Joon-ho Bong zaliczył poważną wpadkę.
Jego „Mickey 17” to niespełnione, choć odważne, filmowe przedsięwzięcie z
gatunku SF. Mając ponad 100 mln dolarów budżetu, wykreowano interesujący świat
i jego otoczenie, ale nie wykreowano emocjonującej opowieści. Ten film nudzi,
zamiast wciągać i fascynować.
To nie był stracony seans, bo wiele aspektów „Mickey 17” było udanych, jednak od zdobywcy trzech Oscarów za „Parasite” oczekiwać należało więcej. Joon-ho Bonga zgubiła pewność siebie? Już dochodzą do mediów informacje, że miał on wpływ na ostateczny montaż filmu i nie chciał słuchać żadnych uwag w sprawie nieskładnej opowieści, która nie trzyma dobrego poziomu.
Po wielokrotnym seansie swojego filmu w trakcie produkcji i po wielu godzinach pracy nad nim w montażowni, traci się zapewne dystans i czasami jest to zgubna droga. Ciekawe więc, jak „Mickey 17” wyglądał w scenariuszu, że przekonał włodarzy z Warner Bros. inwestujących ponad 100 mln dolarów w tak odważne przecież przedsięwzięcie.
Filmowa wersja „Mickey 17” ma znakomity punkt wyjściowy, ale w trakcie seansu opowieść powoli się rozłazi w szwach, przestaje działać, robi się nudna i mało ciekawa. A tak nie powinno być, bo mówimy tutaj o widowiskowym przedsięwzięciu fantastycznonaukowym.
Nie widać tych 100 mln dolarów w filmie, chyba że większość pieniędzy poszła na wynagrodzenie aktorów. Nie widać tego w efektach wizualnych, które są tylko poprawne i na szczęście dobrze się prezentują. To odważne przedsięwzięcie będzie miało niestety także wpływ na produkcje innych oryginalnych filmów SF w przyszłości. No chyba, że Netflix będzie dalej kręcił swoje gnioty za 300 mln dolarów.
„Mickey 17”, to po prostu rozczarowanie. Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz