"Zimna wojna” nie powstała, by przynieść milionowe zyski, ale żeby
widzowie mogli obejrzeć wybitny polski film, który rozsławi polską
kinematografię na świecie, by o polskim kinie mówiono i pisano i byśmy byli z
niego wszyscy dumni. Ja jestem i dobrze mi z tym.
Nie ukrywam, że oburzył mnie
artykuł Tomasza Molgi „Szykuje się finansowa klapa filmu "Zimna
Wojna". Może nie zarobić nawet na państwową dotację” zamieszczony na
portalu Wirtualna Polska 19 czerwca. Dałem tego wraz na Facebooku, a potem
przez WP poproszony zostałem o napisanie oficjalnego polemicznego tekstu na ten
temat. Co niniejszym czynię, nie żeby się wymądrzać, ale żeby wyprostować kilka
bardzo ważnych kwestii dotyczących obecności „Zimnej wojny” w polskich kinach i
miejsca tego filmu w polskiej kinematografii. Chodzi przede wszystkim o to, aby
niektóre oceny autora rzeczonego tekstu nie stały się przypadkiem źródłem
wiedzy dla postronnego czytelnika i by przypadkiem młody dziennikarz z gazeta.pl
nie cytował ich tak bezmyślnie. Niech więc i tak będzie – oto Spór w kinie i o
kino.
Na wstępie zaznaczę, że nie
współpracuję z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej ani z producentem filmu
„Zimna wojna” czy dystrybutorem. Znamy się i wzajemnie szanujemy, bo pracujemy
w tej samej branży, a to dla merytoryki rzeczonego tekstu jest bardzo ważne. Zajmuje
się zawodowo szeroko pojętą tematyką filmową, a sprawy polskiej kinematografii,
jej ekonomii i tego rynku są mi szczególnie bliskie. Bardzo mnie to pasjonuje, czego
daję wyraz w przestrzeni publicystycznej, w kilku miejscach. Tyle
autoprezentacji, dla osób postronnych, aby uzasadnić moją potrzebę podjęcia
polemiki z autorem spornego tekstu.
No to zaczynam rozbierać tekst na
części pierwsze:
Tomasz Molga: O tym filmie napisano tyle entuzjastycznych
recenzji, że na wszelki wypadek widzowie postanowili nie iść do kina. Zaledwie
85 tysięcy widzów zobaczyło "Zimną wojnę" w pierwszy premierowy
weekend. Produkcja może nie zarobić nawet na 7 mln zł państwowej dotacji z PISF.
Krzysztof Spór: Lead tekstu ma za
zadanie zachęcić czytelnika do sięgnięcia po niego. Udało się! Tekst wywołał
sporą burzę w polskiej branży filmowej. WSZYSCY, z którymi rozmawiałem
przecierali oczy ze zdumienia, gdy to przeczytali. Autor później rozwija
dokładnie swoje tezy, więc i ja poniżej się do nich odniosę.
TM: Miało być przecież inaczej. Po nagrodzie na festiwalu w Cannes dla
reżysera Pawła Pawlikowskiego, dziesiątkach entuzjastycznych recenzji,
komentatorzy przepowiadali sukces. Tymczasem... 85 tys. widzów przyszło na
seanse podczas weekendowej premiery w dniach 8-10 czerwca - wynika z danych BOX
Office Polska.
KS: Prawdą jest, że film otrzymał
nagrodę na festiwalu w Cannes, że miał dziesiątki entuzjastycznych recenzji i
komentatorzy przepowiadali sukces. I tutaj się zaczyna wywód autora, który mnie
boli. Autor przytacza bowiem wynik otwarcia „Zimnej wojny” i dla niego 85
tysięcy widzów to wyraźnie osiągnięcie słabe. Dla autora to TYLKO 85 tysięcy
widzów, a dla mnie AŻ 85 tysięcy widzów. Skąd ten mój entuzjazm? Obejrzałem
bowiem film Pawła Pawlikowskiego, a podejrzewam, że autor spornego tekstu
jeszcze nie miał tej okazji. Zakładam (trochę złośliwie, wiem), że gdyby to
zrobił, dostrzegłby, że to czarno-biały piękny obraz, zrealizowany w formacie
4:3, który nie rości sobie prawa do stania się hitem w polskim kinowym box
office. Wynik otwarcia „Zimnej wojny” jest nie tylko znakomity, ale też
rewelacyjny. Wprowadzony do kin na początku czerwca, w okresie do tej pory
niesprzyjającym dystrybucji artystycznych polskich filmów, przyciągnął przed
ekrany mnóstwo widzów. Autor zapomniał wytknąć „Zimnej wojnie”, że w pierwszy
weekend przegrała pojedynek w polskich kinach jedynie z „Jurassic World:
Upadłym królestwem”.
TM: Nie pomogła lukrowana promocja w mediach. Przy takim wyniku film może
nie utrzymać się w dystrybucji przez sześć tygodni. Jest smutny i trudny. Jeśli
"Zimną wojnę" obejrzy więcej niż 400 tys. osób to będzie dobry wynik
- mówi anonimowo ekspert rynku filmowego. Firma Opus Film, producent
"Zimnej Wojny" ripostuje. - Powinno się raczej rozmawiać o świetnym
wyniku. Po drugim weekendzie do niedzieli 17 czerwca film "Zimną
wojnę" obejrzało łącznie 289 tys. widzów - informuje Anna Pińczykowska. To
wynik po doliczeniu frekwencji z pokazów przedpremierowych.
KS: Po pierwsze, powoływanie się
na anonimowego eksperta rynku filmowego jest posunięciem bardzo słabym i można
było go uniknąć, aby uwiarygodnić artykuł. Chciałbym poznać nazwisko tego
człowieka, by wiedzieć z jakiej klasy ekspertem mam do czynienia i czy
przypadkiem za tą wypowiedzią nie kryje się na przykład jakiś prywatny uraz. To
ważne, bowiem anonimowy ekspert pisze o „lukrowanej promocji” i nie mogę
niestety się do tego odnieść, bo określenia tego w kontekście „Zimnej wojny”
nie rozumiem. Widziałem piękny plakat podkreślający walory filmu, widziałem
zachwycający zwiastun, który skutecznie przyciągnął widzów do kin. „Lukru” nie
widziałem. Od siebie dodam, że Kino Świat to dystrybutor, który o „lukrowanych
promocjach” wie chyba najwięcej w polskiej branży kinowej, bo czasami potrafi
mocno przesłodzić.
Po drugie. Obawy o utrzymanie się
filmu przez sześć tygodni w kinach. Wygląda na to, że anonimowy ekspert
zwyczajnie nie zna się na rynku kinowej dystrybucji. Sześć tygodni w polskich
kinach to wynik znakomity. Są takie okresy, że dobre filmy znikają z głównych
kin już po dwóch tygodniach. I po prostu idą w Polskę, do mniejszych ośrodków i
jeszcze krążą i krążą i krążą. Co grozi „Zimnej wojnie”? Aby to sprawdzić,
trzeba przyjrzeć się obecnej sytuacji w polskich kinach. Mamy więc totalny
zastój w kinach, mistrzostwa świata, upalne lato, koniec roku szkolnego i prawie
wakacje. Z któregoś lub kilku tych powodów w kinach nie ma dużych premier,
dystrybutorzy czekają na lepszy okres dla swoich filmów, a to sprzyja bardzo
mocno „Zimnej wojnie”. Nie ma ona w swojej klasie absolutnie konkurencji,
widzowie w tygodniu dystrybucyjnym (trwa on od poniedziałku do czwartku), robią
większe wyniki niż w weekend, a to nie zdarza się zbyt często.
Po trzecie, wynik końcowy.
Anonimowy ekspert pisze o 400 tysiącach osób na filmie. Dziś „Zimna wojna” ma
na koncie około 300 tysięcy sprzedanych biletów. Podpisany z imienia i nazwiska
Krzysztof Spór, przez niektórych nazywany także ekspertem, szacuje że widzów
będzie grubo ponad 500 tysięcy, a „Zimna wojna” bardzo wszystkich zaskoczy
swoim osiągnięciem (i składam w tym miejscu samokrytykę, że w pierwszych moich
spekulacjach rzeczone 300 tysięcy widzów to była dla mnie górna granica dla
tego filmu).
Po czwarte. Autor tekstu
podkreśla, że wynik do 17 czerwca wynosi 289 tysięcy widzów, ale zawiera on
także pokazy przedpremierowe. Zgada się, dodajmy tylko że na pokazach
przedpremierowych pojawiło się 37,9 tysiąca osób. Nie jest to więc w mojej ocenie
jakaś porażająca liczba widzów. Nie rozumiem, po co w ogóle przytaczana jest w
tym miejscu. Przecież najważniejszy jest wynik końcowy.
TM: Jednak aby wejść do czołówki hitów Box Office film musi obejrzeć 600
tys. widzów. Będzie o to trudno, ponieważ wraz z kolejnymi tygodniami
frekwencja spada o kilkadziesiąt procent. Jak relacjonują w mediach
społecznościowych sami widzowie, podczas ostatnich pokazów w ciągu tygodnia na
seanse przychodzi niekiedy około 10 osób. To efekt wyświetlania filmu aż w 291
salach. Według rozmówcy WP to gruba przesada.
KS: Czy 600 tysięcy widzów na
„Zimnej wojnie” jest możliwe? Jest! Czy frekwencja spada? Spada! Czy na seanse
potrafi przyjść 10 osób? Wierzę na słowo. A wszystko przez ogromną liczbę sal
(wolę określenie „ekrany”), które wyświetlają „Zimną wojnę” – sugeruje autor.
Otóż zadajmy sobie pytanie, czyja to
„wina”, że sal/ekranów tych jest dziś aż 291. (Mało tego, o czym autor państwa
nie poinformował, liczba sal/ekranów w porównaniu z pierwszym weekendem
wzrosła, bo weekend wcześniej wynosiła 265). Co nam to mówi? Otóż dystrybutor
zmuszony był skierować film na kolejne nowe ekrany, ponieważ poprosiły go o to
kina, które bardzo chciały zagrać „Zimną wojnę”. A chciały, bo dostrzegły
komercyjny i artystyczny potencjał filmu i zapewne kierownicy odebrali wiele
telefonów od widzów w tej sprawie. Czy jest to więc „gruba przesada”, jak mówią
ciągle anonimowi rozmówcy WP? Skoro kina się tego domagają, a dystrybutor
nikomu nie narzuca „Zimnej wojny” do grania (co najwyżej narzuca liczbę
seansów, warunki itp.), to dlaczego to krytykować? Gdzieś jest 10 widzów na
seansie, gdzieś 300, rynek i ekonomia to weryfikują, ale ogólny wynik rośnie. Dlaczego
to autorowi i ekspertowi przeszkadza? Żyjemy w czasach bardzo ułatwionej i
taniej dystrybucji filmów. Kiedyś 291 ekranów robiło wrażenie, dziś już nie
robi. Za to cieszy bardzo, że takiej liczby ekranów doczekał się artystyczny
czarno-biały piękny polski film.
TM: To oznacza, że produkcji okrzykniętej sukcesem polskiego kina grozi
klapa finansowa. Według różnych nieoficjalnych szacunków budżet filmu wynosił
od 19 do 22 mln złotych. Otrzymał 7 mln zł dotacji z Polskiego Instytutu Sztuki
Filmowej. Jak wygląda strona przychodów filmu? Z ceny biletu, wynoszącej w
weekend około 23-27 zł zł, producent otrzymuje około 7-8 zł. Reszta to przychód
właściciela kin oraz dystrybutora. Ci akurat należą do zadowolonych bo za
"trudne filmy" biorą pieniądze z góry - dowiaduje się nieoficjalnie
WP.
Przy założeniu, że bilety kupi około 300 tys. osób na konto producenta
może trafić 2-2,5 mln zł. Producent "Zimnej wojny" ogłosił już plany
zagranicznej dystrybucji. Trudno jednak oszacować jej wyniki.
KS: W grubym skrócie napiszę.
Budżet filmu to około 23 miliony złotych i potwierdził mi to producent, bo
zwyczajnie zapytałem i nie trzeba było nic szacować. Dane o budżetach publikuje
też PISF. 7 milionów złotych dotacji z PISF to prawda. Można było tylko dopisać,
że „Zimna wojna” otrzymała dotację od dwóch dyrektorów PISF – poprzedniego w
wysokości 6 milionów złotych i obecnego 1 milion złotych. Dobra zmiana też
wspiera dobre kino.
Nie będę polemizował z cenami,
przychodami i podziałem z biletów. To trudne tematy handlowe, czasami nie tak
proste, jak pisze autor, bo wolę zająć się kolejną kwestią.
Oto autor pisze, jakie pieniądze
trafić mogą do producenta i podaje przedział od 2 do 2,5 miliona złotych. Jest
to suma bardzo niedoszacowana. „Zimnej wojnie” grozi bowiem wielki
międzynarodowy sukces. Jeszcze przed premierą prawa do filmu sprzedano do USA i
nie mówimy tutaj na pewno o małej kwocie. Niestety kwota umowy pomiędzy firmą
Opus Film a Amazonem objęta jest poufnością, ale podobno byłoby się czym
pochwalić. Po drugie „Zimna wojna” SPRZEDANA ZOSTAŁA NA WSZYSTKIE TERYTORIA
KINOWEJ DYSTRYBUCJI NA ŚWIECIE (m.in. Afryka Północna, Azja, Antypody,
wszystkie kraje Europy, Ameryka Północna – USA i Kanada, osobno Meksyk, Ameryka
Południowa i tak dalej). Jak podaje Jan Naszewski, który zajmuje się sprzedażą
filmów na świecie, „Zimna wojna” została już sprzedana do dystrybucji na
świecie za 3 milion euro. Tylko „Twój Vincent” może się pochwalić lepszym
osiągnięciem.
A co się wydarzy dalej? Wpływy z
„Zimnej wojny” nie ograniczają się tylko do kin. Temat jest ogromny, pokrótce
tylko napiszę, że producent może jeszcze liczyć na kilka bardzo dochodowych
źródeł ze sprzedaży „Zimnej wojny”. Czas zweryfikuje czy będzie to dla niego
ZYSK, w dokładnym tego słowa znaczeniu. Producent Piotr Dzięcioł powiedział mi
w rozmowie, że jest o to „spokojny” i że „nie o zyski tutaj chodzi”… I w ten
sposób dochodzę do meritum tekstu autora z WP.
TM: Polskie kino moralnego niepokoju słabo się ogląda, a jeszcze trudniej
na nim zarobić - wynika z danych. Film "Twarz" Małgorzaty Szumowskiej
otrzymał 3 mln zł dofinansowania, a obejrzało go 180 tys. widzów.
Na drugim biegunie zarabiania na filmach, wręcz w innej galaktyce,
znajduje się Patryk Vega, autor serii filmów "Pitbull". Jego film
"Kobiety mafii" obejrzało już ponad 2 miliony widzów. Vega nie
dostanie Oskara, ani owacji z Cannes, ale kolekcjonuje wymierne nagrody, czyli
gotóweczkę. Można oszacować, że w tym roku wpadnie mu lekko licząc kilkanaście
milionów złotych.
KS: Autor porównuje „Zimną wojnę”
do filmów Patryka Vegi. Tak sobie myślę, że nawet tak wytrawny gracz jak Patryk
Vega porównaniem tym był zaskoczony. Zapewne mu ono pochlebiło, bo to twórca i
biznesmen świetnie orientujący się w rynku, ale jestem niemal przekonany, że on
także otworzyło szeroko oczy ze zdziwienia.
Jak w ogóle można porównać oba
filmy, te dwa bieguny filmowej wypowiedzi? Traktowanie na równi obu filmów jest
błędem absurdalnych rozmiarów. To jak porównanie Hollywood do polskiej
kinematografii.
W dużym skrócie: „Zimna wojna”
nie powstała, by przynieść milionowe zyski, ale żeby widzowie mogli obejrzeć
wybitny polski film, który rozsławi polską kinematografię na świecie, by o
polskim kinie mówiono i pisano i byśmy byli z niego wszyscy dumni. Ja jestem i
dobrze mi z tym.
„Zimna wojna” nigdy nie
przyniesie w Polsce takich pieniędzy jak „Botoks”. Filmy Patryka Vegi nigdy nie
odniosą takiego sukcesu na świecie, jaki będzie udziałem „Zimnej wojny”. I
zgadzam się z autorem, że Vega nie dostanie Oscara ani owacji w Cannes, ale ja
widziałem filmy tego autora i nie o to mu chodzi.
Dalej autor tekstu odnosi się
kontroli NIK i marnych osiągnięć polskich filmów czy pewnych patologii
związanych z dotacjami czy wnioskami. To temat wymagający i trudny, a
poruszanie go w kontekście ogromnego sukcesu „Zimnej wojny” w polskich kinach,
uważam za nadużycie. To nie jest ta historia.
[tekst przygotowany na zamówienie
portalu Wirtualna Polska]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz