Na stronie wyborcza.pl pojawił się wywiad Piotra Guszkowskiego z Ewą Puszczyńską, producentką stojącą za m.in. „Idą”, „Zimną wojną”, „Zabij to i wyjedź z tego miasta”, „The Silent Twins”, za nowym filmem Pawła Pawlikowskiego z Joaquinem Pheonixem oraz oczekiwanym filmem Jonathana Glazera. Sporo pojawiło się tam informacji, cennych i ciekawych.
Z wywiadu cytuję najważniejsze z informacji, ale cała bardzo ciekawa rozmowa z Ewą Puszczyńską znajduje się TUTAJ.
Ewa Puszczyńska stała na czele Komisji Oscarowej, która wytypował „IO” do Oscara. Czy „IO” ma szansę na Oscara?
„Podstawowym celem jest zawsze nominacja. A przynajmniej ja sobie taki cel stawiam, kiedy przewodniczę komisji oscarowej. Ten cel został osiągnięty. Jest nominacja dla „IO" – tego już nikt Jerzemu Skolimowskiemu i Ewie Piaskowskiej [producentka i współscenarzystka] nie odbierze. Oczywiście wszyscy trzymamy kciuki za Oscara”.
Ewa Puszczyńska świadoma wielkiej Oscarowej konkurencji wskazała na faworyzowane „Na zachodzie bez zmian” i na belgijskie „Blisko”. Zdecydowanie nie będzie łatwo zdobyć Oscara.
Co więc zadecydowało o wyborze tego filmu?
„Według mnie nie było jednego czynnika. Znaczenie miał twórca, temat, ale i podejście do niego, sposób realizacji. Do tego bardzo sprawna ekipa zatrudniona do prowadzenia kampanii. Nie wystarczy zrobić genialnego filmu. Czasem nawet nie trzeba”.
Przykładem tutaj podanym jest „CODA”, która wygrała głównego Oscara przed rokiem.
Co decyduje o wyborze polskiego kandydata do Oscara?
„Powtórzę: genialny film to za mało. Trzeba sprawić, żeby członkowie Akademii zwrócili na ten film uwagę i w ogóle go obejrzeli, a potem oddali na niego głos. Dlatego staram się ocenić, kto na starcie ma największe szanse. Pierwsze, co robię, kiedy uczestniczę w komisji oscarowej, to sprawdzam, kto jest producentem, kto zajmuje się dystrybucją, a przede wszystkim, kto potencjalnie poprowadzi kampanię promocyjną. Na ile festiwali film zaproszono, a może gdzieś już został pokazany – bo im więcej przedstawicieli branży, ale też dziennikarzy i krytyków, miało go okazję obejrzeć, tym lepiej. Wtedy też warto spojrzeć na recenzje. Wszystko to sobie notuję”.
Ewa Puszczyńska będzie producentką nowego filmu Pawła Pawlikowskiego „The Island”, z którym łączy ją przyjaźń. Nie pojawiło się pytanie o Joaquina Pheonixa, bo pewnie jest spore embargo z Hollywood, ale kilka ciekawych informacji o „The Island” się w rozmowie pojawiło.
„Paweł miał po „Zimnej wojnie" kilka pomysłów. O historii pary, która z dala od cywilizacji buduje swój prywatny raj, rozmawialiśmy od jakiegoś czasu. Chociaż kręcimy poza Polską, film powstaje ze znaczącym polskim wkładem twórczym. Polacy obecni są we wszystkich pionach ekipy. U nas będzie robiona postprodukcja. Będzie też, mam nadzieję, polski wkład finansowy. Więc śmiało można powiedzieć, że „The Island" to polski film. Mimo że po angielsku i z hollywoodzkimi gwiazdami w rolach głównych”.
Sporo w rozmowie jest Oscarowych wspomnień i przemyśleń. O tym, że sporo się zmieniło po Oscarze dla „Idy”. Okazało się, że „Zimna wojna” zakończyła produkcję z dziurą budżetową, którą udało się zasypać dzięki producentowi z Indii. Puszczyńska przybliża w wywiadzie metody swojej pracy, można się dowiedzieć, jak dotrzeć do niej ze swoimi pomysłami. Dowiedzieć można się też, że producentka miała też nosa do książek, które nadawały się na filmy, ale które wcześniej wykupił ktoś inny. Tak było na przykład z „Lokatorem”. Ewa Puszczyńska przybliżyła jej spotkanie z autorką „Aidy” i opowiedziała, co ją skłoniło do współpracy przy „Zabij to i wyjedź z tego miasta” i nieudanym niestety filmie „Wiosna 1941”. Trwają też prace nad kolejnym ciekawym projektem.
Teraz otrzymaliśmy dofinansowanie na „The Master of this Silence". Reżyseruje, na podstawie własnego scenariusza, Jonathan Littell. Chyba najbardziej znany jako autor powieści „Łaskawe", którą jedni się zachwycają, a inni odrzucają jako „pornografię Holocaustu". To znowu jest coś, co wzbudziło we mnie ogromne emocje. Na szczęście nie tylko we mnie, ale też w członkach komisji PISF.
I wspominanym na blogu już wiele razy „The Zone of Interest" Jonathana Glazera. Okazuje się, że przy tej produkcji będą dokrętki.
„Upraszczając: w trakcie montażu może się okazać, że czegoś brakuje, żeby historia lub bohater był wystarczająco zrozumiały dla widza. Trzeba wtedy wrócić na plan, nawet wiele miesięcy po ostatnim klapsie. Wbrew pozorom to dość częsta praktyka. W przypadku „The Zone of Interest" Jonathana Glazera chodzi o trzy nowe sceny. Musiałam więc zorganizować dodatkowe dni zdjęciowe. Jesteśmy po dokumentacji technicznej. Trwa adaptacja wybranych lokacji – to opowieść z czasów II wojny światowej. Castingi mamy zamknięte. Po naszym spotkaniu czeka mnie jeszcze dziś przegląd statystów”.
A dodatkowe środki?
„Na szczęście podmioty finansujące film zgodziły się dołożyć środki. Mieliśmy pewne restrykcje budżetowe, że nie możemy wydać więcej niż, ale pierwsza wersja montażowa, jaką mamy, jest bardzo przekonująca”.
Pierwsza wersja się udała, czy to otworzy drogę do Cannes, czy ekipa zdąży?
O roli producenta i swojej definicji tej pracy, o regionalnych funduszach i innych aspektach tej pracy.
„Rola producenta jest złożona. Rozróżnia się producentów wykonawczych, liniowych czy kreatywnych – i każdy ma inne zadania. Ponownie nieco upraszczając: w naszym systemie producent odpowiada także za znalezienie finansowania. Mamy w Polsce i Europie sieć funduszy publicznych, z których pochodzą tzw. miękkie pieniądze. Twarde pieniądze, czyli gotówka wyłożona przez prywatnych inwestorów, podlegają zwrotowi z pewnym, ustalonym wcześniej procentem. Fundusze regionalne oczekują natomiast, że w danym mieście czy województwie wydamy całe otrzymane wsparcie, a dodatkowo jeszcze nawet do 50 proc. przyznanej kwoty. Zostały powołane w celu wspomagania rozwoju regionu poprzez sprowadzenie filmowców. Bo jeśli kręcimy w Łodzi, to wynajmujemy tutaj przestrzeń na zdjęcia, drogi i parkingi, ale ekipa musi też gdzieś jeść i spać”.
„Oczywiście nie ograniczam swojej roli tylko do spięcia budżetu i zgromadzenia zespołu, który film zrealizuje. Angażuję się w proces tworzenia, rozwiązuję trudne sytuacje na planie. Zdarza się, że producent nie tylko rozwija projekt z reżyserem, ale w ogóle wymyśla temat na film, jego konwencję, styl. Zatrudnia wtedy scenarzystę, potem szuka reżysera”.
I na koniec sprawa „Głupców”. Nie rozumiem tej niechęci do filmu Tomasza Wasilewskiego, a producentka tak wspomina tę współpracę
„Dla mnie takim zimnym prysznicem byli „Głupcy". Zresztą dla reżysera Tomka Wasilewskiego również. Oboje mieliśmy za sobą pasmo sukcesów. I nagle zderzyliśmy się ze ścianą. W 2021 r. zgłosiliśmy film do Cannes i do samego końca kazano nam wierzyć, że mamy zapewniony udział. Dosłownie kilka godzin przed konferencją prasową dowiedzieliśmy się, że „Głupcy" nie znajdą się ostatecznie w żadnej sekcji”.
„Ciężkie doświadczenie, ale w miarę szybko się otrząsnęłam. Powiedziałam sobie: „Ewka, przecież wszystkim powtarzasz, że jeśli film nie dostanie się na festiwal, to nie znaczy, że to zły film. Jeśli się dostanie, ale nie zdobędzie nagrody – to nie znaczy, że to zły film. Więc nie bądź do cholery hipokrytką!". Tomkowi dłużej to zajęło. Po chłodnym odbiorze w Gdyni nie chciał nawet przechodzić po czerwonym dywanie przed galą zamknięcia. Festiwal uznał, że żadnej reprezentacji „Głupców" nie będzie, ale powiedziałam wtedy: „Hola, hola, jestem jeszcze ja i montażystka Beata Walentowska!".
***
Sporo cennych informacji, kulis Oscarowych i produkcji filmowej. Ewa Puszczyńska to marka i jeśli jej nazwisko pojawia się przy filmie, to mam taką pewność, że film muszę obejrzeć, muszę znać i że będzie to coś ważnego. Dlatego z taką niecierpliwością czekam na kolejne jej prace.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz