Żeby nie wiem jak zawiódł, Ridley
Scott to niezmiennie jeden z najważniejszych reżyserów na świecie, na którego
kolejne projekty czeka się niecierpliwie i szeroko dyskutuje po premierze. Przyszedł
czas na „Marsjanina”, pozycję znaczącą w literaturze science-fiction i trzeba
byłoby sporej nieudolności by to filmowo zepsuć. Efekt końcowy? Scott stworzył
swój najlepszy film od lat, a wielka w tym zasługa scenariusza, Matta Damona i
efektów wizualnych. Wydanie Blu-ray filmu nie zawodzi.
„Marsjanin” napisany przez
Andy’ego Weira powstał z potrzeby podzielenia się z czytelnikami historią
wyprawy ludzi na Marsa. Pracując zawodowo autor tworzył kolejne rozdziały i
publikował je na blogu. Po chwili jako e-book „Marsjanin” znalazł się w
Amazonie, potem w formie papierowej w księgarniach, a chwilę później
zainteresowało się tą publikacją Hollywood. Całość wydarzyła się w ekspresowym
tempie i dziś podziwiamy film nakręcony na podstawie cyfrowej książki. Co tu
dużo pisać, literatura to znakomita, jedna z lepszych pozycji science-fiction w
ostatnich latach. Nie zdarza się bowiem zbyt często, by ciekawa historia szła w
parze ze świetna narracją, która w naukowy ale humorystyczny sposób zbliża
czytelnika do opisywanego świata. W wielkim skrócie chodzi tutaj o wyprawę
ludzi na Marsa, a choć takich historii było wcześniej mnóstwo, to żadna nie
przyniosła tylu oryginalnych rozwiązań, nie zbliżyła czytelników/widzów do tego
miejsca, nie opowiadała o tym w tak przystępny sposób, posługując się często
naukowym żargonem.
Scenarzysta Drew Goddard nie miał
łatwego zadania, wiedząc, że książka zdominowana jest przez naukowe rozważania,
ale przeplatane niewybrednym humorem i dramatycznymi momentami. Mimo wielu
ograniczeń oraz koniecznych skrótów udało się scenarzyście oddać
charakterystyczny klimat tej pozycji. I oto w wielkim skrócie: Mark Watney
pozostawiony na Marsie musi przetrwać korzystając ze swojej naukowej wiedzy. To
na nim skupia się niemal cała opowieść. Bohater to ciekawa osoba, na pierwszy
rzut oka przeciętny gość, ale za tą maską skrywający nieprzeciętną osobowość.
Łatwo będzie go polubić za umiejętność myślenia, kreatywność, wszelakie
zdolności manualno-techniczne, a przede wszystkim wiedzę. I co najważniejsze, on
też popełnia błędy!
Matt Damon w roli tytułowej
wypada bardzo dobrze. Granie tak sympatycznej postaci było zapewne sporą
przyjemnością, choć nieco zbyt często na myśl przychodzi tutaj inna jego niedawna
rola kosmicznego naukowca stworzona w „Interstellar”. Różnica to oczywiście
poczucie humoru i wysokość temperatury na obu planetach. Pochwalić należy także
pozostałych aktorów „Marsjanina” występujących w rolach drugoplanowych. Mnóstwo
gwiazd, nie wszystkie miały wiele do zagrania, ale świetnie uzupełniały
dramatyczną opowieść i na szczęście nie przeszkadzały w kreśleniu całej
opowieści.
Nominowany do 7 Oscarów „Marsjanin”
to hollywoodzka robota na najwyższym poziomie technicznym. Ridley Scott
doskonale zna swój fach i nie pozwoli sobie na spalenie takiego potencjału.
Mars jest w jego opowieści piękny, groźny, ale przede wszystkim niezwykle
pociągający. To efekty wizualne wpłynęły tutaj głównie na charakter opowieści i
trzeba przyznać, że twórcy spisali się znakomicie. Kreacja światów za pomocą
efektów tym bardziej się udaje, im mniej widać je na ekranie. W „Marsjaninie” świetnie
wypadła też scenografia (z elementami budowanymi w Polsce) oraz praca operatora
Dariusza Wolskiego. Do tego duży plus za muzykę, kostiumy, montaż.
„Marsjanin” nie jest komedią, jak
chcieliby tego producenci zgłaszający film do Złotych Globów, ale na pewno
elementy humorystyczne wyróżniają tę pozycję na tle wielu innych realizacji
science-fiction. Dbałość o realia, ciekawie pokazana planeta, walka człowieka o
przetrwanie, wysiłek ludzkości w celu go uratowania, to elementy budujące udany
film. Jeśli coś drażni mnie w filmie, to zbytnia sterylność przedstawionych
światów. Planeta, statki kosmiczne, centra dowodzenia, ludzie w nieskazitelnych
ubraniach – trochę to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Nie marudzę jednak,
bo przecież dostałem kawałek dobrego kina, do którego będę zapewne od czasu do
czasu powracał z wielką przyjemnością.
Wydanie Blu-ray
Wydanie idealne. Dźwięk i obraz
perfekcyjnie zgrane i wykorzystane w przestrzeni kina domowego. Do tego dobry
zestaw dodatków, które uzupełniają udaną produkcję.
Pierwszy z dodatków to „Sygnał
nawiązany: scenariusz i reżyseria”, który poświęcony jest pierwszemu aspektowi
przygotowania do produkcji. Andy Weir osobiści opowiada o swojej pracy nad historią,
a potem błyskawicznej akcji ze sprzedażą jej wydawnictwu oraz studiu Fox. To
też historia o tym, jak scenariusz i reżyserię otrzymał Drew Goddard i jak po
chwili stanowisko dowódcy filmu przejął Ridley Scott. Wszyscy są zgodni, co do
jednego, od początku wiadomo było, że materiał Andy’ego Weira to świetny temat
na film. Nie zdarza się to zbyt często w Hollywood. I wszyscy mieli rację.
Wyszło świetne kino.
„Na Marsie: casting i kostiumy”
to na początku opowieść o doborze obsady. Wiadomo, że twórcy wychwalają przede
wszystkim Matta Damona, ale tym razem zdecydowanie aktor na to zasłużył. Nie
każdy wnosi do filmu tak wiele różnych ludzkich osobowości i tak dobrze
przedstawia je na ekranie. Damonowi udało się to znakomicie, a Ridley Scott
podkreśla, że to dzięki usposobieniu samego aktora. Udało się też twórcom
zatrudnić wszystkich wykonawców ze swojej wstępnej listy aktorskich życzeń.
Matt Damon żałuje tylko, że nie było mu dane zbyt wiele z nimi zagrać. Druga
część materiału poświęcona jest kostiumom do filmu, a tutaj nie byłoby sukcesu
bez współpracy z NASA. Kolejna zaś to głos całej plejady aktorskich sław na
drugim planie i wszyscy są pracą oczywiście zachwyceni. W sumie 14 minut.
„Gagów” z filmu jest aż 7 minut,
ale nie są to tylko zabawne wpadki z planu, ale też humorystyczne materiały
pokazujące pracę ekipy. I trzeba przyznać, że Matt Damon to prawdziwy wesołek.
„Ares III: pożegnanie” trwa 17
minut i jest to fikcyjny dokument przybliżający wydarzenia związane z akcją
ratowania Marka Watneya. W dokumencie wypowiadają się wszyscy bohaterowie
filmu, a całość stworzona została bardzo umiejętnie i świetnie nawiązuje do
historii pokazanej w „Marsjaninie”.
Wideo zatytułowane „Silny
charakter” to fikcyjny materiał, który pokazywać ma przygotowania astronautów
do wyprawy na Marsa. Każdy z nich opowiada w charakterystyczny sposób o sobie,
po 10 dniach w izolacji. W sumie tylko 3 minuty, ale klimat jest fajny.
„Ares: nasza największa przygoda”
to krótki materiał, który stworzony został we współpracy z polską firmą Juice.
Gospodarzem tego filmiku jest Neil DeGrasse Tyson, naukowiec znany z serialu
„Kosmos”. I w takim też stylu zrealizowano ten materiał, który służył promocji
filmu, a przybliża wyprawę Aresa III na Marsa.
„Pozostaw swój znak” to fikcyjna
reklamówka programu Ares, w której Mark Watney trenuje do wyprawy na Marsa.
Tylko 1 minuta, ale robota wykonana została znakomicie.
„Sprowadźcie go do domu” to
propagandowy materiał, którego zadaniem jest podtrzymanie nadziei w ludzkości
na uratowanie Watneya. I jeszcze jedna fikcyjna produkcja, która świetnie
służyła promocji filmu.
Na końcu dodatków mamy zwiastun
oraz produkcyjną galerie zdjęć, którą można samemu sterować dzięki nawigacji. To
w większości szkice koncepcyjne, a są tutaj i takie, które nie zostały
wykorzystane w filmie. Galeria obszerna, ale często w szczegółach przybliża
poszczególne elementy wykorzystane w filmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz