
Balina w Bag End oraz w powrotnej drodze odnalezienia przez Bilba skrzyni (choć
w filmie ona się pojawia). Sama bitwa nie została przedstawiona należycie,
więcej tutaj pojedynczych pojedynków, pogoni po mieście czy górach. Za słabo
została zaakcentowana 14 część skarbu krasnoludów, przez to ofiarowanie tego
złota ludziom i elfom może być nieczytelne. Zresztą cały ten wątek dobrze
rozwinięty, nie wybrzmiał do końca zgodnie z moim oczekiwaniem. Szkoda, że
Thorin nie poznał historii swojego ojca (odsyłam do wersji rozszerzonej).
Krasnoludowie, tak ważni w poprzednich filmach, tutaj zostali zmarginalizowani (poza
kilkoma wyjątkami). Drażnią MNIE zbyt liczne elementy komediowe i zrobienie z
Alfrida głównego głupka tej części filmu. Za mało jest ujęć w naturalnych
plenerach, ale na to narzekałem przy każdej części "Hobbita". W tej
opowieści mam cały czas przed oczami ekipę pracującą w zamkniętej przestrzeni
studia filmowego.
Co mi się podobało najbardziej?
Uwolnienie Gandalfa, moc Galadrieli, Sauron i upiory Pierścienia, dziewięciu
walczących z Elrondem i Sarumanem. Świetny jest Dain, choć jest go zdecydowanie
za mało. Oczywiście Smaug jest genialny. Zniszczenie Miasta nad Jeziorem wypada
imponująco od strony technicznej. Bardzo fajnie ukazano Tauriel i Killiego, pojedynek
Thorina z Azogiem i moment pożegnania z Bilbem. KONIEC SPOILERÓW
PODSUMOWANIE
Jest "Hobbit: Bitwa Pięciu
Armii" najlepszą częścią tej trylogii. Film ma zawrotne tempo i mnóstwo
niespodzianek. Seans mija niepostrzeżenie i dla kilku scen z pewnością będzie
go można z przyjemnością powtórzyć. Moja wersja 3D z napisami wypadła
znakomicie, a trójwymiarowe atrakcje nie dominują nad całością. Bardzo dobre
fantasy. Ciągle nie ma poza Jacksonem zbyt wielu twórców umiejętnie
poruszających się w tym gatunku, a mistrz pokazał się od dobrej strony, bo wie
jak budować wciągającą historię. 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz