W latach 2001-2010 żyłem serialem „24” (tłumaczonym jako
„Przez 24 godziny” lub „24 godziny”). Już od pierwszego sezonu Jack Bauer to
był twardziel, jakiego w telewizji dawno nie było. Ba, jakiego w kinie próżno
szukać. Nie bez powodu widzowie tak go polubili i tak mu kibicowali. Na ekrany telewizorów wraca ten format po kilku latach przerwy. Pierwsze dwa odcinki „24: Live Another Day” już za mną i... O wrażeniach piszę dla Esensji.
Pierwsze pięć sezonów było wybitnych, potem powoli serial zaczął nieco, ale tylko nieco męczyć i w 2010 zakończono jego produkcję. Po czteroletniej przerwie postanowiono powrócić do tematu i zapewne to właśnie chęć stworzenia zyskownej produkcji legła u podstaw tej decyzji. Czy słusznej okaże się za kilka miesięcy, gdy ten sezon serialu dobiegnie końca. Na razie publiczności zaprezentowano dwa pierwsze odcinki produkcji „24: Live Another Day”, ale w ich ocenie będę bardzo ostrożny.
Będę ostrożny, bo niestety start
serialu nie rzuca na kolana. Przez lata historia Jacka Bauera wyznaczała trend we
współczesnej produkcji sensacyjnej i nowa odsłona tej historii jest jakby
powtórką z rozrywki w tym temacie. Przynajmniej na razie. Być może twórcy chcą
nas tylko oswoić z dobrze znaną tematyką, jeszcze nie pokazali nowych
elementów, jeszcze skrywają tajemnice i niespodzianki. Bardzo na to liczę, bo
oglądanie Jacka Bauera próbującego chronić prezydenta USA przed zamachowcami,
to w dobie wielu podobnych produkcji („Olimp w ogniu”, „Świat w płomieniach”)
zdecydowanie za mało. Pamiętać bowiem należy, że w poprzednich sezonach doszło
m.in. do wybuchu bomby atomowej na terytorium USA, działań terrorystycznych na
niespotykaną skalę, zdrad w najwyższych kręgach władzy i były to zdarzenia bez
precedensu, a twórcy ku radości widzów popuszczali wodze fantazji i chwała im
za to. Pamiętać należy także, że zdrajcy otaczali prezydenta USA bardzo
szczelnie, a i jeden z przywódców USA odegrał tutaj niezbyt chwalebną rolę. W
wieloletniej historii „24” tworzono wiele niesamowitych historii, w które
zaplątany był Jack Bauer, a jak pamiętamy z końcówki poprzedniego serialu,
niezniszczalny agent okazał się przegranym, choć przecież wygrał.
Po czterech latach zaczyna się
wszystko od nowa i jakby mało obiecująco. Jack Bauer odnaleziony zostaje w
Londynie, do którego w ważnej misji przybył właśnie prezydent USA z córką
(powraca Audrey Raines). Wiemy na razie niewiele ale i te informacje zataję
przed widzami, którzy dopiero sięgną po serial.
Po tak wielu latach z serialem i jego
formułą, oglądanie na nowo tych samych elementów realizacyjnych jest dziwnym
uczuciem. Muszą jednak twórcy pójść przetartym szlakiem, nie bez powodu bowiem
wrócili do tego formatu. Jednak w nowej produkcji całość wydaje się mocno
obdarta z emocji, podąża według sprawdzonego schematu i na razie niewiele więcej
ma do zaoferowania.
Jest więc Jack Bauer ponownie w
znakomitej formie, świetnie przygotowany, niezniszczalny i nieustępliwy.
Otoczony przede wszystkim przez wrogów i, jak sam mówi, bez przyjaciół,
ponownie staje do wykonania misji niemożliwej. To wszystko już było, bo Bauer
niemal zawsze stawał sam przeciw wszystkim – mając u boku nielicznych
sojuszników.
Z klasycznej obsady w nowym sezonie
powróciła też Chloe O’Brian, dziś w świecie hakerów, też uznawana za wroga
przez władze państwa. To jedyne wsparcie dla Bauera, ale historia dopiero się
zaczyna, a my poznaliśmy już agentkę CIA z londyńskiego oddziału, która zapewne
w pewnym momencie stanie się znaczącym wsparciem dla ex-szefa CTU. W tej roli
aktorka o polskich korzeniach Yvonne Strahovski, o której na razie mogę
napisać, że jest bardzo ładna (nie za bardzo?) i ma spore… umiejętności.
No właśnie. Siłą poprzednich i
wczesnych sezonów „24” był cały wybitnie dobrany drugi plan serialu, z jego
mniej lub bardziej kluczowymi postaciami. To były świetne odegrane role takich
postaci jak m.in.: prezydent David Palmer z żoną, bratem, rodziną i wiernym
ochroniarzem; ekipa CTU z Tony Almeidą, Niną Myers, Michelle Dessler; bliskimi
Bauera z córką Kim i żoną Teri (zdecydowanie za krótko w serialu), a potem
kolejnymi prezydentami i ich otoczeniem. Do tego mnóstwo pomniejszych, bardzo
wyrazistych postaci, których na razie w nowym „24” bardzo mi brakuje.
Być może za wcześnie jest jeszcze by
polubić Marka Boudreau (Tate Donovan), Erika Rittera (Gbenga Akinnagbe),
Steve’a Navarro (Benjamin Bratt). Jedynie Adrian Cross (dawno nie oglądany
Michael Wincott) zaprezentował się tutaj świetnie i znakomicie, że jest
planowany jeszcze jego udział w całej opowieści.
Sama akcja pędzi w zawrotnym tempie
przez ulice Londynu. Bauer to wpada, to ucieka i cały czas wydaje się nie do
pokonania. Poznaliśmy już wrogów i głupców, wiemy kogo musi odnaleźć i czemu
zapobiec. Zbyt to wszystko jest jednak bardzo przewidywalne, dlatego potrzebny
jest znaczący zwrot akcji w kolejnych odcinkach. Twórcy przyzwyczaili nas do
tego, że to. co na początku wydaje się takie oczywiste i typowe, już niedługo
zmieni nieoczekiwanie swój kierunek, a na widzów czekać będzie mnóstwo
niespodzianek i znaczących zwrotów akcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz