Z perspektywy mieszkańca Szczecina „Odwilż” oglądana jest nieco inaczej. Patrzę z dumą na nasze miasto, które jeszcze nigdy wcześniej nie zostało pokazane tak ciekawie. Jak na tym tle wypada sama kryminalna historia opowiedziana przez twórców, jak zaprezentowali się aktorzy? Sześcioodcinkowy serial HBO Max właśnie dobiegł końca i dopiero teraz można poddać go ocenie.
Ze wszystkich elementów, z których składa się serialowa „Odwilż” zdecydowanie najlepiej zaprezentował się Szczecin. Moje miasto jawi się jako miejsce mroczne i klimatyczne, posiadające ciekawe wodne przestrzenie, liczne ronda, sporo gruzów i ruin (choć te w finale to jednak Police i fabryka paliwa syntetycznego z II wojny światowej – piękne miejsce i bez tego serialu), jakieś podziemne tunele, wąskie uliczki, brudne podwórka… Mnie takie spojrzenie na Szczecin bardzo raduje, znaleziono tu bowiem przestrzenie idealnie grające w serialu kryminalnym. Nie skupiono się na szczęście na charakterystycznych punktach z turystycznej mapy miasta, które już kilka razy w filmach „grały”, ale wypadały mało przekonująco. Szczecin w serialu „Odwilż” zagrał znakomicie, filmowo dopieszczony za pomocą przemyślanej pracy kamer autorów zdjęć, montażu i pracy w post-produkcji. Może i każde miasto ma takie tajemne przestrzenie, ale w „Odwilży” zagrał Szczecin, do tej pory rzadko pokazywany w tak atrakcyjny sposób. To duży sukces, bo miasto moje oglądane jest na całym świecie, w 61 krajach z dostępem do HBO Max (w Europie, Ameryce Łacińskiej, Karaibach oraz w Stanach Zjednoczonych). O ile oczywiście widz zagraniczny skusi się na ten serial.
Producenci chwalili się w ostatnich dniach dużym sukcesem „Odwilży”: Po pierwszych 10 dniach obecności serialu w serwisie HBO Max, „Odwilż” jest nie tylko najchętniej oglądaną produkcją w Polsce, zajmuje również pierwsze miejsce w rankingu oglądalności w Europe. „Odwilż” jest także na 14. pozycji najchętniej oglądanych w HBO Max seriali na całym świecie.
Widzowie sięgnęli więc po „Odwilż”, za gwarancję jakości mając przede wszystkim markę HBO, producenta słynącego z bardzo starannej realizacji swoich serialowych i filmowych przedsięwzięć. Nie kręcą tak wiele, jak produkujący na ilość Netflix, ale propozycje HBO wypadają przeważnie lepiej. Przytaczanie tu przykładów w stylu „Czarnobyla”, „Euforii”, „Sukcesji” nie ma chyba większego sensu – państwo doskonale kojarzycie te seriale. HBO zapracował latami na swoją pozycję.
Ma też HBO doświadczenie w realizacji seriali kryminalnych, z których czerpie „Odwilż”. Wcześniejsze sukcesy innych polskich produkcji tego typu, jak „Wataha” czy „Ślepnąc od świateł”, potwierdzają poważne podejście i dużą klasę stojących za nimi twórców. „Odwilż” dołącza do tego grona, ale nie będzie dominowała na liście najlepszych realizacji HBO. Sporo dobrego można napisać o tym serialu, ale niestety rzucają się tutaj w oczy też pewne niedociągnięcia.
Na plus, poza miastem i klimatem, zaliczyć należy sprawną reżyserię i doskonałą pracę wspomnianych wcześniej pionów operatorskiego, montażowego i post-produkcyjnego. Twórcy umiejętnie prowadzą nas przez historię, miasto gra wtedy kiedy powinno, aktorzy przeważnie przekonująco mierzą się ze swoimi postaciami, sceny akcji, a nawet te zwykłe narracyjne grają zgodnie z założeniami. Całość sprowadza się jednak tylko do tego, aby „nie zepsuć” potencjału serialu i aby umiejętnie wbić się w klimat podobnych skandynawskich opowieści.
Od początku tego nie ukrywano, „Odwilż” ma być takim właśnie serialem, trochę wzorowanym na chłodnych serialach naszych sąsiadów z basenu Morza Bałtyckiego. Kopiują ich wszyscy, nawet oni sami zaczynają zjadać już własny ogon. To się po prostu świetnie ogląda, mylenie tropów, charakterystyczne postacie, policjantki i policjanci z „przeszłością”, dobry drugi plan, szukanie jakiś mocniejszych momentów. Wiele z takich seriali już było, wiele powstaje, „Odwilż” dobrze wpisuje się w ten nurt. I choć przegrywa w bezpośrednim porównaniu z „Mostem nad Sundem” czy „Dochodzeniem”, to na tle bardzo dziś rozbudowanej skandynawskiej mody na seriale, radzi sobie dobrze. Jest tylko jeden, ale duży problem z „Odwilżą”, polski serial jest tylko kopią tamtych produkcji.
Bo jeśli coś kuleje w polskiej produkcji to scenariusz. Zawiązanie akcji wypada ok i dlatego dwa pierwsze odcinki sprawdzają się bardzo fajnie. Potem jest nieco gorzej, bo pomysł na rozwinięcie intrygi i rozbudowanie tajemnicy już tak nie trzymają w napięciu, a twórcy kręcą się jakby w kółko. W innych, ale bardziej rozbudowanych zagranicznych serialach, w tym środkowym momencie opowieść piętrzyłaby zwroty akcji, wprowadzałaby kolejne tajemnice i bohaterów – akcja by się zagęszczała. „Odwilż” sprowadzona do sześciu odcinków nie mogła sobie na to pozwolić i dlatego konieczne było zastosowanie pewnych ograniczeń. Cała więc nadzieja tkwiła w finale serialu, rozwiązaniu zagadki, doprowadzenia widzów do odpowiedzi na pytania, które pojawiły się w trakcie tej historii. I tutaj „Odwilż” trochę jednak zawiodła. Z wielkich oczekiwań pozostały dość mocno pokręcone rozwiązania, jakieś skrótowe mocno historie, namiastka pełnych nadziei oczekiwań. Ja po prostu chciałbym więcej, mocniej, inaczej. „Odwilż” mi tego nie zapewniła, ale to nie znaczy, że doświadczyłem jakiegoś wielkiego rozczarowania. To nie tak, po prostu widziałem oczami wyobraźni serial stojący na większym poziomie. Efekt końcowy jest zadawalający, ale tylko zadawalający.
Przy okazji oceny takich produkcji, wszyscy pytają o obsadę. Jak wypadli, czy byli przekonujący, czy wiarygodni. Cała serialowa opowieść osadzona była na jednej postaci. Inspektor Zawieja w interpretacji Katarzyny Wajdy wypadła dobrze. To właśnie jeden z tych elementów skandynawskiej opowieści. Kobieta po przejściach, mająca sporo do udowodnienia w męskim świecie. Na tle innych takich bohaterek jej Zawieja nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale także nie odstaje od nich. Ciekawe, jak rozwijana byłaby ta postać, gdyby „Odwilż” była kontynuowana. Czy skrywa ona jeszcze jakąś tajemnicę, przeszłość i czy poradzi sobie w przyszłości?
W całej, dość dobrze rozpoznawalnej obsadzie, najlepiej zaprezentował się Bartłomiej Kotschedoff, w roli jej zawodowego partnera. To też element skandynawskiego kryminału, bohater z boku, trochę śmieszek, ale pojawiający się zawsze w odpowiednim momencie. Trochę głos sumienia i rozsądku. Takich bohaterów bardzo lubimy, a polski aktor znakomicie odrobił lekcję i swoją lekkością nadał tej postaci sporej klasy.
Z aktorów o gwiazdorskim potencjale do czynienia mieliśmy z Bogusławem Lindą i Andrzejem Grabowskim. Obaj wypadli bardzo średnio. Tutaj zawiódł główne Linda, a może bardziej scenariusz, który niewiele miał mu do zaoferowania. Niestety momenty cierpienia tej postaci, nadużywania przez nią alkoholu czy szarpania się ze światem zwyczajnie mnie nie przekonały.
I był też Eryk Lubos, w roli postaci-niespodzianki. Nawiązania dla Hannibala Lectera, ta maniera, ten strój i ta inteligentna zabawa z przeciwniczką, były bardzo oczywiste. Może nawet za bardzo. Trochę mnie ta postać drażniła, ale tylko trochę. Eryk Lubos nie był w stanie zbliżyć się do aktorskich wyżyn Anthony’ego Hopkinsa i zapewne nawet nie próbował, ale szukając swojej drogi do tej postaci, otarł bohatera o granicę karykatury.
I jeszcze aktorski akcent szczeciński. W rolach epizodycznych i trzecioplanowych pojawili się w „Odwilży” aktorzy scen lokalnych naszego miasta. Niewiele mieli do powiedzenia, przemykali przed ekranem, czasami rzucając jakieś proste zdania. Mało, ale i tak dobrze, że ich zauważono. A co by się stało, gdyby Konradowi Pawickiemu, Adamowi Dzieciniakowi, Arkadiuszowi Buszko pozwolono na więcej? Może czasami warto zaryzykować i sięgnąć po rzeczy nieoczywiste?
„Odwilż” ogląda się dobrze, to serial z potencjałem na dobre rozwinięcie, na zbudowanie niezłej marki. Ma on dobre miejsce akcji, ma ciekawą bohaterkę i niezłą przestrzeń ją otaczającą. Potrzebuje tylko mocnej i wiarygodnej historii, nieco większej staranności w umiejętnym poruszaniu się po mieście, bo to buduje szacunek do miejsca i widzów, ale przede wszystkim potrzebuje odwagi. Tu już nie ma miejsca na kopie, te testy zakończono, czas na odważne decyzje i oryginalne rozwiązania, czas na serial, który stawiany byłby w jednym rzędzie z klasykami skandynawskich seriali kryminalnych. Taką „Odwilż 2” obejrzałbym z największą przyjemnością.
Na pewno lepiej pokazany Szczecin niż w słynnym "Erratum" z Tomaszem Kotem.
OdpowiedzUsuńOdniosłem wrażenie zupełnie inne. Im dalej tym ciekawiej i mocniej. Ok, grają schematami skandynawskimi, ale na własnych warunkach. I charyzmatyczna Katarzyna Wajda w roli starszej aspirant Zawiei. Robert.
OdpowiedzUsuń