Indyjski „RRR (Rise Roar Revolt)” w reżyserii SS Rajamouli to wspaniałe i bardzo widowiskowe filmowe doświadczenie, mocno przesadzone, z wieloma szalonymi scenami, pełne muzyki i piosenek. I bije na głowę obie części „Avatara”. Dlaczego? O filmie piszę niemal dokładnie rok po jego światowej premierze, która miała miejsce 25 marca 2022 roku.
Odpowiedź na powyższe pytanie wydaje się bardzo prosta. Jest „RRR” filmem nie mniej spektakularnym od amerykańskich produkcji, ale nie sili się na filmowe dzieło o znaczącym przekazie. Na nadmiar takiego patosu cierpi właśnie „Avatar” i jego druga część „Avatar: Istota wody”. I choć wiadomo, że ekipa Jamesa Camerona dysponowała większymi środkami i efekty wizualne ma na najwyższym poziomie, śmiem twierdzić, że twórcy „RRR” nie mają się czego wstydzić, bo spisali się znakomicie. „RRR” góruje nad udanym przecież „Avatarem” z jeszcze jednego, ale kluczowego powodu, jest to po prostu film, który sprawia widzowi wielką frajdę, a liczba zaskoczeń i szalonych pomysłów, przewyższa cały legion ostatnio kręconych widowisk rodem z Hollywood. Niech się Marvel ze wstydu schowa pod ziemią… Prawdziwi superbohaterowie pojawili się w „RRR”.
„RRR” prawdziwie mnie urzekło, a już lata temu porzuciłem roztańczone i rozśpiewane filmy z Indii, reprezentantów Bollywood czy innych gałęzi indyjskiego przemysłu filmowego. To bardzo specyficzny rodzaj filmowej wypowiedzi, po jakimś czasie i wielu seansach, cierpiący na powtarzalność i schematy. Dobrze mi zrobiła ta przerwa, bo dzięki temu „RRR” przypomniał mi, jak ważna w kinie jest ta prosta kinofilska radość i nieskrępowana wyobraźnia w tej widowiskowej i rozrywkowej formie wypowiedzi.
Nie trzeba nawet pochylać się nad historią opowiedzianą w „RRR”, tak jak nie ma sensu udawać zachwytów nad scenariuszami „Avatarów”. Te historie są tylko przyczynkiem do stworzenia filmu, który za zadanie ma zachwycić nas na wielu poziomach. W obu więc filmach scenariusze to zestaw cytatów i nawiązań do tematów już w kinie ogranych. Faktem jest jednak, że „RRR” przedstawia fikcyjną historię dwóch prawdziwie żyjących Indyjskich rewolucjonistów, z pomysłową koncepcją, co by się stało, gdyby połączyli siły… Reżyser „RRR” nie kryje zaś swoich inspiracji „Bękartami wojny”, które też z faktów historycznych uczyniły sobie pole do filmowej fikcji.
Filmowa przewaga „RRR” nad „Avatarem” polega też na znacznie większej odwadze w opowiadaniu, na szerokiej umowności całej historii, na nieskrępowanej, choć zapewne dobrze wykalkulowanej, filmowej wyobraźni. W tym indyjskim filmie dzieje się tak wiele, a akcja jest tak intensywna, że trudno jest to wszystko ogarnąć. I to jest zdecydowanie zaleta „RRR”.
Zbudowany głównie w slow-motion charakter dwójki głównych bohaterów, łączące ich relacje i wspólna sprawa, do której dążą, służą przede wszystkim samemu widowisku. Te wszystkie wybuchy, latające maszyny, te sceny walki, te lasy i zwierzęta, historia Indii i walka z Brytyjskim kolonializmem, służyły ukazaniu szlachetnych postaw, ale też trudnych wyborów. Białe, ale bardzo czarne charaktery, są przerysowane do granic filmowych możliwości, ale ta umowność w każdym momencie filmu, bardzo służy „RRR”. Ten film niczego nie udaje. Jest kolorowo, kiedy trzeba wchodzą piosenki i muzyka, nie brakuje humoru, ale najważniejsze jest tutaj widowisko.
Wspaniale spisali się w głównych rolach N.T. Rama Rao Jr. i Ram Charan, w drugim planie dzielnie wspierali ich inni aktorzy z regionu. Główne czarne charaktery zagrali: bardzo zasępiony Ray Stevenson i dawno niewidziana Alison Doody, którą ja wspominam z filmu „Indiana Jones i Ostatnia Krucjata”. Film odniósł spektakularny kasowy sukces na świecie, a niedawno zdobył Oscara za piosenkę, co też było fajną nagrodą dla twórców, choć nieco przesadzoną. Jedno nie podlega wątpliwości, aktorzy zatańczyli i zaśpiewali utwór „Naatu, Naatu” w filmie w sposób imponujący i ich umiejętności robią gigantyczne wrażenie. Może ten Oscar to właśnie za te tańczące nogi… Takich scen w „RRR” jest zdecydowanie więcej. Co ciekawe filmową piosenkę „Naatu, Naatu” nakręcono w całości w Ukrainie w Pałacu Maryjskim w Kijowie, jeszcze przed wojną rzecz jasna. W sumie zdjęcia do filmu trwały ponad 300 dni, przerywane niestety pandemią.
Dawno się tak dobrze nie bawiłem na filmie, do którego podchodziłem z oporami. I tylko szkoda, że tak wizualnie dopracowane przedsięwzięcie nie znalazło drogi do polskich kin, ani nawet do polskiej platformy internetowej i trzeba mocno kombinować, aby dotrzeć do „RRR”. 25 marca minie dokładnie rok od premiery „RRR” w światowych kinach. To najdroższy w historii film z Indii i te ponad 70 milionów dolarów budżetu widać na ekranie. Wpływy z kas kin na świecie przyniosły 160 mln dolarów, co w dzisiejszych i popandemicznych czasach też jest wielkim osiągnięciem.
Nie wiem, jak czytelnicy, ale ja potrzebuję takich filmów, bo po seansie „RRR”, nasza codzienna szarzyzna wydaje się nieco bardziej kolorowa. I chyba głównie o to chodziło w tej produkcji.
***Film nie jest oficjalnie dostępny na polskim Netfliksie i nie rozumiem dlaczego... Aby do niego dotrzeć trzeba zmienić język aplikacji na angielski.
Netflix filmy i seriale bez polskiego tłumaczenia ukrywa w polskim profilu. Ale zmieniając profil na angielski pojawiają się tytuły z tłumaczeniem na angielski. "RRR" można w ten sposób obejrzeć, ale bez polskich napisów - należy korzystać z napisów w innych językach. Często problem dotyka bollywoodzkich produkcji. Indyjska wersja "Call My Agent Bollywood" też jest tak dostępna (w Polsce jako "Mój agent" w TVN Player).
OdpowiedzUsuń