Denis Villeneuve, twórca dwóch części „Diuny”, ale też wielu innych wybitnych filmów, optymistycznie patrzy w przyszłość kina. Jeszcze mocniej szanuję tego twórcę.
Kiedy dziś ludzie rozmawiają o kinie, często uważają je za zanikającą dziedzinę sztuki, bez szczególnie jasnych perspektyw na przyszłość. Wraz z powszechną dostępnością streamingu, okna kinowe zawaliły się, duża część widowni przyzwyczaiła się do oglądania filmów w domu, a podstawowe koszty utrzymania w dzisiejszych czasach sprawiają, że wyjście do kina wydaje się trudniejsze niż kiedykolwiek.
Filmowiec Denis Villeneuve podchodzi do tego w odwrotny sposób, reżyser jest teraz bardziej pewny niż kiedykolwiek, że doświadczenie teatralne przetrwa, ponieważ spełnia podstawową ludzką potrzebę. W rozmowie z IndieWire mówi:
„Jestem bardzo optymistycznie nastawiony. Wierzę, że doświadczenie dużego ekranu i doświadczenie kinowe zwycięży. Wiem, że w ostatnich latach było to wyzwaniem ze względu na streaming i pandemię, ale myślę, że znajdziemy równowagę.
Myślę, że potrzebujemy w społeczeństwie przestrzeni, w których możemy być wszyscy razem, przeżywać emocje razem. Może to być koncert rockowy, sztuka teatralna, opera lub cokolwiek innego. To bardzo zdrowe dla ludzi, gdy są razem, aby dzielić się emocjami i pomysłami”.
Komentarze pojawiają się, gdy box office właśnie miał najlepsze Święto Dziękczynienia w historii z ogromną frekwencją na wielu filmach. Jednak nawet przy takiej frekwencji, ogólny box office w tym roku prawdopodobnie nadal będzie niższy niż w 2024 r. [źródło Dark Horizons]
***
Tak, jest inaczej. W kinach rządzą dziś głównie duże filmy, w Polsce na przykład kolejne „Listy do M.”. Co z mniejszymi filmami, propozycjami tzw. „środka”? Są przestrzenie filmowego doświadczenia, które nie przyciągają widzów, ale są też obszary, które publiczność docenia. Pozytywnymi przykładami są na pewno wyniki „Wandy Rutkiewicz. Ostatniej wyprawy”, nie można narzekać na wynik „Simony Kossak”, świetnie zaprezentowały się „Konklawe” czy „Prawdziwy ból”. Czy więc doświadczenie kinowe umiera? No właśnie, nie do końca. Tylko, że czynniki wpływające na sukces, są dziś nieco inne i innego wymagają podejścia do widza. Budowa zainteresowania filmem, to szczególnie trudne zadanie. Nie każdy film potrzebuje kina do prezentacji, choć zapewne wszyscy producenci i dystrybutorzy, o kinie marzą najbardziej. Nadmiar filmowych propozycji jest bardzo widoczny, nie da się zbudować zainteresowania przy wszystkich tytułach. Za to zdecydowanie wiele zależy od pomysłu, drogi do widza, budowy świadomości. Cała ta przestrzeń kinowego doświadczenia potrzebuje dziś nowego przewartościowania i nowego planu. Temat potrzebuje rozmów i oryginalnego podejścia. Wierzę w takie...
Temat rzeka. Chociażby poruszone kino środka. Frekwencja zależy m.in. od liczby emisji. Kiedyś gdy były tradycyjne kopie to rozumiem, że produkowano ich nie za dużo bo produkcja i transport rodziły koszta. Nie rozumiem natomiast dlaczego dzisiaj przy kopiach cyfrowych jest taka mała różnorodność filmów w kinach. Nie dziwię się, że "Simona Kossak" miała dość dobry wynik skoro wszystkie Heliosy grały ją codziennie. A taki "Minghun" miał w tej sieciówce tylko jednorazowy pokaz w "Kinie Konesera" w poniedziałkowy wieczór (ewentualnie w większych Heliosach mógł być częsciej) Byłem i widziałem salę zapełnioną tak na oko w ponad połowie więc zainteresowanie takim kinem jest. W innym kinie w tym samym mieście Simona była grana przez cały tydzień codziennie, Minghuna nie ma. O innych filmach też tak można napisać. Wynik kina środka zależy więc chyba od cichych układów z dystrybutorami. "Konklawe" czy "Prawdziwy ból" miał stałe codzienne emisje w Heliosie ale taki już "Hrabia Monte Christo" trafi na pojedynczy seans za 2 tygodnie z opóźnieniem 4 miesięcznym. Mimo, że to doskonały film dla szerokiej widowni, żadne tam slow cinema. Inny ciekawy przykład to kino w innym pobliskim dla mnie mieście grało na 3 seanse w dniu 2 razy "Vaianę" i 1 raz "Listy do M" i tak przez prawie 2 tygodnie. Jak więc kino środka ma zebrać lepszy wynik ?
OdpowiedzUsuń