Według nieoficjalnych jeszcze informacji, Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej zaostrzy wkrótce swój regulamin, tak aby Oscary promowały chodzenie do kina. Nie spodoba się to Netfliksowi.
Netflix i jemu podobni właściciele platform streamingowych korzystają ze złagodzonego bardzo regulaminu Akademii, który dopuszcza filmy do rywalizacji o Oscara w kategorii Najlepszy Film, po okresie minimum 7 dni pokazów w kinach. Firmy spełniają więc ochoczo te wymogi i wprowadzają swoje filmy do rywalizacji o nagrodę, która nie jest nagrodą „telewizyjną”. W sumie wygląda to zabawnie, gdy cztery Oscary zdobywa „Na Zachodzie bez zmian”, który prawie w ogóle nie został w kinach zauważony. Wszedł do jednego, a potem kilku amerykańskich kin w październiku, a już chwilę potem trafił na Netflix. I w ten sposób miłośnicy kina stracili znakomity film, który w kinie byłby wielkim wydarzeniem i dostarczyłby wielu wrażeń. Kilkudniowe pokazy kinowe to było dla N zło konieczne… Jeszcze gorsza sytuacja miała miejsca z filmem „CODA”, który miał minimalną dystrybucję kinową, a na rynki międzynarodowe prawie w ogóle nie trafił. Znakomity film dostępny jest na platformie Apple, ale znany jest tylko nielicznym. Szkoda, bo to świetne kino, społecznie zaangażowane i dobrze sprawdzające się na dużym ekranie.
Zapewne także sytuacja z „CODA” zmusiła Akademię do zaostrzenia regulaminu. Ten film wygrał głównego Oscara, a to nagroda która doceniać powinna doświadczenia kinowe, bo w mojej i wielu ocenie to powinno być pierwsze miejsce zetknięcia się publiczności z filmem. Misją Akademii powinna być więc walka o kulturę chodzenia do kin i organizacja się przed tym nie broni. Tymczasem tamtego Oscara zdobył film, którego poza USA prawie w ogóle nie pokazywano w kinach. Szkoda, polskie kina studyjne dostałyby przebój, a Apple dostałby pieniądze z tej dystrybucji. Nie mam wątpliwości, że „CODA” nie wpłynęła znacząco na liczbę sprzedanych subskrypcji tej platformy – na pewno w Polsce. Bo kogo obchodzi „CODA”? W kinie film ten wybrzmiałby lepiej.
Akademia to dostrzega i planuje wprowadzić nowe zasady kwalifikowania filmów do rywalizacji o główne Oscary. Pojawić ma się zapis o wymogu dystrybucji filmu na 15-20 z 50 największych rynkach kinowych w USA. Od siebie dodam, że może uda się do tego dołożyć też rynki międzynarodowe?
Podobno szef Akademii rozmawia o tym z firmami streamingowymi oraz małymi kinowymi dystrybutorami, aby namówić ich do walki o powrót widzów do kin. Bo Oscary mają promować chodzenie do kin.
Ten regulamin dotyka głównie Netflix, bo Apple i Amazon już dostrzegają potencjał kinowej dystrybucji i kierują swoje produkcje na duże ekrany. Netflix się opiera, to nie jest jego model biznesowy, choć biznes z kin może przynieść duże pieniądze. Akademia twierdzi wręcz, że Netflix jest jedyną dużą firmą, która nie wierzy w kina i chyba przyszedł czas, aby nieco ostrzej wpłynąć na Netflix. Tym bardziej, że widzowie dobrych filmów naprawdę tracą wspaniałe doświadczenie. Kto widział „Na Zachodzie bez zmian” w kinie, ten wie o czym piszę… Za to boleśnie odczuwam brak kinowej dystrybucji „Pinokia”, który już do polskich kin nie trafił.
Jaki widzi problem taki gigant streamingowy? Wprowadzenie filmu do kin to dla producenta także koszt kampanii marketingowej, a nikt nie lubi wydawać pieniędzy, szczególnie gdy nie wierzy w ten sposób sprzedaży filmów. Wydawanie milionów na kampanie Oscarowe, to nie problem.
Pada jednak zasadne pytanie dziennikarzy zagranicznych, czy przypadkiem podniesienie rygorów dystrybucji nie uderzy w małe firmy i ich małe filmy? Są bowiem i takie produkcje, które nie mają szans dotrzeć nawet do tych 15 ośrodków kinowych i często szansą jest dla nich internet. Podawany jest tutaj przykład filmu „To Leslie”, który zapewne nie powalczyłby o Oscara, gdyby restrykcje obowiązywały już teraz. Ten film przebił się do nominacji nieco kuchennym drzwiami, więc i obecny model nie działał. O Oscary zawsze walczyły głównie filmy jednak nieco większe, z potencjałem, w które warto było zainwestować. Małe produkcje nawet w czasach internetowej dystrybucji nie miały większych szans bez znacznych pieniędzy na promocję.
Wszystkie te informacje są na razie nieoficjalne. Wydaje się jednak bardzo prawdopodobne, że Akademia będzie walczyć o kina, bo branża kinowa zaczyna powracać do życia, wpływy są coraz lepsze, choć ciągle wielkie pieniądze przynoszą głównie filmy z Hollywood, a cierpią produkcje autorskie. Zachęcić widzów do powrotu do kin jest bardzo trudno, bo Netflix nauczył innego oglądania filmów. Pracę więc trzeba zacząć od podstaw, od stworzenia mechanizmu, który maksymalnie opóźni premiery pomiędzy kinowymi, a tymi na małych ekranach.
Uwaga! Choć tekst na blogu pojawia się 1 kwietnia, nie jest żartem, bo media zagraniczne pisały o tym dzień wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz