Na prośbę redaktora naczelnego Esensji Konrada Wągrowskiego stworzyłem gorący komentarz oscarowy. Nieco odetchnąłem i odespałem. Mogę oceniać.
Wbrew temu co pisze wiele osób, tegoroczne Oscary nie były nudne.
Trzy Oscary dla filmu "Zniewolony.
12 Years a Slave", w tym dla najlepszej produkcji roku i Brada Pitta. Aż
siedem Oscarów dla perfekcyjnie zrealizowanej "Grawitacji". Matthew McConaughey
i Cate Blanchett z aktorskimi nagrodami. Tyle oczywistości. Hitem gali Oscarów
okazało się jednak pewne zdjęcie.
Wydarzenie tegorocznej gali
Oscarów to zabawna, wyglądająca na spontaniczną, fotografia jaką zrobiły sobie
gwiazdy podczas gali. Sprawę zainicjowała gospodyni ceremonii Ellen DeGeneres i
wygląda na to, że trafiła z zabawą znakomicie. Zdjęcie stało się przebojem i
pobiło wszelkie rekordy na Twitterze. Generalnie DeGeneres spisała się
świetnie. Jej dowcipy miały klasę i nie musiały uciekać się do przesadnie dwuznacznych
zachowań, jakie przed rokiem serwował Seth MacFarlane.
Wróćmy jednak do samych nagród.
Dla mnie osobiście, żadna z 24 kategorii nie przyniosła niespodzianki lub
zaskoczenia. To były moje typy i tak też się stało. Można jednak przypuszczać,
że w Esensji nie wszyscy zadowoleni są z tego werdykty. Odsyłam do naszejprzedoscarowej dyskusji o faworytach.
Zgodnie z przewidywaniami
"Zniewolony. 12 Years a Slave" otrzymał najważniejszego Oscara oraz dwie
inne statuetki (scenariusz adaptowany i aktorka drugoplanowa – Lupita Nyong'o).
Już podczas gali Ellen DeGeneres żartowała, że jeżeli film ten nie wygra Oscara
to Akademii zarzucony zostanie rasizm. Żart, jak to żart... zawsze jest w nim
trochę prawdy. Inna sprawa, że w moim odczuciu "Zniewolony..."
zasłużył na tego Oscara, za temat podjęty przez twórców, znakomity sposób
opowiedzenia o nim i przede wszystkim za przypomnienie o straszliwym okresie w
historii Ameryki. Można się zżymać, ale to kino porusza widza i nie pozostawia
obojętnym. "Zniewolony" był nominowany do 9 Oscarów, a cieszy szczególnie
złota statuetka dla Brada Pitta, który był jednym z producentów filmu. Oscara
otrzymał też Steve McQueen, jakby dla potwierdzenia swojej dobrze prowadzonej
kariery. W końcu to twórca cenionych "Głodu" i "Wstydu".
Wielkim triumfatorem Oscarów
została jednak "Grawitacja", perfekcyjnie technologicznie
opowiedziana historia katastrofy w kosmosie i walki o przeżycie. Nie było
najmniejszych wątpliwości, że to właśnie strona techniczna zostanie tutaj zauważona.
Z 10 nominacji, twórcy "Grawitacji" obronili siedem nagród. Dwie z
nich otrzymał Alfonso Cuaron, który wyróżniony został za montaż oraz reżyserię.
Ten drugi aspekt to w pełni zasłużone uznanie dla meksykańskiego twórcę, który
nad filmem pracował 4,5 roku i dopracował go w najmniejszym szczególe (kuleje
tutaj scenariusz, ale co tam...), a wspominając o pracy mówił, że osiwiał w jej
trakcie. Pozostałe nagrody to docenienie kunsztu: autora zdjęć (w końcu Oscar
dla Emmanuela Lubezki), kompozytora (genialna muzyka Stevena Price'a), montażystów,
autorów strony dźwiękowej oraz i przede wszystkim magików od efektów
wizualnych. Jest "Grawitacja" najhojniej obdarowaną w historii
Oscarów produkcją science-fiction, choć ciągle w tym gatunku nie ma filmu,
który zdobyłby Oscara dla produkcji roku.
Esensję bardzo cieszą trzy
nagrody dla "Witaj w klubie", naszego ulubionego oscarowego filmu. Zwyciężyli
tutaj przede wszystkim aktorzy – Matthew McConaughey w roli pierwszoplanowej
oraz Jared Leto w roli drugoplanowej. Ten drugi był autorem najlepszej mowy
dziękczynnej w czasie tegorocznej gali – składnie wypowiedział się o sytuacji
na Ukrainie oraz problemie AIDS. Trzecią nagrodę dla tego filmu zdobyli twórcy
charakteryzacji. Nagrodę dla najlepszej aktorki otrzymała Cate Blanchett za
występ w filmie "Blue Jasmine" i jest to jej drugi Oscar w karierze.
Dwie nagrody dla "Wielkiego
Gatsby'ego", bardzo celnie docenionego za scenografię i kostiumy (dwa
Oscary dla Catherine Martin, żony Baza Luhrmanna). Dwa Oscary także dla
"Krainy lodu", która nie dała sobie wydrzeć nagród za najlepszy
pełnometrażowy film animowany i za piosenkę.
Spike Jonze zdobył Oscara za
scenariusz oryginalny do innej produkcji science-fiction, czyli do filmu
"Ona". Wśród filmów nieanglojęzycznych triumfowało "Wielkie
piękno", które przyniosło włoskiej kinematografii rekordowego 11 Oscara w
tej kategorii. "20 Feet from Stardom" to najlepszy pełnometrażowy
dokument, a polski dystrybutor zapowiada niedługo jego premierę (polski tytuł
"O krok od sławy"). W kategoriach krótkometrażowych wygrały: animowany
"Mr. Hublot", aktorski "Helium" i dokumentalny "The
Lady in Number 6: Music Saved My Life" (przed tygodniem zmarła w wieku 110
lat bohaterka tego filmu).
Było w czasie gali kilka
świetnych momentów i jak zwykle kapitalnych filmowych montażów (temat przewodni
"bohaterowie"). Na scenie wykonano aż sześć piosenek, z czego cztery
nominowane do Oscara. Pharrell Williams utworem "Happy" porwał do
tańca gości na sali i wyszło mu to całkiem spontanicznie. Kapitalny występ był
udziałem U2, które potwierdziło swoją klasę genialnego zespołu koncertowego.
Karen O. w pięknej czerwonej sukni wykonała swoją skromną piosenkę do filmu
"Ona". Jednak to nie oni, ale przebojowe "Let It Go" z
"Krainy lodu" zgarnęło Oscara, choć utwór ten nie dorównuje innym
nominowanym. Na marginesie, w weekend oscarowy film ten przekroczył miliard
dolarów wpływów z kin na całym świecie, więc Oscary są ukoronowaniem tego
sukcesu.
Jennifer Lawrence ponownie się
wywróciła, choć na szczęście w momencie przybycia na galę. Największe gwiazdy
kina obecne były w towarzystwie swoich matek (m.in. Jared Leto, DiCaprio).
Gośćmi gali byli prawdziwi Philomena Lee oraz kapitan Phillips. Gwiazdy
prezentowały się pięknie, a podziękowań oscarowych dla współmałżonków, wytwórni
i kolegów nie było końca (najczęściej dziękowano Alfonso Cuaronowi). Dobrze
spisała się wspomniana Ellen DeGeneres, zadeklarowana lesbijka. W jednym z
żartów powiedziała do Jonaha Hilla, że w "Wilku z Wall Street"
pokazał coś, czego ona dawno nie widziała. W pewnym momencie też pojawiła się
przebrana za wróżkę z "Czarnoksiężnika z krainy Oz", a Akademia
oddała hołd temu filmowi z okazji 75. rocznicy jego premiery, zapraszając Pink do
zaśpiewania słynnej "Somewhere Over the Rainbow". Zajadano sie też
pizzą, choć to akurat wypadło dość przeciętnie. Niestety po wielu starszych
gwiazdach Hollywood widać było upływ czasu. Liza Minnelli i Kim Novak wypadły
niestety niezbyt dobrze. W pięknym stylu na sali pojawił się za to Sidney
Poitier, który dokładnie 50 lat temu zdobył Oscara dla pierwszego czarnoskórego
aktora w historii Akademii. Goście zgromadzeni na gali kilkukrotnie na stojąco przekazywali
swoje uznanie dla kolegów z showbiznesu.
Podczas gali wspomniano o
docenionych wcześniej twórcach technicznych nowości w kinie (m.in. wyrzutnia
dla samochodów, nowe pomysły wykorzystane w "Grawitacji), zdobywcach
Oscarów specjalnych (m.in. Angelina Jolie za działalność charytatywną i Steve
Martin za dorobek aktorski i komediowy). Akademia wybrała też grono młodych
twórców, których krótkie filmy wzięły udział w specjalnym konkursie.
I jeszcze słów kilka o
największych przegranych. Mimo 10 nominacji bez Oscara z gali powrócili twórcy
"American Hustle". Zapewne wiele osób rozczarowanych jest brakiem
Oscarów dla "Wilka z Wall Street" i Leonardo DiCaprio, bez
upragnionej statuetki mimo sporej liczby nominacji pozostały też: "Kapitan
Phillips", "Tajemnica Filomeny", "Nebraska".
I tak dobiegła końca 86. Ceremonia
wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej.
(dla www.esensja.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz