Podczas 30. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego EnergaCamerimage Andrzej Seweryn otrzymał Nagrodę za Wybitne Osiągnięcia w Sztuce Aktorskiej i w swojej przemowie podziękował wszystkim sześćdziesięciu siedmiu operatorom za współprace podczas ponad pięćdziesięcioletniej kariery filmowej. W rozmowie opowiada m.in. o spotkaniu z Krzysztofem Zanussim, o kolejnych filmach i energii, która cały czas napędza go do życia i pracy. I cały czas żałuje, że nie zagrał Oscara Schindlera w filmie Stevena Spielberga.
Krzysztof Spór: Na festiwalu EnergaCamerimage otrzymał Pan Nagrodę za Wybitne Osiągnięcia w Sztuce Aktorskiej. Co oznacza dla Pana to wyróżnienie w miejscu, w którym celebruje się autorów zdjęć filmowych.
Andrzej Seweryn: Odpowiadając kokieteryjnie, oznaczać to może, że moja ponad pięćdziesięcioletnia współpraca z autorami zdjęć filmowych układała się dobrze. Odpowiadając poważniej, radość. Uważam też, że mam obowiązek przypomnieć nazwiska wybitnych operatorów, z którymi pracowałem na planie filmowym od początku mojej drogi artystycznej. Było ich sześćdziesięciu siedmiu. Tutaj wymienię tylko kilku z nich: Witold Sobociński, Edward Kłosiński, Igor Luther, Janusz Kamiński, Paweł Edelman, Witold Płóciennik i Piotr Niemyjski, autor zdjęć do ostatniego filmu Krzysztofa Zanussiego „Liczba doskonała”. A nagrodę dedykuję mym dzieciom: aktorce Marii, operatorowi filmowemu Janowi i aktorowi Maximilianowi.
Czy przystępując do pracy nad filmem można rozpoznać w tym zawodzie artystę, którego praca będzie się na ekranie wyróżniać?
Oczywiście, że nie! Efekt końcowy naszej współpracy z autorem zdjęć filmowych poznajemy dopiero na premierze. Piotr Niemyjski, którego pracę podziwiam w „Liczbie doskonałej” powiedział mi wczoraj: „Jak szkoda, że aktor w czasie zdjęć nie może mieć pełnej świadomości, jak jest filmowany. I że tego zmienić nie można…”. Z kolei Andrzej Jaroszewicz, autor zdjęć do „Na srebrnym globie”, wyznał mi kilka lat temu na festiwalu w Gdyni, że dopiero teraz i po tak wielu latach, na nowo odrestaurowany i przygotowany obraz naszego filmu, jest tym, co sobie zaplanowali i wymyślili z Andrzejem Żuławskim. Są w tym zawodzie operatorzy, którzy niewiele mówią i są bardzo dyskretni, są i ci, którzy mówią dużo. Trudno jest ocenić pracę ich wszystkich w trakcie zdjęć. Oczywiście zawsze coś czujemy, widzimy, dzisiaj są przecież monitory, do których wszyscy mamy dostęp i można oglądać każde ujęcie natychmiast po jego wykonaniu, ale prawdziwy rezultat pracy autora zdjęć filmowych i jego wielkość widzę dopiero na dużym ekranie, jak w przypadku pokazu w Toruniu „Liczby doskonałej”.
Porozmawiajmy więc o filmie „Liczba doskonała” w reżyserii Krzysztofa Zanussiego. Obaj jesteście Panowie w kinematografii od wielu lat, dlaczego więc dopiero teraz spotkaliście się na planie filmowym?
Jak się Pan domyśla, na to pytanie lepiej odpowiedziałby Krzysztof Zanussi, natomiast muszę uzupełnić informację, że wcześniej pracowaliśmy razem na planie serialu „Napoleon”, gdzie wcieliłem się w cara Aleksandra III, zastępując na planie Wojtka Pszoniaka. Kiedy Krzysztof zadzwonił z propozycją współpracy przy „Liczbie doskonałej”, moja pierwsza reakcja, której mu wtedy nie ujawniłem, brzmiała „nareszcie!”. Marzyłem o tym, żeby z nim pracować. Uważam bowiem Krzysztofa Zanussiego za twórcę ważnego dla polskiej kultury i chciałem z nim odbyć filmową podróż.
Proszę przybliżyć to spotkanie z Krzysztofem Zanussim. To moim zdaniem jeden z tych twórców, którzy w kinie ciągle grają na własnych warunkach, ale których filmowe wypowiedzi nie spotykają się szerokim zrozumieniem.
Patrzę na to inaczej i mam poczucie, że Krzysztof Zanussi jest człowiekiem absolutnie otwartym na świat, zna go dobrze, lepiej, niż niejeden młody twórca, podróżuje, rozmawia ze wspaniałymi ludźmi. Jego debata z profesorem Hellerem to dowód na otwartość umysłu i serca Krzysztofa Zanussiego. To twórca kina współczesnego, który stawia przed nami najważniejsze pytania, nie porusza błahych tematów, nie kręci filmów zgodnie z panującymi trendami i modami. Jeśli ktoś zadaje pytania o to, czy Bóg istnieje, jakie jest nasze miejsce na Ziemi, co to znaczy przypadek, to jesteśmy świadkami bardzo ważnej i aktualnej filmowej wypowiedzi.
Pytania poruszane przez Krzysztofa Zanussiego, są ciągle oglądane w klasycznych dziełach Bergmana czy u innych twórców poszukających Boga i odpowiedzi na najważniejsze pytania. Czy „Liczba doskonała” znajdzie dziś widza po drugiej stronie, czy zyska zrozumienie u współczesnego odbiorcy?
Czuję w Pana pytaniu ogromny sceptycyzm dotyczący tego filmu. Ale odpowiadając wprost. Tym gorzej dla tych, którzy nie zobaczą tego filmu. Niech żałują! Na EnergaCamerimage, po pokazie filmu, ktoś zapytał „Co zrobić, aby problemami metafizyki zainteresować młodych ludzi”, szepnąłem do siebie wtedy „Nic nie robić”, niech sami szukają, niech sami zastanawiają się nad sensem życia. Nie ma sensu podawać im gotowe odpowiedzi.
Życie ciągle dostarcza wielu wyzwań? Co Pana napędza, skąd ta imponująca energia?
Po pierwsze odnoszę wrażenie, że są mi cały czas stawiane pasjonujące zadania na przykład prowadzenie Teatru Polskiego w Warszawie, którego jestem dyrektorem od 12 lat. Mam ciągły kontakt z wielkimi autorami dramatycznymi, a granie Moliera czy Szekspira sprawa mi niekłamaną radość i dodaje siły. Po drugie, wydaje mi się, że moja praca jest odbierana przez widzów z zainteresowaniem. Podróżuję po kraju z moim przedstawieniami i te spotkania z ludźmi dodają mi energii. Niesiony przez autorów i przez widzów, kończę taki spektakl szczęśliwym. No i praca w filmie!
To pytanie bierze się stąd, że jest Pan cały czas bardzo aktywny zawodowo. Już wkrótce zobaczymy Pana w kilku nowych filmach. Na początku grudnia pojawi się „Śubuk” w reżyserii Jacka Lusińskiego. To film społecznie zaangażowany, a Andrzej Seweryn ponownie zaskoczy widzów swoją kreacją.
Bardzo mnie ucieszyło zaproszenie do projektu, który Pan nazywa zaangażowanym społecznie. To jest film o chorobie, ale przede wszystkim jest to film o losie kobiety, o trudach życia kobiety. W samej pracy zainteresowało mnie to, że mogłem pokazać się inaczej niż zazwyczaj, czyli w garniturze i białej koszuli z krawatem. W filmie „Śubuk” postawione mi aktorskie zadanie różniło się od tych, których doświadczyłem wcześniej.
Co ma Pan na myśli?
Bardzo lubię dotknąć światów, których wcześniej nie miałem okazji poznać, jak na przykład to, które było moim udziałem w pracy przy serialu „Królowa”. Nowe spotkania, nowi ludzie, nowe tematy. Ostatnie prace z Jankiem Holoubkiem, Maćkiem Kawalskim, Pawłem Maśloną, Piotrem Adamskim gronem młodych reżyserów, którzy uznali, że mogę się im przysłużyć, bardzo mnie ucieszyły i dodały wspomnianej przez Pana, energii.
Filmy wspomnianych reżyserów trafią do polskich kin w 2023 roku. Najpierw „Niebezpieczni dżentelmeni” Kawalskiego w styczniu, miesiąc później „Doppelganger. Sobowtów” Holoubka, a jesienią „Kos” Maślony. Osobiście znam i bardzo lubię ten pierwszy wspomniany tytuł, w którym zagrał Pan samego Josepha Conrada. Jak wyglądało przygotowanie do roli postaci prawdziwej, w zabawnej filmowej produkcji Macieja Kawalskiego.
Dużo czytałem o Conradzie, Maciek opowiadał mi o swojej wizji, oglądałem zdjęcia. Reżyser bardzo celnie ustawił grupę czterech aktorów grających główne role w „Niebezpiecznych dżentelmenach”, tak aby obraz ten był mozaiką postaci, aby każdy z nas grał inaczej, aby na ekranie podejście do ról było bardzo różne. To było pasjonujące aktorskie spotkanie. I w dodatku bardzo zabawne.
Spotkanie na szczycie, bo w filmie obok Pana w głównych rolach zagrali też Marcin Dorociński, Tomasz Kot i Wojciech Mecwaldowski. A do tego plejada znakomitych aktorów i aktorek pojawiła się w rolach drugo i trzecioplanowych. Prawdziwy aktorski koncert, w bardzo udanym moim zdaniem, polskim filmie.
Tak, w filmie pojawiły się wielkie gwiazdy współczesnego kina. I muszę Panu powiedzieć, że było to bardzo uczciwe aktorskie spotkanie. Nie było dystansu, nie było bariery między nami. Pracowaliśmy na partnerskich zasadach, co uznaję za znakomite doświadczenie, a przede wszystkim cieszę się, że tym wszystkim młodym reżyserom i aktorom ciągle mogę się przydać [uśmiech].
I na koniec trochę historii. Dokładnie 30 lat temu realizowaliście w Polsce ze Stevenem Spielbergiem „Listę Schindlera”. Jakiego rodzaju jest to wspomnienie po takim upływie czasu?
Nadal żałuję, że nie zagrałem Schindlera...
A co z reżyserią filmową? Czy Andrzej Seweryn raz jeszcze stanie po drugiej strony kamery filmowej?
Nie, dziękuję.
A ja bardzo dziękuję za to spotkanie i życzę nieustająco samych sukcesów w życiu prywatnym i zawodowym.
[wywiad został przeprowadzony dla EnergaCamerimage]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz