Krakowski występ Hansa Zimmera dla wielu odbiorców będzie zapewne wydarzeniem pamiętanym przez długi czas. Ze mną tak będzie na pewno. To już nie był klasyczny koncert muzyki filmowej, to muzyczne rockowe show pełne niespodzianek, wzruszeń i uniesień.
Ten pochodzący z Niemiec muzyk, towarzyszy moim filmowym podróżom od wielu lat, a ja dostrzegam jego kompozycje praktycznie od początku jego wielkiej kariery związanej z Hollywood. Pierwsza oficjalna i samodzielna praca Hansa Zimmera (w bazie na IMDB) datowana jest na 1982 rok, mamy więc w tym roku 40. rocznicę jego samodzielnego debiutu. Jednak co ciekawe, pierwszym filmem pełnometrażowym Zimmera był obraz Jerzego Skolimowskiego z 1984 roku zatytułowany „Najlepszą zemstą jest sukces”, z którym Zimmer współpracował już w 1982 roku przy filmie „Fucha”. Jest jeszcze jeden polski akcent w dorobku kompozytora. Za odkrywcę Hansa Zimmera dla świata kina uważa się Lech Majewski, który zaprosił go do współpracy przy swoim „Więźniu Rio” w 1988 roku, na chwilę przed nadejściem pierwszych Hollywoodzkich sukcesów muzyka. Moje spotkanie z Hansem Zimmerem miało miejsce w latach pojawienia się dwóch głośnych filmów z tamtego 1988 roku, „Świata na uboczu” i przede wszystkim Oscarowego „Rain Mana”. A potem rozwiązał się worek i Zimmer tworzył muzykę do wielu ważnych filmów tamtych i późniejszych lat: „Twister”, „Czarny deszcz”, „Wożąc panią Daisy”, „Thelma i Louise”, „Twierdza”… i tak dalej, i tak dalej. W sumie blisko 150 kompozycji. Był taki okres, w którym Zimmer tworzył bardzo charakterystyczne kompozycje i uchodził za sprawnego rzemieślnika, ale od czasu do czasu pisał muzykę wybitną.
Głowa boli gdy patrzę na te wszystkie filmy. Kilka muzycznych motywów przewijało się podczas występu w Krakowie. Każdy, bez większych problemów rozpoznał „Gladiatora”, bo to chyba dziś najbardziej znana praca Zimmera. Jednak krakowskie show nie ograniczało się do tych kompozycji, a Zimmer skupił się przede wszystkim na swoich nowych dokonaniach i z tych najbardziej klasycznych usłyszeć można było jeszcze „Króla Lwa”. Jednak to inne prace tego twórcy zdominowały występ w Krakowie. Całość zaczęła się od „Diuny” i „Incepcji”, które jeszcze w różnych wariantach powracały podczas koncertu. Potem były m.in. „Sherlock Holmes” i „Dunkierka”. Świetnie w Krakowie wypadł motyw z „Człowieka ze stali”, ale dla mnie najważniejszym był ten, gdy Zimmer delikatnymi dźwiękami wszedł w kosmiczną przestrzeń „Interstellar”, a na sali pojawiły się iluminacje gwiazd. Bardzo cenię sobie tę muzykę i uważam ją za najważniejszą w dorobku Hansa Zimmera oraz absolutną czołówkę w historii całej muzyki filmowej.
W finale koncertu raz jeszcze pojawiła się „Diuna”, jedna z jego ostatnich prac, która zasłużenie przyniosła mu niedawno Oscara. Do tego filmu powstały w sumie trzy płyty z muzyką, każda z nich bardzo ciekawa i muzycznie ważna. Hans Zimmer spisał się tutaj znakomicie, nie kopiując swoich prac, ale poszukując nowych muzycznych przestrzeni, w których pobrzmiewają echa pustyni. Połączenie muzyki z obrazem działa w filmie Denisa Villeneuve’a znakomicie, na koncercie dodano do niego światło i efekty wizualne. Całość wypadła imponująco.
Na bis Hans Zimmer zaprezentował swoją wariację na temat Bonda ("Nie czas umierać"), a na pożegnanie wspaniałe „Time” z filmu „Incepcja”. Po trwających dłuższą chwilę owacjach na stojąco, zespół muzyczny Hansa Zimmera zakończył swoje krakowskie show.
To było wybitne muzyczne doświadczenie, z kilkoma monologami samego muzyka, który mówił o swoim doświadczeniu, swoich współpracownikach, o Polsce i Ukrainie, pandemii koronawirusa i dystansie społecznym. Mówił przede wszystkim jednak o tym, że muzyka ma znaczącą rolę do odegrania, że talent rozwijać należy od najmłodszych lat, a dowodem tego liczni i wybitni muzycy towarzyszący mu na scenie. Tym najważniejszym partnerom ze sceny poświęcił nieco dłuższą chwilę.
To było wielkie show, a muzycy i muzyczki nie tylko świetnie operowali swoimi instrumentami, ale też popisywały się śpiewem, tańcem czy w ogóle aktorskimi talentami. Wizualnie zespół prezentował się znakomicie, a nawet wyzywająco, ale to nadało mu tylko klasy i siły przekazu. Każdy z nich był silnym wsparciem dla Hansa Zimmera.
To było gigantyczne przedsięwzięcie i tę wielkość czuć było podczas koncertu. Obrazy i światło idealnie grały z muzycznymi dźwiękami, ale twórcy show przygotowali też kilka niespodzianek. Tak było gdy Zimmer wyszedł do ludzi, a nad sceną latała artystka cyrkowa. Takich momentów było więcej, bo Hans Zimmer dał wyraz swojego poparcia dla walczącej Ukrainy, a przede wszystkim dla ukraińskich kobiet na pierwszej linii frontu. Jego muzyka wzruszała i poruszała, a przede wszystkim pozwoliła ponownie udać się w daleką podróż i doświadczyć chwil uniesień i dreszczy na plecach. Tak było na pewno ze mną…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz