środa, 17 listopada 2021

Co zrobić z „porażką” filmu Smarzowskiego?

Niedawny wywiad ministra polskiej kultury wiele osób w środowisku filmowym wprawił w osłupienie, a jeszcze bardziej zapewne zaskoczył właścicieli mniejszych i większych kin. Osoba stojąca na straży szeroko rozumianej kultury, cieszy się z „porażki” filmu „Wesele” Wojtka Smarzowskiego. Ideologiczna wojna w polskiej kulturze trwa.

Zgodnie z przewidywaniami, film Smarzowskiego nie spodobał się prawicowym mediom i takim politykom. Mają do tego prawo, tak jak prawo ma reżyser do zaproponowania swojej artystycznej wypowiedzi. Jednak wypowiedź ministra kultury naszego kraju ma inny wymiar, inne znaczenie.

Minister Gliński powiedział: „Są też dobre wieści: Wesele 2 poniosło w kinach klęskę, obejrzało je dziesięć razy mniej widzów niż Kler tego samego reżysera”.

Co nam mówi ta wypowiedź? Minister cieszy się z „porażki” filmu w polskich kinach, filmu którego nie popiera ideologicznie. Wynik filmu „Wesele” (tak brzmi jego poprawny tytuł), porównuje do „Kleru” sprzed kilku lat. Porównanie to jest bardzo nietrafione, pokazuje że minister kultury nie orientuje się w sytuacji, jaka panuje w branży kinowej i filmowej w swoim kraju. Można być złośliwym i odnieść to „niezorientowanie” do całego rządu, ale przemilczę, nie jestem ekspertem. Skupię się zaś na faktach.

„Wesele” obejrzało w polskich kinach 480 tysięcy widzów i jest to obecnie najlepszy wynik polskiego filmu w 2021 roku. Jeśli czegoś ten wynik dowodzi, to że trwa trudny czas dla kin w Polsce. Dla ministra to dowód na „porażkę”, ale wynik ten nie jest dowodem czegokolwiek, a już na pewno sugestii, że widzowie takiego kina nie chcą oglądać i odwrócili się od Smarzowskiego.  

Gdyby doradcy ministra (ktoś taki dane te mu podał) nie zauważyli, od wielu miesięcy trwa na świecie pandemia, obroty kin i widownia nie tylko w naszym kraju, jest ułamkiem osiągnięć przed pojawieniem się tej choroby. Trwa odbudowa rynków kinowych na całym świecie i na razie najlepiej radzą sobie globalne produkcje z Hollywood, a i tak najlepszej z nich daleko do osiągnięcia „Kleru”.

Minister kultury mówiąc o „Weselu” powołuje się na wygodny mu ideologicznie przykład. Niestety mam dla profesora Glińskiego złą wiadomość, żaden inny polski film nie osiągnął lepszego wyniku w polskich kinach. Podobnych, dalekich od planowanych, wyników zasmakowali i twórcy komedii romantycznych, komediodramatów, a nawet król box office Patryk Vega. Na palcach jednej ręki policzyć można tytuły, które w Polsce zgromadziły ponad milion widzów i są to oczywiście produkcje z szerokorozumianego Hollywood.

Może więc nadzieja dla polskich kin to filmy historyczne, religijne i patriotyczne? We wrześniu do polskich kin trafił film „Wyszyński – zemsta czy przebaczenie”, produkcja bardzo mocno wspierana przez polski kościół i polskie państwo (patronaty, premiery, rozgłos). Film w polskich kinach obejrzało 125 tysięcy widzów i jest to niezły wynik, ale do „Kleru”… chyba mu daleko. Niewiele lepiej poradził sobie polski kandydat do Oscara, historyczny „Żeby nie było śladów”. Religijna „Fatima” zbliża się do 150 tysięcy sprzedanych biletów. I to są wszystko dobre wyniki, ale jak na czas pandemii panującej w branży kinowej. Bo niestety może być znacznie gorzej. „Śmierć Zygielbojma”, którego współautorstwo przypisuje sobie minister kultury, przyciągnął od premiery około 6 tysięcy widzów. Wzniosły „Nędzarz i madame” o bracie Albercie, w miniony weekend obejrzało 6,5 tysiąca osób. Bez komentarza…

Jaki jest więc dziś obraz sytuacji naszego rynku? Kina walczą o przeżycie, pracują nad odbudową zaufania widzów, starają się ściągnąć ich do kin. Idzie opornie, obowiązują ciągle procedury bezpieczeństwa, nasila się pandemia, wiele grup społecznych do kin nie powróciło lub powraca bardzo powoli. Ten proces będzie trwał jeszcze wiele miesięcy, ale właściciele kin, producenci i dystrybutorzy (polscy i zagraniczni) wierzą w sens walki o kina i w taki sposób oglądania filmów.

Wydaje się, że nie podziela tego zdania minister kultury, który w innej części tego samego wywiadu powiedział: „Inna sprawa, że nie wiadomo, czy w obliczu zmian technologicznych i cywilizacyjnych kino w ogóle przeżyje. Być może czas rozwiąże te wszystkie dylematy w sposób dla wszystkich zaskakujący”.

Co nam mówi TA wypowiedź? Minister kultury w kina nie wierzy, nawet im specjalnie nie kibicuje, skazuje je na wymarcie i łaskę streamingu oraz seansów internetowych. Dla sektora kultury zatrudniającego tak wiele osób, sektora tak ważnego dla polskiej kultury, jest to informacja szokująca i zatrważająca. Zagadkowo brzmi szczególnie to ostatnie zdanie. Co „zaskakującego” jest dla nas szykowane? Strach pisać…

Z tego samego wywiadu

Minister kultury szykuje zmiany w systemie „Zachęt”. Z wywiadu dowiedzieliśmy się: „Każdy, kto spełnia kryteria, dostaje do 30% kosztów produkcji filmu. To mechanizm któremu byłem przeciwny, a o którego ostatecznym kształcie nawet nie wiedziałem. Przeforsowali to różnego rodzaju lobbyści przy wsparciu niektórych przedstawicieli naszego obozu politycznego. Czy to można zmienić? Tak, ta zmiana jest już przygotowywana, ale za wcześnie mówić o szczegółach.”

Pocieszające, że minister kultury nie podziela zdania dziennikarza przeprowadzającego wywiad, który produkcję polskich filmów ograniczyłby do około 10 tytułów rocznie i powiedział, że "kino jako całość pracuje dziś przeciwko naszemu państwu". Trudno to komentować, bo potrzebna byłaby szeroka analiza pokazująca ogrom i różnorodność polskiej kinematografii. Tylko, że żadne argumenty zapewne nie przekonają osoby już przekonanej do swojego spojrzenia na rzeczywistość i dzielącą się wiedzą o polskim kinie w tak wybiórczy sposób. Czy grozi więc nam likwidacja polskiej kinematografii? Minister kultury: „Nie możemy sobie na to pozwolić. Jak to będzie wyglądało? Będziemy filmową pustynią? Poza tym to nie jest tak, że wszystkie filmy są wymierzone w polskość, to nieprawda. Jest wiele rzeczy bardzo wartościowych”.

Jest ich więcej niż się niektórym wydaje… i w tym gronie jest między innymi „Wesele”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz