Jerzy Skolimowski należy do artystów niepokornych i niezależnych, a w dodatku to wielki twórca o szerokich horyzontach. Zakochany w klasycznym filmie Roberta Bressona, postanowił oddać mu hołd w swoim najnowszym przedsięwzięciu. „Io” otworzyło oficjalnie tegoroczne Nowe Horyzonty, a Agnieszka Holland powiedziała, że to lepszy festiwal od Cannes.
Skromna uroczystość otwarcia, kilka przemówień, podziękowań, Roman Gutek, Marcin Pieńkowski, dyrektorki artystyczne oraz Agnieszka Holland. To ona na scenie przemawiała najdłużej i jak zawsze jej słowa miały dużą moc. Mówiła o Ukrainie, swojej twórczości, aluzyjnie do sytuacji w kraju i dzisiejszym świecie. Nowe Horyzonty zaś uznała za lepszy festiwal od Cannes. Organizatorom na pewno było miło. Chwilę potem na scenie powinien pojawić się Jerzy Skolimowski, którego film „Io” otwierać miał festiwal. Niestety, choć reżyser przyjechał do Wrocławia, złapał go jakiś niepokojący kaszel i postanowił nie ryzykować zarażenia kogokolwiek. W jego imieniu na scenie pojawiła się Sandra Drzymalska, która połączyła się telefonicznie z Jerzym Skolimowskim i ten na chwilę i na żywo był obecny na gali z widzami wieczornego wydarzenia, których zaprosił na seans swojego „Io”.
Ten film to manifest w obronie zwierząt i kolejny głos w tej sprawie. Po tym seansie odechciewa się spożywać mięso, a na zwierzęta patrzy się z jeszcze większą miłością. Nie mogłem przez cały seans przestać myśleć o naszym domowym małym piesku, który nie chciał mnie wypuścić dziś z domu, dostrzegając, że ponownie wyjeżdżam. Ta tęsknota w oczach jest u Teodora bardzo widoczna.
Tak jak widać w oczach Io smutek i strach przed światem, a przede wszystkim to zdziwienie otaczającą go rzeczywistością. Na drodze Io staje wiele osób, ale on najbardziej związał się z artystką cyrkową, która obdarzyła go miłością szczególną. Wiele osób, które Io spotka na swojej drodze będą mu obojętne lub wrogie. Io po prostu jest w drodze, a czasami ta droga prowadzi go w odległe miejsca. Najlepiej śledzi się tę historię, gdy osiołek jest sam, gdy przedziera się przez las, gdy spotyka inne zwierzęta, kiedy walczy w ich imieniu. Io gra świetnie i jest bardzo przekonujący, choć w postać tę wcieliło się aż sześć osiołków.
Jest jakaś szczególna filmowa magia w filmie Skolimowskiego, gdy mistrz mówi językiem zwierząt. W tej historii zwierzęta rozumiemy bardziej i jesteśmy z nimi bliżej, a nieracjonalne zachowania naszego gatunku pokazują, że coś z nami nie jest w porządku. Skolimowski mówi wprost, że od zwierząt nauczylibyśmy się więcej, gdybyśmy tylko patrzyli na nie życzliwiej. To piękne przesłanie zostanie ze mną na dłużej.
Niestety jako całość „Io” jest nierówny, a kilka fragmentów filmu wydaje się niezrozumiałych lub niepotrzebnych. Tak było, gdy pojawił się mechaniczny zwierzak lub Isabelle Huppert. Skolimowski próbuje w tych momentach wznieść swój film na wyższy poziom, próbuje namówić widza do jeszcze jednej interpretacji, artystycznie rzuca mu wyzwania. Jako artysta ma do tego prawo, a ja nie muszę rozumieć wszystkiego. Myślę, że narracyjna prostota przemówiłaby do widza lepiej. Nie śmiem jednak mistrzowi niczego wytykać. Oto powstał „Io”, film ważny i przejmujący, w którym zwierzęta grają lepiej od ludzi i których cierpienie ma nam uzmysłowić, że świat nie kończy się na naszym czubku nosa. To było na pewno bardzo ciekawe filmowe doświadczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz