Serialowi „Bandyci czasu”, choć podpisywani nazwiskiem Taika Waititi, zostali po pierwszym sezonie anulowani przez Apple TV+. I nie jest to dla mnie zaskoczeniem.
Okazuje się, że nie wszystko podpisane nazwiskiem twórcy z Nowej Zelandii, zamienia się od razu w złoto. To już kolejny jego serial, który nie przetrwał upływu czasu. Podobnie było z zeszłorocznym „Nasza bandera znaczy śmierć”, choć oceny miał lepsze niż „Bandyci czasu”. Z drugiej strony hitami małego ekranu były seriale „Rdzenni i wściekli” oraz „Co robimy w ukryciu”. Niestety „Bandyci czasu” nie dali rady...
A co to znaczy? Po pierwsze, jak zauważają serwisy zagraniczne, nie znamy wyników oglądalności, więc trudno ocenić popularność „Bandytów czasu”. Wskazówką są oceny, a te nie rzucają na kolana (6.1 na IMDB). Serial nie przebił się do pierwszej dziesiątki oryginalnych seriali streamingowych Nielsena w ciągu pierwszych czterech tygodni emisji.
Jednak pozwolę sobie na własną ocenę tego serialu. On po prostu „nie rzuca na kolana”, nie pochłania, nie zachwyca, nie chce się do niego wracać. Nie jest to zła produkcja, ale zwyczajnie nie budzi emocji, świat o nim nie mówi, co jest dla serialu najgorszą informacją. Przy ogromnych kosztach, to się zapewne Apple’owi nie opłacało, ale też promocja była mizerna.
Dodatkowo dochodzą do tego problemy Apple’a, który wydał wielkie pieniądze na inne seriale i filmy, a dziś szuka po prostu oszczędności, od kilku tygodni/miesięcy ocenia swoje sukcesy i porażki. Stąd wycofanie filmów z kin i dość ostrożne decyzje o kolejnych produkcjach. Ten producent treści streamingowych zakończył chyba okres masowych inwestycji i dziś wchodzi w realizacje „bezpieczne”. Szkoda, bo kontent na Apple TV+ był/jest znakomity.
Jest jeszcze jeden ważny element serialu. Oryginalni „Bandyci czasu” Terry’ego Gilliama byli odważni, niskorośli bohaterowie dorównywali wzrostem Kevinowi. Bez krasnoludów w seriali, to już nie było to samo. Wygląda na to, że poprawność polityczna ponownie zepsuła dobrze zapowiadającą się produkcję. Szkoda, że poddał się jej Taika Waititi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz