Amerykańscy eksperci od rynku kinowego nie mają wątpliwości. „Babilon” Damiena Chazella to gigantyczna komercyjna porażka. Film bardzo słabo wypadł w USA, nie pomogły rynki międzynarodowe. Paramount zapowiada premierę filmu na swojej platformie streamingowej już za kilka dni. Małe ekrany nie przysłużą się „Babilonowi”, który jest przecież udanym i intrygującym filmem.
Mam mieszane odczucia na temat „Babilonu”. Bardzo lubię współczesne wyprawy do historii kina, a Damien Chazelle świetnie porusza się w klasyce kina. Znakomita jest warstwa plastyczna tej produkcji, bo „Babilon” lśni kolorami, zachwyca rozmachem, podbija muzyką i przykuwa uwagę urodą gwiazd w pięknych kostiumach. Tutaj film nie zawodzi, bo przygotowany został z wielką starannością, a Margot Robbie, Brad Pitt i Diego Calva wspaniale wypadają w swoich rolach, wspomagani przez liczne grono postaci drugoplanowych (cudowny Spike Jonze, fajna i nerwowa Karolina Szymczak, koszmarny Tobey Maguire…). Główny zarzut dla tego filmu i jego gwóźdź do komercyjnej trumny to czas projekcji.
Trzygodzinny seans z dodatkowym czasem na reklamy to spore wyzwanie i tak się zastanawiam, co wpływa na podjęcie tak kluczowej decyzji? Producenci nie dostrzegli sytuacji na świecie, nie widzą sytuacji kin i całej branży, zapatrzeni w Oscary nie widzą swojej propozycji na różnych etapach montażu? „Babilon” samym rozmachem przypomina kolosa na glinianych nogach, wielkie superprodukcje kręcone lata temu. A przecież kinowe doświadczenie po pandemii to bardzo złożony problem. „Babilon” od początku nie był filmem przeznaczonym dla młodych widzów, pełno w nim nagości, mocnych scen. Duże ryzyko, a jednak studio i producenci nie zrezygnowali ze swoich ambitnych planów, choć już w chwili ogłoszenia oficjalnego czasu trwania, w kinach szeptano, że to błąd. Oscary miały poprawić sytuację, ale Akademia nie doceniła filmu w najważniejszych kategoriach i o jej nagrody „Babilon” walczy za muzykę, kostiumy i scenografię. Ta ostatnia kategoria, może zamienić się w Oscara! Ale to już nic nie znaczy.
Prawdą jest, że wiele znaczących filmów z historii kina straciło na wartości przez cięcia montażowe zarządzone przez producentów, ale w przypadku „Babilonu” byłoby zdecydowanie odwrotnie. Tutaj „nożyczki” były potrzebne, bo 189 minut seansu w oparach artystycznej bohemy z lat 20-tych, to dla przeciętnego widza zdecydowanie za dużo. Osobiście nie ukrywam, że dla mnie to była filmowa uczta i piękna wyprawa do przeszłości, ale zastanawiam się, czy skrócenie tego filmu, tak bardzo by mu zaszkodziło? Odpowiedź wydaje mi się oczywista, czego dowodem sytuacja w kinach i finansowe wyniki filmu.
Koszt produkcji „Babilonu” to jakieś 78-80 milionów dolarów. Według informacji mediów amerykańskich, drugie tyle wydano na promocję filmu, co zamyka budżet na poziomie 160 mln dolarów. Takie informacje oznaczały, że trzeba było osiągnąć minimum 250-320 mln dolarów wpływów, aby wyjść co najmniej na zero. Weekend otwarcia w USA rozwiał wątpliwości i przy wpływach w wysokości 3,6 mln dolarów, już było wiadomo, że „Babilon” to finansowa KATASTROFA. Końcowe wpływy w amerykańskich kinach wyniosły 15,4 mln dolarów, co dopełniło klęski. Opinie recenzentów były mieszane, nie udało się nakręcić promocji szeptanej, nie pomógł Brad Pitt i Margot „Babie” Robbie. Nadzieję dawały rynki międzynarodowe i gdzieniegdzie film sprzedawał się nieźle. Wpływy z zagranicznej dystrybucji zamknęły się w kwocie około 41 mln dolarów, więc globalnie daje to wynik 56,4 mln dolarów. Straty są więc bardzo duże i plasują „Babilon” w gronie największych finansowych porażek kinowych ostatnich 15 lat.
No właśnie, kinowych. To klucz do analizy zysków/strat „Babilonu”. Internetowa dystrybucja filmu, jego sprzedaż w systemie PVOD od stycznia nie jest znana i nie wiadomo, jak film ten odrobił swoje straty. Oczekuje się, że „Babilon” dobrze wypadnie też w sprzedaży nośników fizycznych oraz w wypożyczalniach internetowych, a może być też powodem do wykupienia platformy Paramount+ przez nowych użytkowników. To wszystko jest dziś wielką niewiadomą, bowiem studia coraz mocniej bronią się przed podawaniem informacji o swoich zarobkach w sprzedaży internetowej. Analitycy rynku coraz głośniej o tym mówią, coraz bardziej widoczny jest brak transparentności w podawaniu danych liczbowych. Nowa sytuacja, nowe zwyczaje… Takie dane są dziś znaczącym orężem biznesowym, promocyjnym i marketingowym i dlatego są tak bardzo strzeżone przez konkurujące ze sobą studia.
Jeśli „Babilon” w internecie odrobi straty, wtedy studio nagłośni ten sukces. Osobiście w to nie wierzę. „Babilon” to doświadczenie wielkiego ekranu, kinowego rozmachu, ale trzygodzinny seans na kanapie, to będzie jeszcze większe wyzwanie dla widza. Wiadomo, że taki domowy seans można przerwać w każdym momencie, a producentom nie robi to różnicy. Tym bardziej szkoda mi „Babilonu”, tego produkcyjnego wysiłku, talentu tak wielu osób. Niech żyje kino!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz