„Thor: Miłość i grom” to przykład znakomitego filmu rozrywkowego, w którym pomysły, humor i dystans doskonale sprawdzają się na dużym ekranie. Wszystko to jest zasługą Taiki Waitiego, któremu Marvel dał znacznie więcej swobody, niż przy „Ragnarok”. Pokochacie te kozy!
Uwielbiam tego gościa od lat, od pierwszego z nim zetknięcia w „Orzeł kontra Rekin” z 2007 roku. Pokochałem ten film od pierwszego obejrzenia i z uwagą śledziłem karierę tego twórcy z Nowej Zelandii. Taika Waititi przez te lata zrealizował kilka popularnych filmów w swoim kraju, jak „Boy” czy „Dzikie łowy”. Mnie ponownie zachwycił komedią „Co robimy w ukryciu”, która to otworzyła mu drzwi do Hollywood (świetny jest też serial). „Thor: Ragnarok” to jeszcze nie było w pełni to, co tak polubiłem, ale już było widać i czuć to poczucie humoru w produkcji Marvela. Kolejny jego film to „Jojo Rabbit”, który przyniósł mu Oscara i powszechne uznanie. I w końcu jest „Thor: Miłość i grom”!
Produkcje Marvela od jakiegoś czasu zaczynają mnie nudzić i już chyba powoli zaczynam się z nim żegnać. Na pożegnanie wybrałem nową przygodę Thora, bo to chyba najfajniejszy z wszystkich Avengersów. No i jest Waititi, przed i za kamerą i to jego poczucie humoru, tak trudne do podrobienia. Żeby za dużo nie zdradzać, film ma wiele znakomity pomysłów i wiele niespodzianek. I zdecydowanie powrót Jane Foster (wiadomo to ze zwiastunów) to nie jest szczyt możliwości twórców scenariusza. Przygotowali oni bowiem bardzo dużo mniejszych i większych fabularnych rozwiązań, które świetnie prowadzą nas przez całą opowieść. Pomysł zabójcy bogów może i nie rzuca na kolana, ale Christian Bale nie zepsuł lekkiego charakteru filmu, bo Chris Hemsworth jest tutaj świetnie zdystansowany do sobie i swojej roli. Bez nadęcia, bez tej przesadnej powagi i bez kombinacji w treści udało się odpowiednio wyważyć ton kolejnej opowieści o superbohaterach. Fajne kino po męczącym tygodniu, tego potrzebowałem.
A jeśli o mnie chodzi, to będę wielkim fanem dwóch kóz, które odgrywają sporą rolę w filmie, a przecież pomysł wydawał się absurdalnie niedorzeczny. Jakiś czas temu plakat z kozami uznawałem za fanaberię, ale dziś biję brawo Taiki Waititiemu, za przeforsowanie takiego szalonego pomysłu.
Cóż można napisać więcej. Jeśli wybierać rozrywkę, to tylko w takim wydaniu i z takimi pomysłami. Trudno mi sobie wyobrazić, aby można było zrobić coś lepszego… No może tylko w „Thorze 5” i tylko jeśli Taiki Waititi zgodzi się ponownie zrealizować film. A może lepiej, żeby odpuścił… i zajął się innymi tematami. Teraz jego „Gwiezdne wojny” zapowiadają się jeszcze ciekawiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz