Mija jakieś 48 godzin od mojego pokazu filmu „Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi”, a ja powoli utwierdzam się w przekonaniu, że nie było to doświadczenie należące do szczególnie udanych. Przynajmniej w kategorii tych dotyczących Gwiezdnej Sagi. Recenzja bez spoilerów.
Kilka oczywistości na początek. „Gwiezdne
wojny” to legenda kinowej przygody, jedna z najważniejszych filmowych serii na
mojej filmowej drodze. Kiedyś sam ganiałem po lesie z kijem udającym miecz
świetlny, dziś 12-letni syn biega z wirtualnym mieczem na ekranie komputera.
Czasy się zmieniają, inaczej dzisiaj ludzie oglądają filmy, ale magia „Gwiezdnych
wojen” działa na kolejnych młodych adeptów X muzy. I pewnie dlatego odbiór „Ostatniego
Jedi” tak bardzo dzieli odległe pokolenia.
Zachwyt 12-latka nad „Ostatnim
Jedi” jest bardzo pocieszający, chęć obejrzenia ponownie filmu budzi mój podziw
i radość w sercu. Będę sprzyjał takim seansom. Ze mną sprawa jest inna, bowiem „Ostatni
Jedi” zdecydowanie nie porwał mnie w kosmiczną przygodę, tak jak tego
oczekiwałem. Większość seansu zajmowały pytania „dlaczego”, „po co”, „jak” oraz
ta coraz bardziej rosnąca konsternacja i pewnego rodzaju znudzenie. Dla jednych
„Ostatni Jedi” pełen jest zalet, mnóstwo tutaj dowodów na rozwijające się uniwersum,
dla innych dostrzegalny jest pewnego rodzaju zgrzyt, mocno przekombinowane
pomysły. Należę do tej drugiej grupy.
Sporo rzeczy w „Ostatnim Jedi” mi
przeszkadza. Głównie chodzi tutaj o pewnego rodzaju chropowatość całej
opowieści. Jest ona surowa, na swój sposób ponura i odpychająca, tracąca jakąś
filmową naiwność i ten klasyczny posmak filmowej space opery. Bo dla mnie „Gwiezdne
wojny” to pewnego rodzaju umowa twórcy z widzem, który dostarcza rozrywkę nie silącą
się na wprowadzenie opowieści na przesadnie wydumany poziom. Udało się to
idealnie zrobić w klasycznym „Imperium kontratakuje” (ale ja wtedy inaczej
oglądałem filmy), dobrze sprawdziło się w „Przebudzeniu Mocy” i „Łotrze 1”.
Autorzy „Ostatniego Jedi” tylko pozornie sięgają po klasyczne inspiracje, znacznie bardziej
przechodząc ze swoją propozycją na stronę fantastyki naukowej poszukującej odważnych
kierunków i oryginalnych rozwiązań. Brawo za ambicje! Problem w tym, że ja
takiego filmu nie chciałem obejrzeć.
No dobrze, nie ma nic złego w
chęci rozwijania tego uniwersum i odważnego przekraczania kolejnych jego granic.
Młody odbiorca, który nie jest związany z klasyką tak mocno, przyjmuje te pomysły
z wypiekami na twarzy. Dla mnie konstrukcja „Ostatniego Jedi” pełna jest dziur
czasoprzestrzennych, nowych postaci, miejsc i wydarzeń, które sklejone nie
działają płynnie, a raczej wytrącają z równowagi. Taki sposób oglądania filmu
zdecydowanie lepiej trafia do widza chłonącego współczesną rozrywkę. Ja wolę
bajki…
[Ocena: 7/10]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz